Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dobre strony problemów psychicznych


Schwarzi

Rekomendowane odpowiedzi

Nie wiem czy podobny temat już był, w każdym razie przejrzałam parę stron w tym dziale i nic takiego nie znalazłam.

Nie wiem czy Wy macie coś takiego ale ja zauważam coraz częściej pewne pozytywne aspekty mojego zaburzonego życia psychicznego.

Zacznę może od początku...

Dostałam w życiu parę diagnoz :zaburzenia emocjonalne, niedojrzałość emocjonalna, choroba afektywna dwubiegunowa i ostatnio zespół Aspergera i "problemy z kontrolą impulsów" (ujmę w nawias,bo rzadko się coś takiego spotyka, a ja nie jestem nawet w 100% pewna,czy taka jednostka chorobowa istnieje,w każdym razie mam coś takiego rozpoznane). Nie wiem,czy któraś z tych diagnoz jest poprawna, nawet nie wiem,czy powinno mnie to obchodzić,bo nie lubię być "kodem". Jednak te diagnozy mają pewne elementy wspólne (przynajmniej u mnie) : zaburzone więzi społeczne, problemy uczuciowe i problemy z zachowaniem. Tyle,że jak tak sobie żyję i coraz bardziej dojrzewam,to zaczynam zauważać,że pewne odchylenia przestają mi przeszkadzać, a nierzadko wręcz, nie chciałabym ich nawet tracić,czy się z nich leczyć. Nie wiem,czy jest to kwestia przyzwyczajenia,braku nadziei,czy pogodzenia się z losem ale zauważyłam,że parę lat temu pewne aspekty mojej osobowości niesamowicie mi przeszkadzały i starałam się udawać kogoś kim nie jestem,czasem celowo sprawiałam sobie ból,żeby uniknąć tych wstydliwych wad, bo pewne moje zachowania lub sposoby myślenia kojarzyły mi się tylko ze złymi,zepsutymi ludźmi.

Jednak im starsza się robię, tym bardziej wylane mam na to,czy komuś to będzie przeszkadzać lub czy ktoś weźmie mnie za złą osobę, bezczelną, głupią,brzydką itp.

Podam może przykłady,żeby było jasne.

Dobrym przykładem może być śmierć mojej mamy. Jako dziecko byłam do niej bardzo przywiązana, miałam z nią dobre stosunki,bardzo ciepłe,chociaż jej metody wychowawcze budzą dzisiaj wiele wątpliwości... Ale jako dziecko (i obecnie też) byłam osobą mało uczuciową i egoistyczną. Po śmierci mamy bardzo szybko się pozbierałam, właściwie nie przeżywałam żadnej żałoby,była to dla mnie normalna kolej rzeczy,że osoba chora umiera. Nie sądzę też,żeby to całe zajście wywołało we mnie jakaś traumę. Po śmierci ojca, którego kochałam tak samo jak matkę, również nie rozpaczałam. Właściwie pierwszą myślą,gdyby się o tym dowiedziałam było "z kim ja teraz będę mieszkać?". Pamiętam,że w tamtym okresie wielu ludzi jęczało nad moim losem, byli chyba bardziej przejęci tym co się stało niż ja. Obcy ludzie, rodzina notorycznie poruszali temat moich rodziców nieświadomie wywołując we mnie cierpienie,a raczej refleksje. No właśnie.. Skończyło się to poczuciem winy. Czułam się winna tego,że śmierć rodziców nie wzbudziła we mnie emocji, czułam się jak potwór bez uczuć, tym bardziej,że w tamtym okresie ludzie uparcie twierdzili,że jestem dobrym człowiekiem (pewnie chcąc mnie pocieszyć po stracie) ale ten mój brak emocji sprawiał,że czułam,że ich okłamuję,że nie wiedzą nic o mnie,że jestem zła, nieczuła i że rodzice byli mi obojętni. Przez to wpędzanie się w poczucie winy zaczęłam sztucznie wytwarzać uczucia do różnych osób. Skutkiem była platoniczna miłość trwająca aż 8 lat tyle,że ta "miłość" z uczuciem nie miała nic wspólnego, była płytka i powierzchowna. Ale uczepiłam się jej,bo w końcu zawsze to jakieś uczucie.

Inna sytuacja- gdy w szkole mnie gnębiono i padały pod moim adresem różne uwagi dotyczące zazwyczaj wyglądu. Byłam wyzywana od praszczurów, brzydali itp. Jednocześnie absolutnie nie czułam się ani paszczurem,ani brzydalem. Właściwie to podobałam się sobie i to mnie bolało. Czułam się jak pustak, jak narcyz,który jest tak tępy,że mimo iż ludzie mu udowadniają,że jest zerem,to on tego nie widzi. Zaczęłam więc wmawiać sobie,że jestem brzydka, bo przecież osobie gnębionej nie wypada mieć wysokiej samooceny.

I kolejny argument- w liceum strasznie chciałam mieć chłopaka. A właściwie "chciałam",gdyż to były tylko moje roszczenia (gdy ktoś już zagadywał,to nie był dla mnie zbyt idealny,co potwierdza fakt,że silne pragnienie związku było tylko moim wymysłem). Kiedy nikt się nie znalazł, popadłam w depresję,bo wmówiłam sobie,że muszę go mieć, bo inni mają, bo to "prestiż", bo w tym wieku powinnam mieć.

Po co to piszę. Mianowicie. W tych przykładach widać dwie rzeczy :

1. Problemy emocjonalne,które za wszelką cenę chciałam ukryć,

2. Próbę walki z tymi problemami.

 

Może to się wyda banalne ale mi w drodze do "szczęścia" pomogło pogodzenie się z losem. Tyle,że ja miałam o tyle dobrze,że nie musiałam sobie nic wmawiać,nie było to w stylu "od jutra zaczynam się zmieniać", tylko przychodziło stopniowo, nawet tego nie zauważałam.

Nie powiem,że jestem jakoś super szczęśliwa ale pogodzenie się z pewnymi rzeczami,nauczenie się życia z nimi i w końcu umiejętne i bezwstydne ukazywanie pewnych cech,które wcześniej mnie raniły sprawiło,że dzisiaj czuję się zdecydowanie lepiej niż kiedyś. Nie jestem w pełni szczęśliwa, często czuję niepokój ale moja stabilność jest lepsza mimo iż żyję w chorobie i świecie zaburzonym.

Wypiszę parę moich zachowań,czy odczuć,które nie są normalne ale które jednocześnie przestały sprawiać mi ból i z którymi raczej nie chciałabym się rozstać.

 

1. Samotność- Kiedyś jęczałam, myślałam o samobójstwie,bo nie miałam nikogo. Teraz też bywa to uciążliwe ale ostatecznie i tak nie robię nic żeby to zmienić,bo.. nie chcę. Po prostu. Jestem na studiach,to zamiast zagadywać do ludzi,skrajnie się wycofuje. Zamiast usiąść z kimś w ławce to siedzę sama i to często parę ławek od innych, w osamotnieniu. Na przerwach odsuwam się daleko od ludzi z mojej grupy. Jak ktoś podejdzie to zagadam ale sama nie szukam kontaktu z innymi,bo po prostu nie mam o czym z ludźmi gadać i to mnie tylko stresuje. Lubię swoją samotność, bo umiem w niej żyć i się odnajduję. Wielu nie potrafi. Wielu musi mieć drugiego człowieka przy sobie. Ja mam ten problem,że nie umiem żyć z ludźmi ale umiem w samotności. Uważam,że lepsze jest to drugie,bo z drugim człowiekiem niekoniecznie trzeba żyć,a samotność może nadejść w każdej chwili.

2. Skrajna samowystarczalność- O nic nikogo nie proszę, nie robię sobie długów u ludzi,którym muszę potem je zwrócić, chodzę na zajęcia,bo nie spytam się nikogo o to,co było, zawsze mam wszystko przy sobie,bo nie wyobrażam sobie pożyczać czegoś od kogoś, nie proszę o notatki, o wsparcie, o pieniądze, o przysługę, jak siedzę o 22 w akademiku głodna, to prędzej pójdę do miasta kupić sobie żarcie,niż poproszę współlokatorkę o pomoc. To skrajne zachowanie ale nie przeszkadza mi. Wręcz przeciwnie-odczuwam silny lęk,gdy muszę być od kogoś zależna np. w momencie projektów grupowych.

3. Stępienie uczuć- Nie potrafię kochać, współczuć. W sumie to mam gdzieś innych ludzi,dopóki sprawa nie dotyczy bezpośrednio mnie, tzn. mam gdzieś,że ktoś kogoś zdradził, ktoś kogoś zranił,zabił, porwał itp. chyba,że ktoś zrobił krzywdę mi. Może wyda się to bolesne ale uważam,że taki stan rzeczy jest bezpieczniejszy. Czasami wydaje mi się,że ludzie sami stwarzają sobie problemy przejmując się cierpieniem innych. Zamiast żyć pełnią życia, wolą zamartwiać się tym,że Murzynki głodują, że ktoś męczy psy, że koleżankę rzucił chłopak itp. Czasem zmartwienia mogą być zrozumiałe np. cierpienie matki po stracie dziecka. Logiczne,gdyż to dziecko było jednym z głównych sensów jej egzystencji ale niektórzy cierpią nawet wtedy,gdy mogliby sobie to odpuścić.

4. Dobra samoocena- Może nie jest jakaś rewelacyjna,bo od dziecka na brak pewności siebie to cierpię ale na pewno nie biorę do siebie uwag ludzi pod moim adresem. Moja współlokatorka ostatnio znalazła sobie świetny sposób leczenia kompleksów- obrażanie mnie od grubasów,tępaków i brzydali, gdzie gruba nie jestem, tępa tym bardziej,a co do brzydoty to rzecz gustu. Kiedyś na siłę bym wmawiała sobie,że powinnam teraz mieć depresję,czuć się źle,bo w końcu obrażanie to powinno powodować niską samoocenę. Ale mam to gdzieś. Widzę,że to ona ma poważne problemy ze sobą, jakieś kompleksy,to widać zresztą po jej zachowaniu,o którym pisać tu nie będę,bo nie chcę się do jej poziomu zniżać.

5. Problemy z przykrymi doświadczeniami/ traumami- To jest dość dziwne. Większość ludzi ma tak,że jak coś złego się zdarzy,to albo unikają ponownego zderzenia z tym stresorem,albo czują strach przy ponownym zetknięciu się. Ja też tak kiedyś miałam,jednak od jakiegoś czasu (paru lat), mój mózg przestał reagować emocjonalnie na przykre wydarzenia. To może zabrzmi absurdalnie ale tak jest. Powiedzmy :miałam ostatnio egzamin z historii,który poszedł mi źle, będę miała poprawkę,na dodatek profesor nawrzeszczał na mnie i tak się zestresowałam,że złamałam długopis. Jednak po wyjściu z sali nie dochodziło do mnie to,że nie zdałam tego egzaminu, stres ustąpił i czułam się normalnie. Co więcej, nigdy do mnie nie doszło,że go nie zdałam. Każdy z nas miał w życiu taką sytuację, że coś się zdarzyło,coś co powinno wywoływać silne emocje ale na początku własnie nie dochodziło do nas. Dobrym przykładem są wakacje w szkołach. Uczniowie podczas ostatniego apelu często twierdza,że "nie czują wakacji",albo,że one do nich "nie dochodzą". Ja mam tak z każdym wydarzeniem. Nie dochodzi do mnie,że coś złego,dobrego się stało. Na dodatek cierpię na tzw. "dekoncentracje umysłu" (termin wymyślony przeze mnie XD), tzn. kiedy chcę wrócić do przeszłości przypomnieć sobie coś przykrego,albo nawet miłego to nie potrafię. Tzn. znam zarys. Powiedzmy,że wczoraj ukradli mi pieniądze (to tylko przykład) to dzisiaj,gdybym chciała sobie przypomnieć to potrafiłabym wydobyć z umysłu tylko sam fakt,że ukradli mi pieniądze ale do szczegółowej sytuacji nie miałabym dostępu,bo mózg dekoncentruje mnie. Kiedy zaczynam myśleć o przykrej rzeczy to czuję opór,mur i mój mózg automatycznie skierowuje moje myśli na coś innego. Ta reakcja budzi we mnie mieszane uczucia. Jest dla mnie zagadką,bo nie wiem nawet jak to nazwać. Ale z drugiej strony,dzięki temu nie popadam w traumy i swobodnie mogę podchodzić do przykrych rzeczy (np. tego egzaminu) tak jak na początku.

6. Niechęć do mężczyzn- Nieprawda,że ludzie muszą nauczyć się żyć z płcią przeciwną. Ja nie mam żadnych kolegów i nie ubolewam. Faceta też nie chcę mieć i nie czuję żadnego niedosytu.

 

To tak w skrócie, tego jest więcej. Ale żem się rozpisała XDD

Może ktoś to przeczyta...

Co wgl. o tym myślicie ? Czy wasze problemy psychiczne też mają swoje "dobre" strony,których nie chcielibyście zmieniać ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To tak w skrócie, tego jest więcej. Ale żem się rozpisała XDD

Może ktoś to przeczyta...

Co wgl. o tym myślicie ? Czy wasze problemy psychiczne też mają swoje "dobre" strony,których nie chcielibyście zmieniać ?

Przeczytalam z ciekawoscia i sama mam podobnie, chociaz nie do konca.

 

Chcialam zalozyc podobny watek, ale nie potrafilam zebrac mysli. dobre strony problemow? Samowystarczalnosc, umiejetnosc odcinania sie od przykrych emocji, traumy. Zmienilam sie w robota, w maszyne, ktora nie okazuje smutku lub sie go boi (ale jest mi z tym dobrze), nie oznacza to, ze odczuwam wspolczucia, mam go bardzo duzo, zal mi ludzi, ktorzy cierpia biede lub choruja, zal mi skrzywdzonych zwierzat. Jednak wobec ludzi, ktorzy znajduja sie w podobynmy polozeniu do mnie brakuje mi empatii.

 

Ale w tych plusach przeraza mnie jedna rzecz, nie wiem, czy to tez Schwarzi, cos takiego czujesz mnie, ale ja ze swoich problemow stworzylam w swojej glowie cos w rodzaju ,,towaru luksusowego." Oznacza to tyle, ze nie czuje sie gorsza od ludzi ,,normalnych" (w duzym cudzyslowie), wrecz przeciwnie czuje sie kontrowersyjna, intrygujaca, ciekawa, ze cos zmieniam, ze ,,naprawiam siebie"...No i tutaj mam zagwostke? Zastanawia mnie, czy tylko ja tak mam?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ellwe

 

Jednak wobec ludzi, ktorzy znajduja sie w podobynmy polozeniu do mnie brakuje mi empatii.

 

Ja mam więcej wobec takich, chociaż ostatnio i to ulega zmianie. Np. jak dowiem się,albo przeczytam o kimś w podobnym położeniu,to czuję się źle ale zaraz po minucie mi to mija i wracam normalnie do życia.

 

Ale w tych plusach przeraza mnie jedna rzecz, nie wiem, czy to tez Schwarzi, cos takiego czujesz mnie, ale ja ze swoich problemow stworzylam w swojej glowie cos w rodzaju ,,towaru luksusowego." Oznacza to tyle, ze nie czuje sie gorsza od ludzi ,,normalnych" (w duzym cudzyslowie), wrecz przeciwnie czuje sie kontrowersyjna, intrygujaca, ciekawa, ze cos zmieniam, ze ,,naprawiam siebie"...No i tutaj mam zagwostke? Zastanawia mnie, czy tylko ja tak mam?

 

Po części. Tzn.na pewno czuję się inna (w tym pozytywnym sensie) i uważam,że pewne moje braki są tak naprawdę zaletami,których jest pozbawiona większość.

Ja np. jak widzę w tramwaju zakochaną parę to sobie myślę:

1. Że jak ta para dożyje ze sobą do późnej starości to będzie dobrze, życzę im szczęścia.

2. Że jak ta para się rozpadnie to któraś ze stron na pewno będzie cierpieć, właściwie na własne życzenie,bo nikt nie kazał jej w związek wchodzić.

 

Podsumowując : Mam lepiej,że się nie zakochuję i czuję się przez to bezpieczniej. To też sprawia,że uważam,że mimo wszystko jestem pod pewnymi względami bardziej dostosowana i silniejsza o zwykłych ludzi. Nie jestem dostosowana społecznie ale na pewno życiowo,bo potrafię radzić sobie z trudnymi sytuacjami,lub po prostu ich unikać.

 

mark123

 

W niektórych sytuacjach "wada" może być zaletą :)

Ja akurat pochwały lubię otrzymywać, zaraz mi po nich robi się lepiej ale chyba wolałabym tego nie mieć, bo ktoś to może w bardzo ładny sposób wykorzystać -_________-

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mark123

 

W niektórych sytuacjach "wada" może być zaletą :)

Ja akurat pochwały lubię otrzymywać, zaraz mi po nich robi się lepiej ale chyba wolałabym tego nie mieć, bo ktoś to może w bardzo ładny sposób wykorzystać -_________-

Ja mam tak, że gdy się zdarzy, że mnie ktoś pochwali, to czuję wstyd i złość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jednym z dobrych stron problemów psychicznych jest wysoka tolerancja i zrozumienie innych mających takie problemy. Raczej nikt z takimi problemami nie wyzywa innych od psycholi i nie uważa za gorszych z tego powodu, jak często zachowują się tzw normalni.

Stępienie uczuć- Nie potrafię kochać, współczuć. W sumie to mam gdzieś innych ludzi,dopóki sprawa nie dotyczy bezpośrednio mnie, tzn. mam gdzieś,że ktoś kogoś zdradził, ktoś kogoś zranił,zabił, porwał itp. chyba,że ktoś zrobił krzywdę mi. Może wyda się to bolesne ale uważam,że taki stan rzeczy jest bezpieczniejszy.

też to mam zreszta u osób z depresją egoizm i egocentryzm jest zwykle b.silny i pewne wymienione wyżej dobre skutki to ma, też nie potrafię się przejmować cierpieniem innych, jestem tak skupiony na sobie że inni mnie niewiele obchodzą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest jedna rzecz, która się strasznie rzuca w oczy. Napisałaś, że nie masz potrzeby kontaktu z innymi ludzmi i wolisz żyć w samotności. Jak się spojrzy na to dwubiegunowo, to z jednej strony jest to pozytywne, a z drugiej coś tu nie gra. Jest to pozytywne, ponieważ oznacza, że masz wysoką samoocenę i potrafisz się czuć dobrze sama ze sobą, co niewielu ludzi potrafi. Znaczna część ludzi czuje się dobrze w towarzystwie, a gdy ludzi nie ma, to pojawia się pustka. Z drugiej strony:

Dobrym przykładem może być śmierć mojej mamy. Jako dziecko byłam do niej bardzo przywiązana, miałam z nią dobre stosunki,bardzo ciepłe,

nasza podświadomość funkcjonuje trochę tak, że patrzy oczami dziecka na świat. Skoro przywiązałaś się do mamy i nagle ona umiera, to mogło się zrodzić takie przekonanie, że po co wchodzić w głębsze relacje z innymi ludżmi, skoro oni odchodzą. Może być tak, że nie angażujesz się w relacje z innymi ludzmi ze względu na tamto doświadczenie. To dziwny mechanizm, ale stworzyło je dziecko i tak się póżniej patrzy na świat.

Z drugiej strony, jeśli czujesz się dobrze sama ze sobą i nie czynisz krzywdy innym, to problem nie istnieje. Życie polega na tym, by przeżyć je jak najlepiej, a nie na tym by dopasować się do norm, według których szczęścia wygląda tak, a nie inaczej.

 

Wracając do tematu, to u mnie pozytywne jest to, że szybko dojrzałem. Kiedy patrze sobie wstecz, to jestem zdziwiony jak szybko i jak bardzo się zmienił mój sposób myślenia. Poza tym się " sprawdziłem" trochę. Mówiąc " sprawdziłem" chodzi mi o to, że potrafiłem przetrwać różne kryzysy, choć przed pojawieniem się zaburzenia, miałem wrażenie, że jestem osobą słabą psychicznie, która by nie podołała większym problemom ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carlosbueno

 

Zbyt często się spotykam z wyzywaniem od psycholi.

Może nie tyle mnie (chociaż też się zdarza) ale ogólnie ludzi chorych psychicznie.

Wgl. drażni mnie traktowanie chorób psychicznych jako czegoś nienormalnego,a jak kogoś boli ząb to już nie jest wytykany.

Ale może z czasem to się zmieni. I tak jest lepiej niż kiedyś.

 

też to mam zreszta u osób z depresją egoizm i egocentryzm jest zwykle b.silny i pewne wymienione wyżej dobre skutki to ma, też nie potrafię się przejmować cierpieniem innych, jestem tak skupiony na sobie że inni mnie niewiele obchodzą.

 

No ja depresji nie mam, po prostu jestem zwykłą egoistką,którą ma większość ludzi gdzieś. No, może o rodzinę zaczęłam ostatnio trochę dbać ale pomagania obcym unikam jak ognia. Jest to dla mnie korzystne bo dzięki temu czuję się lepiej,bo po prostu zaakceptowałam swoją naturę. Gdzieś kiedyś czytałam,że ktoś stwierdził (jaki znany psychiatra,psychoanalityk, chyba Freud ale pewna nie jestem),że ludzie,którzy przyznają się przed samym sobą do swoich wad i zalet, nie ukrywają pragnień i potrafią żyć w zgodzie z własnym umysłem,są zdrowsi. No, może nie do końca zdrowsi,bo np. taki sadysta,który morduje ludzi, ma świadomość tego,że to co robi jest złe ale akceptuje to, jest bez wątpienia człowiekiem zaburzonym,jednak jego prywatna egzystencja na pewno jest "szczęśliwsza" i zawiera mniej lęków i konfliktów, co życie innego sadysty,który wstydzi się swoich popędów, stara się je usunąć ze świadomości i na siłę wzbudzić w sobie "normalne" fetysze i normalny stosunek do ludzi. Niestety ale tak jest.

 

Tomcio Nerwica

 

Jest jedna rzecz, która się strasznie rzuca w oczy. Napisałaś, że nie masz potrzeby kontaktu z innymi ludzmi i wolisz żyć w samotności. Jak się spojrzy na to dwubiegunowo, to z jednej strony jest to pozytywne, a z drugiej coś tu nie gra. Jest to pozytywne, ponieważ oznacza, że masz wysoką samoocenę i potrafisz się czuć dobrze sama ze sobą, co niewielu ludzi potrafi. Znaczna część ludzi czuje się dobrze w towarzystwie, a gdy ludzi nie ma, to pojawia się pustka. Z drugiej strony:

 

Ja nie wiem czy na 100% mam zaburzenia afektywno dwubiegunowe. Tak samo nie mogę być pewna,czy mam Aspergera lub niedojrzałość.

Ciągle dostaję inna diagnozę. A z CHAD-em było tak,że w okresie liceum,właśnie przez braki znajomych i chłopaka wpadłam w depresję. Tzn. nikt mi jej nie zdiagnozował ale na pewno to była depresja, bo samopoczucie miałam 5 razy gorsze niż wtedy,gdy przezywano mnie w gimnazjum (a myślałam,że gorzej już czuć się nie mogę). Potem, latem moja sytuacja się zmieniła,bo przyjaciółka wyciągnęła mnie do ludzi. W sensie, poznałam jej dwóch kolegów i odtąd zaczęliśmy wszyscy razem się spotykać, miałam w końcu swoją grupę znajomych,co od zawsze było moim marzeniem. Wtedy jak ręką odjął... Z dnia na dzień (dosłownie) polepszył mi się nastrój, chciało mi się żyć, zaczęłam coś robić, stałam się śmielsza i zagadywałam do każdego, jednocześnie to pobudzenie.. Byłam tak pobudzona,że nie potrafiłam obiadu zjeść na siedząco o.o Wtedy właśnie poszłam do psychiatry i zdiagnozowała CHAD, dostałam wpis do szpitala nawet ale ostatecznie nie wiem,czy mam CHAD, bo jak mania minęła to do teraz jest normalnie. Nie czuję się ani przybita,ani nadmiernie pobudzona (chyba,że jestem w towarzystwie,które akceptuje).

 

nasza podświadomość funkcjonuje trochę tak, że patrzy oczami dziecka na świat. Skoro przywiązałaś się do mamy i nagle ona umiera, to mogło się zrodzić takie przekonanie, że po co wchodzić w głębsze relacje z innymi ludżmi, skoro oni odchodzą. Może być tak, że nie angażujesz się w relacje z innymi ludzmi ze względu na tamto doświadczenie. To dziwny mechanizm, ale stworzyło je dziecko i tak się póżniej patrzy na świat.

Z drugiej strony, jeśli czujesz się dobrze sama ze sobą i nie czynisz krzywdy innym, to problem nie istnieje. Życie polega na tym, by przeżyć je jak najlepiej, a nie na tym by dopasować się do norm, według których szczęścia wygląda tak, a nie inaczej.

 

Nie do końca przez śmierć mamy. Ja byłam aspołeczna od początku, od najwcześniejszych lat.

Jako dziecko miałam wiele problemów emocjonalnych. Byłam cholernie strachliwa (teraz to w dużym stopniu minęło), miałam masę tików, obsesji i kompulsji, w nocy miałam koszmary często, byłam wycofana i nieśmiała,unikałam kontaktu wzrokowego i dotyku ale jednocześnie przejawiałam też problemy z zachowaniem jak kradzieże, agresja,czy kłamstwa. Byłam po prostu kłębkiem nerwów, niewielkie bodźce wystarczyły,żebym zareagowała płaczem (często płakałam), agresją,czy strachem. Wszyscy się dziwią dzisiaj, że dotrwałam do studiów i jakoś sobie radzę,bo naprawdę jako dziecko byłam słabą jednostką, nad którą każdy dzieciak się znęcał (nawet moja dalsza rodzina),bo ciągle ryczałam,a jak już się broniłam to nieudolnie (wiadomo,że dziewczynka raczej nie da rady porządnie oddać). W świadectwach szkolnych z pierwszych lat mam nawet napisane opinie od nauczyciela,że unikam ludzi i kontaktu wzrokowego i że denerwuję się podczas pracy w grupach. Także takie zachowanie było przed śmiercią matki.

Ale faktycznie jej zgon mógł coś zmienić. Może nie tyle skłonność do samotności,co po prostu brak reakcji na cierpienia innych.

Bo jakby nie patrzeć dla mnie każde cierpienie każdego człowieka to coś,co najwidoczniej musiało się wydarzyć, zwykła kolej rzeczy.

Ktoś umrze? No cóż.. wszyscy kiedyś umrzemy. Ktoś kogoś zabije ? Takie życie,na świecie są drapieżniki i ofiary i tamten człowiek miał po prostu pecha.

Przed śmiercią matki nie miałam takiego zachowania. Potrafiłam silnie przeżywać wszelkie tragedię ale sądzę,że wynikało to bardziej ze strachu niż empatii.

Np. jak oglądałam jakiś program kryminalny i było o morderstwie staruszki to doznawałam silnego stresu i potrafiłam nie spać przez parę nocy,bo mnie to przerażało.

A teraz czytam,oglądam i spotykam się z drastyczniejszymi przypadkami i nie robią na mnie wrażenia.

 

A czy krzywdę innym robię ? Tylko jak oni mi wcześniej zrobią.

Jednym z moich problemów jest niewątpliwie słaba kontrola negatywnych emocji,np. agresji, jednak nie napadam na ludzi bez powodu. Moimi "ofiarami" zazwyczaj są osoby,które wcześniej się ze mnie naśmiewały, pobiły mnie, albo oszukały,takie,które same prowokują. Jak żyje się ze mną w zgodzie to nie jestem toksyczna,a jak żyję się ze mną w rewelacyjnych stosunkach to potrafię być bardzo lojalna.

 

Wracając do tematu, to u mnie pozytywne jest to, że szybko dojrzałem. Kiedy patrze sobie wstecz, to jestem zdziwiony jak szybko i jak bardzo się zmienił mój sposób myślenia. Poza tym się " sprawdziłem" trochę. Mówiąc " sprawdziłem" chodzi mi o to, że potrafiłem przetrwać różne kryzysy, choć przed pojawieniem się zaburzenia, miałem wrażenie, że jestem osobą słabą psychicznie, która by nie podołała większym problemom ;)

 

Zgodzę się. Zapomniałam to dodać do swoich "sukcesów".

Wgl. zauważyłam,że ja i tak dobrze funkcjonuję,bo przecież są ludzie,którzy przy najmniejszych kryzysach staczają się na dno, niszczą swoje życie, albo popełniają samobójstwo.

Mam koleżankę,którą też przezywali w szkole i się poddała. Teraz powtarza klasę mimo iż jest inteligentna i gdyby się nie załamała, to pewnie by przeszła.

Albo ludzie,których mąż,żona,chłopak,dziewczyna rzuciła potrafią popełnić samobójstwo lub popaść w depresję.

Jak sobie tak porównuję to widzę,że serio nie jest ze mną najgorzej.

A ja dojrzalsza zawsze byłam w sensie intelektualnym,natomiast emocjonalnie jestem niewątpliwie opóźniona.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jako dziecko miałam wiele problemów emocjonalnych. Byłam cholernie strachliwa (teraz to w dużym stopniu minęło),

U mnie moja lękliwość wobec różnych dość błahych sytuacji była odkąd pamiętam bardzo duża, dodatkowo powoli wzrastała wraz z wiekiem i wzrasta powoli cały czas.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dobre strony moich problemów psychicznych:

1. jako sukces uznaję, że w okresie kiedy byłam dzieckiem absolutnie uodporniłam się na wszelkie próby odrzucenia, koleżeńskich zdrad etc. Po prostu traktuję to za normę. Z doświadczenia wiem, że to się stanie prędzej, czy później. Co pozwala mi się nie angażować emocjonalnie w żadne znajomości (paradoksalnie jestem prawie zawsze w każdej grupie lubiana ;) )

2. od rozpoczęcia brania psychotropu zorientowałam się, że problem, przez który zdecydowałam się je wziąć, to był mały "pikuś" w porównaniu z tym, co nastąpiło później

3. wyrobiłam sobie zdanie o psychiatrii i psychologii, o tym, że to tak naprawdę jedna wielka farsa....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×