Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wasze pytania |depresja|, czyli '' CO ZROBIć?''


anita27

Rekomendowane odpowiedzi

Kurczę, sam nie wiem czy to jakaś depresja czy nie. Otóż od pół roku, może ponad miałem obniżony nastrój i, często czułem się spięty i zestresowany spowodowane to było jak mniemam problemami rodzinnymi i finansowymi, ale od jakiś 3 miesięcy wszystko się ustabilizowało i problemy się rozwiązały. U mnie mimo to nadal utrzymywały się te objawy. W wakacje poszedłem do roboty, nie było mi tam źle, ale fakt, że czasem się denerwowałem no i przez pracę każdy dzień wydawał się taki sam, mało czasu zostawało na rozrywkę czy jakieś przyjemności. Od września doszły do tego problemy z bezsennością, spadki koncentracji, poczucie zamulenia i rezygnacji. W ogóle nie mam ochoty na jakieś rozrywki typu książka, film, jakaś gra komputerowa, czy jakieś wyjście ze znajomymi. Pod koniec września miałem okres, że odczuwałem jakieś lęki, ale na szczęście przeszło mi to.

 

Byłem już na 1 wizycie u psychologa, a następną mam w przyszłym tygodniu na której mam niby wykonać jakiś test który "zobrazuje" skale mojego problemu i jeśli trzeba będę miał konsultację z psychiatrą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć, jak widać jestem nowa tu jak widać.

Nie wiem czy w ogole dobrze, że tu jestem, że tu pisze i jeszcze zaśmiecam dalej internet. Otóż, chciałam się spytać czy ktoś ma podobnie jak ja, przez większość życia mi mówiono, że jestem leniwa i teraz siedzę i nie wiem czy to moja depresja czy lenistwo. Byłam raz u psychiatry - uciekłam, byłam dwa razy u psychologa i pojawiłam się raz i więcej nie wróciłam. Nie mam na tyle motywacji oraz chęci by drugi raz się pojawić tam. Czy ktoś miał tak, że był chory a po prostu myślał, że taki jest czy że jest zwykłym leniem? Bo nie wiem czy mam taki charakter, takie życie czy może powinnam gdzieś się zgłosić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cocomo, dlaczego uciekłaś od psychiatry? Ja mam chyba trochę podobnie: do niczego nie mam motywacji i, choć wiele wskazuje na coś depresjopodobnego, czasem myślę, że może to tylko zwykłe lenistwo, a ja próbuję się głupio usprawiedliwiać..

Co powiedział Ci psychiatra lub psycholog?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mogę dobić się do swojego psychiatry, (wysłałem smsa z pytaniem, bo telefonu nie odbiera)

Chcę zredukować Wellbutrin z 450mg do 300mg.

Powód: brak poprawy nastroju, ból i nabuzowanie głowy, dzwonienie w uszach.

Na 300 było było chyba trochę lepiej, ale chciałem jeszcze lepiej i 3 tygodnie temu sam poprosiłem o 450mg.

W sumie biorę Wellbutrin już 11 tygodni.

Czy zrobić to na własną rękę?

Mój psychiatra stwierdził niedawno, ze tak długo już się leczę, że powinienem sam trochę zarządzać swoimi lekami.

Jestem w takim stanie, że trudno mi podjac decyzję. Być może lekarz będzie chciał mnie obejrzeć?

Podobno psychiatrzy widzą w jakim stanie jest pacjent od razu po wejściu do gabinetu.

Moze jesli wytrzymalem na 450 przez 3 tygodnie powinienem poczekac na opinię lekarza?

Z kolei sam czuję, że wyższa dawka nie pomaga i chciałbym zmiany na lepsze jak najszybciej.

Miotam się, bo nie chcę kolejnego dnia takiego jak dziś. Boje się tez zepsuć leczenie.

Mamejaaaaaaaaa

 

-- 19 lis 2013, 19:02 --

 

Po wizycie, ogarnięty i w końcu konkretne wytyczne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zastanawiam się, co z sobą zrobić. Otóż odkąd wyprowadziłam się do innego miasta (3mies temu), zaczełam pracę i zamieszkałam z partnerem ciągle jest coś nie tak. Kłócimy się strasznie, ponieważ ciągle mi coś nie pasuje. Nie wiem, jakie mam do niego uczucia, bowiem na odległość jest wszystko fajnie, a gdy jesteśmy razem po jakimś czasie coś się wyklaruje i kłótnia ogromna. Nie mogę się przyzwyczaić do tego nowego życia. Miało być tak dobrze, a jest beznadziejnie. Nic mnie nie cieszy, o wszystko się martwię. Tęsknię za domem rodzinnym i beztroskim życiem studenckim. Do czerwca przez ok pol roku brałam escitalopram ponieważ mam zaburzenia lękowe uogólnione a lek został włączony gdy byłam również w dołku, to znaczy prawdopodobnie była to depresja. Na leku, jak twierdzi partner byłam spokojna, wyluzowana, nie martwiłam się tak jak wcześniej i było ze mną znośnie. Od powiedzmy 2 miesięcy nawróciły lęki, CIĄGŁE napięcie wewnętrzne i obniżony nastrój i ja nie wiem czy to przez moje problemy w związku, trudności z przystosowaniem się do samodzielnego życia czy to po prostu choroba. Partner chciał mnie już kilka razy zostawić, ale coś go przy mnie trzyma. Nie wiem co, bo ja bym siebie dawno zostawiła. Mam do niego bardzo ambiwalentny stosunek. Nie wiem czy go kocham, bo nienawidzę naszych kłotni, które wpływają na mój nastrój. Z drugiej strony mój nastrój prowokuje kłótnie. Gdy jestem sama jest mi pozornie dobrze, ale chyba tęsknię za nim. A też myślę sobie, że czuję niechęć do czułości. Dodatkowo jestem w żałobie po bliskiej osobie obecnie i to też pogorszyło moje samopoczucie. Nie wiem czy udać się znów do psychiatry. Poszłam raz do psychologa, zaproponował terapię, ale nie wiem jak można mnie ulepszyć. Po prostu nie wyobrażam sobie, że mogłabym wreszcie "zdrowo" myśleć i funkcjonować jak dorosła, odpowiedzialna osoba. Nie znoszę siebie i zazdroszczę wszystkim "ustabilizowanym psychicznie".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

para, Mało jest ludzi ''ustablilizowanych psychicznie''..

Porozmawiaj z nim na ten temat. Sama zastanów się co dokładnie do niego czujesz.

Jeśli to miłość to powinna zwyciężyć przeciwności ( pod warunkiem że zaczniesz leczyć swoje dolegliwości - bo i Ciebie one wykańczają i Twojego patrnera też pewnie )

A jeśli to tylko przywiązanie ,to nie ma co się męczyć ..

Bo co to za związek jak oboje nie czerpiecie z niego żadnych korzyści.

Trzymaj się :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

On o moich myślach wie wszystko. Ale nie potrafimy mi pomóc. Widzę, że mnie kocha, jestem tego pewna. A sama nie umiem absolutnie odpowiedzieć sobie na to pytanie...Nie umiem, a zastanawiam się już dłuższy czas. Jak jest dobrze, to jest dobrze. Jak źle, to źle. I taka parabola.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli to depresja, to może się przyczyniać do burzenia wszelkich związków. Zabija uczucia, z miłością włącznie, nawet wobec najbliżych, partnerów, własnych dzieci (tu najmniej), rodziców, rodzeństwa.

Człowiek przestaje być sobą. Jak może być mu dobrze z innymi skoro sam źle się czuje we własnej skórze?

Bliscy w odczuciu chorego męczą, irytują, nie rozumieją, nawet jeśli chcą pomóc. Na nich tez odbija się ta beznadzieja chorego. Na pocieszenie: gdy wraca się do zdrowia, życie znowu staje się piękne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No właśnie Marwil ja tak się czuję... Totalna pustka i czuję jakbym była inną osobą, to nie ja, ja się tak nie zachowywałam:( A teraz do niczego się nie nadaję... Ehhh 6 tygodni wyjętych z życiorysu. I co robić? Jak sobie pomóc? Biorę leki, chodzę na psychoterapię i ŻADNEJ poprawy...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ewela_6, Cierpliwości, na efekty leczenia trzeba czasami długo czekać. To nie katar. Czasem trwa to miesiącami, czasami pierwszy lek, czy nawet kolejne nie dają rezultatu.Ta pora roku, pogoda tez nie wpływa dobrze na psychikę. Miałem kilka ciężkich epizodów depresji, teraz tez mam od maja ale wiem, ze wcześniej, czy pózniej będzie lepiej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja mam pytanko.

 

otóż od 2 lat biorę leki na nerwicę lękową, bezsenność

ale ewidentnie są to też stany depresyjne (wydaje mi sie ze nie jestem dobrze zdiagnozowana )

lęki ustały w miarę, ale stany depresyjne są i się pogłębiają

powinnam poprosić lekarza dodatkowo o inne leki ? ide na wizyte za 2 dni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pytanie może naiwne.

 

Czy leki w leczeniu depresji są tylko po to żeby poprawić doraźnie komfort życia człowieka czy dają jakieś bardziej wymierne efekty?

Np. czy branie SSRI może ustabilizować poziom serotoniny i po zakończeniu terapii jest szansa na to, że utrzyma się on na optymalnym poziomie czy to po prostu doraźny środek do doraźnej pomocy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich,

Mam pewien spory problem z bliska mi osoba i nie wiem jak sie za to wszystko zabrac..

Mam 23 lata i przez pierwsze 3 lata studiow przyjaznilam sie z chlopakiem, ktory na prawde bardzo mnie kochal i robil mase glupich rzeczy z tego powodu i wiedzialam o tym.

Probowal sie odkochac, probowal mnie znienawidzic, odseparowalismy sie na caly rok, probowal spotykac sie z innymi,

ale nic nie podzialalo, nie mogl o mnie zapomniec, spotkalismy sie znowu jakby nigdy nic i zaczelo do mnie docierac, ze czuje do niego cos wiecej.

Gdy bylam tego pewna, dalam mu to do zrozumienia, zaczelismy razem byc i bylo nam rewelacyjnie.

Przez 10 miesiecy bylismy razem. Z racji kilkuletniej wczesniejszej przyjazni, czy to bardzo bliskiej relacji, myslelismy o sobie powaznie i bardzo przyszlosciowo.

Zdarzaly sie zgrzyty i klotnie, ale po jakims czasie J. nauczyl sie do nich konstruktywnie podchodzic, wyciagac wnioski i staralismy sie nigdy nie popelniac tych samych bledow dwa razy. Generalnie jest typem czlowieka, ktory zawsze ma racje, zawsze sobie sam najlepiej poradzi i ciezko do niego czasem dotrzec, by powiedziec, ze mogl sie pomylic...

Jakis miesiac temu spedzalismy razem 4 dni w miescie, w ktorym studiujemy i bylo razem cudownie i przeszczesliwie. Wrocilismy na swoje wsie na weekend, byla drobna sprzeczka o to, ze prosilam by nie pil wodki dwa dni z rzedu, obiecal, nie dotrzymal obietnicy, ja zla i dupa. No i kolejnego dnia po weekendzie bylam raczej obrazono-zla, ale sie spotkalismy i znowu mielismy jechac do jego mieszkania, popracowac nad naszymi pracami inżynierskimi do obrony. Atmosfera do zniesienia, ale powiedzmy mogloby byc lepiej. Zaczelam sie zle czuc drugiego dnia na tyle bardzo, ze w nocy juz mnie przytulil i nastepnego dnia wrocily nam humory, zartowalismy i bylo bardzo milo. Ale zauwazylam, ze nie glaszcze mnie, nie przytula, nie ciagnie go do dotyku, czy innej formy kontaktu fizycznego. Zwrocilam mu na to uwage, powiedzial, ze nie wie co sie dzieje, jakos tak. Kolejnego dnia ni z gruchy ni z pietruchy uznal, ze nie spelnia moich oczekiwan (poglaskania mnie po glowie raz na dzien, bo brakuje mi jego dotyku) wiec musimy sie rozstac. Spakowalam swoje rzeczy, wyszlam. Przybiegl za mna i na kolanach ze lzami w oczach przepraszal, zebym wrocila, glupi byl, nie myslal i zaluje i wogole. Wrocilam do mieszkania, ale dalam sobie czas do rana zeby zdecydowac o powrocie do niego. Rano sie zgodzilam pod warunkiem, ze powie, ze mnie kocha. Powiedzial, ze nie moze tego teraz zrobic, bo nie. Po 40 min namyslu uznal, ze mnie nie kocha. Po tygodniu milczenia napisalam mu, ze nie wierze, ze mozna odkochac sie niemalze z dnia na dzien po tylu latach i niech sobie pouklada w glowie. Ja poczekam, ale nie w nieskonczonosc.. Wtedy zaczelismy pisac o tym, ze nie zmusi sie przeciez do kochania mnie. Cos zniknelo, on sam nie wie co. Nadal mu sie podobam, nadal mi ufa i mnie lubi i lubi ze mna rozmawiac. Nie wie czego mu brakuje. Moze obsesji, jaka kiedys mial, moze nie. W kolejnych rozmowach przyznal, ze ma problem ze soba, ze probuje sie z czyms uporac, czego nie rozumie, ale nie zamierza sie tym z nikim dzielic. Wiem, ze ma sporo problemow w domu rodzinnym, problem z kasa i znalezieniem pracy, rodzice na niego naciskaja z kazdego powodu i obwiniaja za wszystko, nie radzi sobie z praca inzynierska i wszystko ogolem idzie nie tak. W ciagu ostatnich kilku dni uznal, ze otworzy sie przede mna, ze moge pytac o wszystko i na wszystkie pytania mi odpowie, ale sam nie mowi, bo zwyczajnie nie wie co mowic. Nie rozumie dlaczego cos przestal do mnie czuc, bo nie bylo zadnej przyczyny ku temu i przeraza go to, ze nie wie czemu.. Nie chce ze mna stracic kontaktu, chce sie dalej przyjaznic, a ja chce mu pomoc zrozumiec co sie z nim samym dzieje. Przyznal, ze chyba ja rozumiem go lepiej, niz on siebie sam. Jak poczatkowo zaprzeczal jakiejkolwiek depresji, czy skutkom tlumienia emocji, tak teraz chyba depresje rozwaza i dopuszcza do swojej swiadomosci.. A ja nie wiem czy to depresja, nie wiem juz co sie z nim moze dziac i tymbardziej nie wiem jak z nim rozmawiac, zeby mu pomoc. I moze pomoc tez tym samym sobie. Wtedy moze zrozumiem dlaczego tak z dnia na dzien mnie odepchnal od siebie bez zadnej konkretnej przyczyny...

Nie ma szansy, zeby zgodzil sie pojsc do psychologa, czy psychoterapeuty. Jestem jedyna osoba, z ktora zdecydowal sie rozmawiac. A ja nie wiem o co pytac i co mowic, zeby tok jego myslenia naprowadzac na prawidlowe tory.

Blagam, pomozcie mi ta sprawe rozwiklac, bo glowie sie nad tym juz jakies 3 tygodnie i sama odczuwam skutki tej walki na swoim zdrowiu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja mam pytanko.

 

otóż od 2 lat biorę leki na nerwicę lękową, bezsenność

ale ewidentnie są to też stany depresyjne (wydaje mi sie ze nie jestem dobrze zdiagnozowana )

lęki ustały w miarę, ale stany depresyjne są i się pogłębiają

powinnam poprosić lekarza dodatkowo o inne leki ? ide na wizyte za 2 dni.

wyglada na top że jestesmy w podobnym momencie.... też lęki w miarę od 2 lat ale od pewnego czasu mam dość... zdaje się że niektóre SSRI mogą powodować stany depresyjne jako uboki...jutro idę do dr po zmianę prochów, bo mam nowe od pewnego czasu i mi jeszcze gorzej. Więc może trzeba trafić na leki odpowiednie dla siebie, nie koniecznie dodatkowe..

Pytanie może naiwne.

 

Czy leki w leczeniu depresji są tylko po to żeby poprawić doraźnie komfort życia człowieka czy dają jakieś bardziej wymierne efekty?

Np. czy branie SSRI może ustabilizować poziom serotoniny i po zakończeniu terapii jest szansa na to, że utrzyma się on na optymalnym poziomie czy to po prostu doraźny środek do doraźnej pomocy?

mi psychol powtarza zawsze: leki dziłają jak sie je bierze... Czyli jak sie nie bierze to nie działają. Nie da sie tym naprawić. Czyli albo to jesz do końca życia i jakoś lecisz albo w międzyczasie pracujesz na psychoterapiach i innych i dochodzisz do normy ze sobą- czymkolwiek jest.. Zdaje się że tak to wygląda niestety...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich,

Mam pewien spory problem z bliska mi osoba i nie wiem jak sie za to wszystko zabrac..

Mam 23 lata i przez pierwsze 3 lata studiow przyjaznilam sie z chlopakiem, ktory na prawde bardzo mnie kochal i robil mase glupich rzeczy z tego powodu i wiedzialam o tym.

Probowal sie odkochac, probowal mnie znienawidzic, odseparowalismy sie na caly rok, probowal spotykac sie z innymi,

ale nic nie podzialalo, nie mogl o mnie zapomniec, spotkalismy sie znowu jakby nigdy nic i zaczelo do mnie docierac, ze czuje do niego cos wiecej.

Gdy bylam tego pewna, dalam mu to do zrozumienia, zaczelismy razem byc i bylo nam rewelacyjnie.

Przez 10 miesiecy bylismy razem. Z racji kilkuletniej wczesniejszej przyjazni, czy to bardzo bliskiej relacji, myslelismy o sobie powaznie i bardzo przyszlosciowo.

Zdarzaly sie zgrzyty i klotnie, ale po jakims czasie J. nauczyl sie do nich konstruktywnie podchodzic, wyciagac wnioski i staralismy sie nigdy nie popelniac tych samych bledow dwa razy. Generalnie jest typem czlowieka, ktory zawsze ma racje, zawsze sobie sam najlepiej poradzi i ciezko do niego czasem dotrzec, by powiedziec, ze mogl sie pomylic...

Jakis miesiac temu spedzalismy razem 4 dni w miescie, w ktorym studiujemy i bylo razem cudownie i przeszczesliwie. Wrocilismy na swoje wsie na weekend, byla drobna sprzeczka o to, ze prosilam by nie pil wodki dwa dni z rzedu, obiecal, nie dotrzymal obietnicy, ja zla i dupa. No i kolejnego dnia po weekendzie bylam raczej obrazono-zla, ale sie spotkalismy i znowu mielismy jechac do jego mieszkania, popracowac nad naszymi pracami inżynierskimi do obrony. Atmosfera do zniesienia, ale powiedzmy mogloby byc lepiej. Zaczelam sie zle czuc drugiego dnia na tyle bardzo, ze w nocy juz mnie przytulil i nastepnego dnia wrocily nam humory, zartowalismy i bylo bardzo milo. Ale zauwazylam, ze nie glaszcze mnie, nie przytula, nie ciagnie go do dotyku, czy innej formy kontaktu fizycznego. Zwrocilam mu na to uwage, powiedzial, ze nie wie co sie dzieje, jakos tak. Kolejnego dnia ni z gruchy ni z pietruchy uznal, ze nie spelnia moich oczekiwan (poglaskania mnie po glowie raz na dzien, bo brakuje mi jego dotyku) wiec musimy sie rozstac. Spakowalam swoje rzeczy, wyszlam. Przybiegl za mna i na kolanach ze lzami w oczach przepraszal, zebym wrocila, glupi byl, nie myslal i zaluje i wogole. Wrocilam do mieszkania, ale dalam sobie czas do rana zeby zdecydowac o powrocie do niego. Rano sie zgodzilam pod warunkiem, ze powie, ze mnie kocha. Powiedzial, ze nie moze tego teraz zrobic, bo nie. Po 40 min namyslu uznal, ze mnie nie kocha. Po tygodniu milczenia napisalam mu, ze nie wierze, ze mozna odkochac sie niemalze z dnia na dzien po tylu latach i niech sobie pouklada w glowie. Ja poczekam, ale nie w nieskonczonosc.. Wtedy zaczelismy pisac o tym, ze nie zmusi sie przeciez do kochania mnie. Cos zniknelo, on sam nie wie co. Nadal mu sie podobam, nadal mi ufa i mnie lubi i lubi ze mna rozmawiac. Nie wie czego mu brakuje. Moze obsesji, jaka kiedys mial, moze nie. W kolejnych rozmowach przyznal, ze ma problem ze soba, ze probuje sie z czyms uporac, czego nie rozumie, ale nie zamierza sie tym z nikim dzielic. Wiem, ze ma sporo problemow w domu rodzinnym, problem z kasa i znalezieniem pracy, rodzice na niego naciskaja z kazdego powodu i obwiniaja za wszystko, nie radzi sobie z praca inzynierska i wszystko ogolem idzie nie tak. W ciagu ostatnich kilku dni uznal, ze otworzy sie przede mna, ze moge pytac o wszystko i na wszystkie pytania mi odpowie, ale sam nie mowi, bo zwyczajnie nie wie co mowic. Nie rozumie dlaczego cos przestal do mnie czuc, bo nie bylo zadnej przyczyny ku temu i przeraza go to, ze nie wie czemu.. Nie chce ze mna stracic kontaktu, chce sie dalej przyjaznic, a ja chce mu pomoc zrozumiec co sie z nim samym dzieje. Przyznal, ze chyba ja rozumiem go lepiej, niz on siebie sam. Jak poczatkowo zaprzeczal jakiejkolwiek depresji, czy skutkom tlumienia emocji, tak teraz chyba depresje rozwaza i dopuszcza do swojej swiadomosci.. A ja nie wiem czy to depresja, nie wiem juz co sie z nim moze dziac i tymbardziej nie wiem jak z nim rozmawiac, zeby mu pomoc. I moze pomoc tez tym samym sobie. Wtedy moze zrozumiem dlaczego tak z dnia na dzien mnie odepchnal od siebie bez zadnej konkretnej przyczyny...

Nie ma szansy, zeby zgodzil sie pojsc do psychologa, czy psychoterapeuty. Jestem jedyna osoba, z ktora zdecydowal sie rozmawiac. A ja nie wiem o co pytac i co mowic, zeby tok jego myslenia naprowadzac na prawidlowe tory.

Blagam, pomozcie mi ta sprawe rozwiklac, bo glowie sie nad tym juz jakies 3 tygodnie i sama odczuwam skutki tej walki na swoim zdrowiu...

 

hey :) jestem tu nowa, ale komentuję, bo mój chłopak ma podobny problem. rodzice na niego naskakują w każdej sprawie, mówią, że niczego nie umie, studiów nie potrafi skończyć, pracy nie ma, mgr nie napisał, czego się nie tknie to ojciec mówi, że źle robi, na każdym kroku go strofują, a on już nie potrafi sobie z tym poradzić. mówi, że oprócz mnie nie ma tak naprawdę teraz niczego, bo od rodziny wsparcia nie dostaje, a z przyjaciółmi z lic., z którymi się bardzo trzymał i był związany, nie widział się od kilku lat. Kh13, doradzam Ci, żebyś starała się namówić swojego chłopaka na wizytę u psychologa albo psychiatry, myślę, że to jest w stanie pomóc. ja z mamą mojego staramy się go teraz namówić, bo już drugi raz miał ochotę targnąć się na swoje życie. my widocznie nie jesteśmy w stanie mu pomóc, a specjalista, mam nadzieję, tak.

żegnał się ze mną, mówił, że bez niego będę szczęśliwsza, że przeprasza mnie, że tyle czasu mi zajął, ale że już więcej nie będzie, żebym mu to wybaczyła; że nie ma co tracić czasu na takiego nieudacznika jak on, żebym zapomniała o czasie, który razem spędziliśmy; że on już nie chce żyć... jesteście w stanie tylko sobie wyobrazić, co czułam. nie chcę przechodzić przez to jeszcze raz, nie dałabym rady. przede wszystkim chcę pomóc jemu. chcę uratować jego życie. i zrobię to. trzymajcie kciuki! pozdrawiam :)

P.S. Wesołych Świąt, Kochani! Spokojnych, bez żadnych 'nieprzyjemności' związanych z depresją, szczęśliwych w gronie rodziny i przyjaciół, :))

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam, cierpię na lęk i depresję juz od 10 lat, po przyjmowaniu leków (cały czas jadę na antydepresantach) leki ustały ale z depresją nie mogę sobie poradzić, mam bardzo dużo problemów zyciowych, poważnych i wiem że muszę z nimi żyć, wybieram wiec chemiczny spokój, wspomagamn sie od lat clonem lub afobamem, chce by mi ktoś uczciwie powiedział czy w dawkach 3x 0.5 clona pozwoli mi uzyskać chcęc do życia i pracy -która jest żródłem stresu a była ucieczką od problemów-jestem nauczycielką z 22-letnim stażem, pomóżcie jak żyć by mieć choć trochę uśmiechu, radości,sensu.Nie daję rady.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciężko mi cokolwiek poradzić, ponieważ wiem niewiele, Pogoda nie sprzyja. Może szukaj pocieszenia w małych rzeczach? Pewnie wieczorem nerwy ci juz popuszczają, staraj wtedy słuchać dobrej dla siebie muzyki, oglądac filmy, czy wypić dobrą kawę, czy zjeść cos dobrego. Rano gdy masz podły nastrój, puść sobie muzykę i przypomnij że byłaś przy niej zrelaksowana, szybko wstań z łożka i nie leż w nim nieskończoność, bo będziesz sie zamartwiać. Jeżeli jest to weekend, wolne od pracy to po wstaniu jak słońce świeci idź na spacer- mi zawsze pomaga, dotleniam sie. Obserwuj nawet zimą tą przyrodę, patrz na konary drzew, patrz na pnie, obserwuj trawę, mchy, poprostu skup sie na przyrodzie. Nie gnaj, nie myśl, uśmiechnij sie mimo woli, i ciesz przebywaniem na powietrzu.

Lęki i objawy będą sie skracać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja mam najbardziej oczywiste pytanie: jak powiedzieć bliskim, że to co mnie teraz spotkało to depresja? Na ogół słyszałam już słynne i na tym forum "weź się w garść" i "nie wydziwiaj".Owszem, zrobiłam już pierwszy krok i zapisałam się do psychiatry, bo wiem, że potrzebuję pomocy jak jeszcze nigdy, ale co dalej? Mam wrażenie, że zranię ich, że zawiodę.. Można żyć z każdą inną chorobą, a ja wymyślam z jakąś depresją...

 

Mieszkam z mężem i jego surową babcią, ocenia mnie zawsze i wszędzie - jak się dowie to mnie zje... Już słyszę te jej teksty, że ona przeżyła wojnę w obozie pracy w Niemczech i żadnej depresji nie miała, a ja sobie wmawiam coś, co nie istnieje...

 

Matko, zaczynam już w paranoję wpadać...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam,

chciałabym podzielić się swoją historią i prosić o radę.

Mam własną, nieźle prosperującą firmę, było dobrze do sierpnia, gdy wówczas okazało się, że padłam ofiarą oszustwa na dużą skalę. Straciłam mnóstwo pieniędzy i omal nie straciłam firmy.

Prawnicy załamywali ręce i twierdzili, ze jest to sytuacja bez wyjścia. Przez dwa miesiące żyłam w ogromnym stresie, na łasce bądź niełasce oszustów.

Z osoby dobrze zarabiającej z dnia na dzień stałam się praktycznie bankrutem. Nie mogłam spać, nie mogłam myśleć, nie mogłam jeść. Miałam silne bóle w klatce piersiowej.

Moja przyszłość była niepewna i to najbardziej mnie załamywało. Po dwóch miesiącach ogromnych i wykanczających stresów, udało się zakończyć tę sytuację pozostawiając mnie z praktycznie pustym kontem bankowym...

 

Doszły jeszcze inne koszta, w międzyczasie kontrole, kolejne opłaty, odsetki.

Ten okres mnie wypompował psychicznie.

 

Nikomu nie powiedziałam o tej sytuacji. Wstydziłam się i nie chciałam obarczać innych swoimi problemami. Wiedział tylko mój partner (razem prowadzimy też firmę), ale on twardo się trzymał, potrafił nawet żartować w towarzystwie. Ja kompletnie się załamałam.

Straciłam całą pewność siebie i radość życia.

 

Po zakończeniu tej sytuacji finansowo było już lepiej. Wiedziałam, ze firma się podniesie. Natomiast ja już się nie podniosłam.

Było tylko gorzej. Zaczęłam obwiniać się w myślach o wszystko. Non stop prowadziłam jakieś monologi w głowie przedstawiające mnie negatywnie.

Nie chodziło tylko o tamtą sytuację, ale o nieporadność życiową. Bo pomimo prowadzenia firmy, jestem osobą bardzo niesamodzielną, nieśmiałą i wrażliwą. Wszystko biorę do siebie i rozpamiętuję długo.

Wszystko załatwia za mnie mój partner. Nie jestem w stanie sama pójść w miejsce gdzie jest dużo ludzi (np. do sklepu).

Nie mam prawa jazdy i nie studiowałam, bo nie wyobrażam sobie siebie w tak dużej grupie osób nieznajomych. Nie chodzę na żadne kursy, nie rozwijam się.

Wszędzie wozi i chodzi ze mną mój partner, co czasami jest kłopotliwe dla niego.

 

Od listopada było juz tylko gorzej. Mój partner myślał, że już wszystko ok, sytuacje stresowe minęły, powinnam wrócić do działania. Natomiast ja bałam się podejmować jakiekolwiek decyzje, w obawie, że znów coś spieprzę. Czułam, że nie potrafię przewidzieć potrzeb klienta, że doprowadzę do klapy finansowej.

Włączałam komputer i nie potrafiłam nic zrobić. Wszystko mnie dołowało. Ryczałam histerycznie i leżałam cały dzień oglądając filmy i czytając książki, bo to było mnie w stanie odciągnąć od moich lęków.

 

Pojawiały się u mnie napady lęków, taka gula nie do przełknięcia w gardle. Ciągły niepokój, poczucie beznadziei i bezsensu własnych działań. Bóle w klatce piersiowej, histeryczne wybuchy płaczu nie do powstrzymania. Godziny strasznie mi się dłużyły. Wstawałam i myślałam sobie: kolejny beznadziejny dzień wegetacji. Strasznie się męczyłam.

Kompletnie straciłam zainteresowanie swoją pracą, a wcześniej bardzo się w niej realizowałam. To było coś w czym mimo swoich wad, byłam dobra. Dawało mi to jakieś poczucie własnej wartości.

W ogóle wszystko mi się "odwróciło". Nie czerpałam radości z rzeczy, które kiedyś mnie cieszyły. Nawet ukochanej muzyki nie mogłam słuchać. Swoje smutki topiłam w alkoholu i oglądałam filmy by nie czuć pustki.

 

Czułam i nadal czuję się strasznie samotna. Mieszkam z rodzicami, nie mam za wielu znajomych. Właściwie utrzymuję kontakt z jedną koleżanką z czasów szkolnych. Czasami spotykamy się we czwórkę (parami) i jest miło. Ale wracam do domu i poczucie beznadziei powraca.

Moje siostry, które tymczasowo mieszkają z nami są bardzo przebojowe. Uwielbiane przez towarzystwo, non stop roześmiane, wiszące na telefonie i super zaradne. Nie boją się walczyć o swoje. Widzę przepaść miedzy mną a nimi i jeszcze bardziej mnie to dołuje.

Ja nawet nie mam do kogo zadzwonić, komu się zwierzyć.

 

Pewnego razu po prostu wybuchłam płaczem przy moim partnerze, opowiedziałam mu jak się czuję. Nie wiedział jak mi pomóc, ale okazał wsparcie.

Teraz już nie ukrywam się przed nim ze swoimi dołami. On już się uodpornił na to. Po pracy zakłada słuchawki i gra w gry. W sumie i tak prawie nie mamy o czym rozmawiać, bo nic się nie dzieje, tkwię w letargu (jesteśmy 8 lat razem). Zawsze się tak zachowywał, ale ja byłam tak pochłonięta pracą, że mi to nie przeszkadzało, a teraz potrzebuję kogoś kto by mnie czymś zajał. Seksu nie uprawiamy od dawna, oczywiście z mojej winy, bo jestem oziębła, więc i tak jestem wdzięczna, że w ogóle ze mną jest.

 

Przed świętami było bardzo źle ze mną i zapisałam się do psychiatry (a raczej moj partner mnie zapisał, bo nie byłam w stanie słowa wydusić bez płaczu).

Na wizytę miałam czekać ponad 3 tygodnie. Mówiłam, partnerowi, że nie wiem czy wytrzymam sama ze sobą tyle czasu...

Przed samą wizytą wyjechaliśmy na 5 dni na urlop. Czułam się lepiej, ponieważ całe dni były zaplanowane, nie dołowałam się aż tak, choć i tak widok uśmiechniętych twarzy innych ludzi uświadamiał mi, ze nie potrafię cieszyć się życiem tak jak oni.

 

Trochę odżyłam i faktycznie poczułam się lepiej. Trzy godziny przed wizytą zaczęłam panikować i twierdzić, ze przecież czuję sie dobrze i nie będę miała o czym mówić z lekarzem.

Odwołałam wizytę bo wmówiłam sobie, ze już mi nie jest potrzebna.

 

Doły wróciły za jakiś tydzień. Może już bez bólu w klatce piersiowej, ale nadal nie było dobrze. Wciąż często płaczę, chodzę non stop zapuchnięta i zasmarkana. Rodzicom mówię, ze jestem przeziębiona.

Na dodatek przełamałam się i byłam ostatnio u dermatologa, który stwierdził, ze mam niedoleczony trądzik i znów przyjmuję izotek. Tym razem większa dawkę wyliczoną na podstawie mojej wagi.

Bardzo chciałam tego uniknąć ponieważ Izotek może wywoływać obniżenie nastroju. No i trzeba chronić wątrobę, wiec nie mogę sobie polepszać humoru alkoholem.

 

O dziwo Izotek nie pogorszył mojego stanu, jest bez zmian, czyli nie za dobrze. Zastanawiam się czy jest w ogóle sens iść do psychiatry, czy antydepresanty pomogą? Czy w ogóle będę mogła je brać przy kuracji Izotekiem?

Wizyty u lekarzy mnie stresują. Czuję się niewystarczająco mądra. Zawsze wydaje mi się, ze coś palnę głupiego lub nie zrozumiem pytania.

Wizyta u psychiatry napawa mnie lękiem. Wiem, ze głos mi się będzie łamał, zrobię się czerwona, dostanę plam na dekolcie i od razu się rozryczę. Ciężko jest opowiadać o swoich wyimaginowanych problemach.

U mnie w domu wszyscy mają takie praktyczne podejście do życia. Nie rozmawiało się u nas o emocjach, nie wiem czy będę potrafiła tak sie otworzyć. Rodzice by chyba się za głowę złapali gdyby dowiedzieli się, ze zapisałam sie do psychiatry.

 

Boję się, ze znów odwołałabym wizytę...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×