Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dystymia leczenie i przebieg Waszej choroby


januszw

Rekomendowane odpowiedzi

od lat odczuwam bezsens życia, wieczny smutek bez powodu, przygnębienie, aż mi czasem wstyd bo przed ludźmi wymyślam realne powody mojego zdołowania, usprawiedliwienia, mam zły dzień bo... przecież nie powiem, że bez powodu, a udawać dobrego humoru nie umiem. wolę się zaszyć w domu, tylko lata lecą, a nic się nie zmienia.

jak ja to kuurwa dobrze rozumiem. Kiedyś udawałem dobry humor, zakładałem maskę, teraz już nie potrafię nie mam na to sił i poprzez terapie jestem zbyt świadom swojego oszustwa. Teraz albo pokazuję jaki jestem smutny na prawdę albo siedzę w domu i nie pokazuję nic. Co do tych lat lecących to mam nadzieje że coś się jednak zmienia, że robię postępy, że jestem coraz zdrowszy na duchu itd...tyko to mnie trzyma przy życiu, że mam nadzieję że będzie lepiej, że robię postępy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

posluchajcie, bierze ktos amilitryptyline na proznie w piersiach, niemoc, dysonans i na pustke intelektualna. Bo ja chce sie dowiedziec o niej .Obecnie biore anafranil ale nie jestem do konca zadowolony.Dzisiaj wyszedlem na rower i nie bylem w stanie szybko jechac bo takie ssanie w piersiach, ale jezdzilem, jezdzilem, jezdzilem i rozjezdzilem troche to, ale ja sie ogolnie nienaturalnie czuje, jakby to nie byl moj mozg(szczyt glowy, czolo) Chce sie dowiedziec czegos, ale depresanci nic mi nie pisza to uderzam do dystymikow.

 

-- 23 wrz 2013, 19:47 --

 

chcialbym sie zapisac na tance albo sporty walki. Zarowno jedna jak i 2 opcja mogla by mi pomoc ale przy tym co oferuje anafral ciezko by mi bylo.

 

-- 23 wrz 2013, 20:17 --

 

Poznac Siebie nie uzywaj takich sformuowan ,,zdrowszy na duchu,, bo mi sie wydaje ze ducha masz zdrowego to jest tylko chemia ktorej wspolczesna nauka nie umie poukladac. Nie mieszaj w to ducha;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam

 

Nie mam siły już opowiadać o tym kolejny raz.. ja nie cierpię, cierpi moja ukochana. Mamy po 21 i 20 lat, w wieku 12 lat zmarła jej mama, od kilku lat cierpi na depresję, bierze leki od 2 lat, chodzi na psychoterapię, która nigdy jej nic nie dała - sama tak mówiła. Miesiąc temu zapragnęła się odsunąć ode mnie nagle. Miesiąc temu + kilka dni rzucałą mi się na szyję, za kilka dni wszystko się zmieniło. Po miesiącu wiem, ze jest w bardzo złym stanie, odsunęła od siebie wszystkich. Niestety jeszcze nie mieszkaliśmy razem. Mieszka z babcią z która ma kiepski kontakt. Czytałem wiele, czytałem ten wątek, pytałem o radę specjalistów, lekarzem nie jestem, ale prawdopodobnie to dystymia, choć chciałbym się leczyć. Ukochana była ciepłą kobietą, która potrafiła okazywać miłość. Z dnia na dzień to się zmieniło. Uciekła, po prostu uciekła, miewała ciągłe zmiany nastrojów większość czasu była smutnawa, ale starała się żyć, teraz to padło. Pierwszy raz jest w stanie, gdzie odrzuciła wszystkich , a szczerze mówiąc wielu tych osób nie miała. Nie mam nawet jak jej pomóc, powiedziała, ze to koniec między nami i zamilkła przed światem. Każdy by mógł to zrobić, oczywiście, gdyby nie to, że kilka dni przed wpadnięciem w ten stan mówiła, że jestem dla niej najważniejszy i myślała o tym jak w niedalekiej przyszłości zamieszkamy wspólnie. Jestem niczym obecnie. Od miesiąca tylko siedzę i myślę co się dzieje i czy jeśli ani leki, ani psychoterapia nie działa, czy z tego wyjdzie. Tak jak mówiłem tak ostry hmm..,,atak" ? zdarzył się pierwszy raz właśnie teraz, zwykle to był obniżony nastrój jak to fachowo na stronach wyczytałem, a teraz ucieczka przed wszystkich co kochała. Jej największą bolączką jest to, że ona wmówiła sobie (to jej słowa, że sobie wmówiła, nie moje) , że jeśli zacznie sobie radzić to zapomni o mamie, a tego nie chce najbardziej na świecie. Posiada lęk zapomnienia matki... czy jest jej w stanie ktokolwiek i cokolwiek jeszcze pomóc? Na psychoterapię chodziła do pewnej pani terapeutki, ale że terapeutka nie miałą wiecznie czasu w kalendarzu to zostało to przerwane, więc ukochana brała leki jeśli się nie mylę od 2 lat. Psychoterapię wznowiła miesiąc temu, choć jak powtarzała ona nie potrafi się otworzyć i mówic o swoich problemach, chce i nie może, nawet na terapii. Jesteśmy razem 4 lata. Staralęm się pomagać, mówić trele morele, zorientowałęm się, że to nic nie da przecież, więc po prostu co robiłem? Byłem. Sama określala mnie, że jestem najcudowniejszy, bo jestem cierpliwy, zawsze przy niej jestem i w ogóle..jestem. Teraz to się zmieniło nagle, jakby piorun trzasnął. Czytałem i czytałem i widzę coraz mniej nadziei i na jej powrót do zdrowia, a także do wspólnego życia. Najgorsze jest to , że dystymicy jeśli dobrze rozumiem (a nie chcę za nic Was urazić z góry przepraszam..) czasem chcą być sami, bo boją się ranić, a czasem nie mogą trafić na nikogo kto by ich zrozumiał. Chciałbym wierzyć w jej wyzdrowienie i w to, że nie trzeba rozumieć, wystarczy być. Ciekawe, czy ona i my doczekamy tego. Na pewno przeze mnie przemawia i miłość i egoizm jednocześnie, nic nie poradzę. Wspieraliśmy się nawzajem. We wszystkim.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Odkurzam wątek dystymików. Są u Was jakieś zmiany?

U mnie zmian większych nie ma, jest większa świadomość samego siebie, relacji z innymi i tyle. Napięcie które od zawsze mi najbardziej doskwierało jest, ma się dobrze i zatruwa mi skutecznie całe życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

PoznacSiebie, diagnozy nie mam,to moje przypuszczenia oparte na podstawie ostatnich 2 lat.

Jeśli chodzi ci o somatyke,nie mam napięcia wewnętrznego,są sinusoidy nastroju,niewielka radość z żywota,lęki (rzadko) ,aspołeczność,nagłe ataki wściekłości,chroniczne zmęczenie,czarnowidztwo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam was.Mi tez zdiagnozowano dystymię.Leczę sie od 2010 roku.Poczatkowo przypisano mi zaburzenia depresyjno - lękowe.Pózniej zmeniłem lekarza i po opowiedzniu całej swojej historii najdokładniej jak potrafiłem stwierzono DYSTYMIĘ.

 

Mi najbardziej doskwiera taki własnie stan napięcia,niepokoju.Druga dla mnie najbardziej dotkliwa zmiana w moim zachowaniu to fakt że zaczałem unikać ludzi.Tez tak macie??? Nie mówie że kiedyś byłem mega duszą towarzystwa ale lubiłem poprostu przebywać obcować z ludzmi.Częściej wychodziłem z domu.

 

Chodzicie na jakąś terapię??? Przymujecie leki???

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem, czy oprócz lenistwa to także dystymia, czy nie. U mnie wyglądało to tak:

 

Zaczęło się, gdy miałem 14 lat, były to huśtawki nastrojów, które miały miejsce w szkole (poza szkołą nie). Huśtawki przebiegały różnie. Czasem było tak, że na przerwie czułem smutek, beznadziejność i miałem ochotę zniknąć; zamykałem się w mało uczęszczanej toalecie, by pobyć w ciszy i walczyłem ze sobą, żeby się nie rozbeczeć. A na lekcji następowała górka, chciało mi się ze wszystkiego śmiać, robiłem z siebie błazna i miałem ochotę zaczepiać innych; przerwa - znowu dół. Czasem było trochę bardziej stabilnie, w godzinach rannych bez względu na to, czy przerwa, czy lekcja miałem dół, ale bez silnej chęci płaczu, a w godzinach południowych następowała górka. Rodzicom nic nie mówiłem, bo się wstydziłem (szczególnie dołków), co o mnie pomyślą, co powiedzą i ogólnie obawiałem się, jak zareagują.

 

W wieku 15 lat na rok wszystko minęło.

 

W wieku 16 lat wróciło, ale w trochę stabilniejszej formie, Nie było już takich górek, a podczas dołków na przerwach chęć płaczu pojawiała się rzadziej. Dodatkowo spadła moja chęć do nauki i mniej zależało mi by dobrze zdać maturę i dostać się na dobre studia. Zacząłem także stawać się pesymistą.

 

W wieku 17 lat nastąpiła jeszcze większa stabilizacja, chęć płaczu zniknęła całkiem, poczucie beznadziejności siebie i swojego życia zaczęło mieć charakter prawie ciągły. Moja chęć do nauki spadła jeszcze bardziej, przestało mi zależeć na osiągnięciu czegoś w życiu, spadłem w wynikach w nauce, pojawiły się problemy z koncentracją, gdy się uczyłem, moje myśli często gdzieś uciekały, trudniej mi szło rozumienie przedmiotów. Zaczęły pojawiać się nieprawidłowości w fazie snu, czasem za dnia byłem senny, natomiast, gdy przychodził wieczór, odechciewało mi się spać (ale gdy się położyłem, zasypiałem zazwyczaj bez problemu), stopniowo coraz częściej pojawiała się senność za dnia, a rozbudzenie na wieczór, coraz później zacząłem chodzić spać.

 

W wieku 21 lat (2 lata temu) moja chęć do nauki zniknęła oraz zaczęło mi się odechciewać nawet zmuszać się do nauki, tylko, gdy już koniecznie trzeba było, to próbowałem się uczyć. Przestałem kontynuować edukację dla siebie, a rozpocząłem kontynuowanie jej, żeby rodzice się nie czepiali. Przy próbie uczenia się często było tak, że albo szybko nasilała się moja senność i czasem przysypiałem albo na myśl o pouczeniu się zacząłem się robić wkurzony, a gdy postanowiłem, że jednak nie będę się uczył, uspokajałem się. Na uczelni zacząłem przysypiać na każdych zajęciach (chyba jako jedyny z grupy) bez względu, czy to wykład, ćwiczenia czy laboratorium. Jeszcze bardziej spóźniałem się na zajęcia, bo już w ogóle nie chciało mi się być na żadnych (zawsze miałem chyba najwyższą frekwencję z klasy, potem z grupy, ale wcześniej mi to nie przeszkadzało). Zazwyczaj zaliczam przedmioty ledwie na 3 (a to i tak jest niszowa uczelnia). Odechciało mi się wielu rzeczy, z domu zacząłem wychodzić niechętnie, myć także zacząłem się niechętnie. Rzeczy ze świata realnego w większości przestały mnie cieszyć (potrafię się cieszyć, ale głównie ze swojego świata fantazji). Poczucie beznadziejności siebie i swojego życia nasiliło się. Jeszcze bardziej pesymistycznie zacząłem patrzeć w swoją przyszłość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zaczęło się, gdy miałem 14 lat, były to huśtawki nastrojów, które miały miejsce w szkole (poza szkołą nie). Huśtawki przebiegały różnie. Czasem było tak, że na przerwie czułem smutek, beznadziejność i miałem ochotę zniknąć; zamykałem się w mało uczęszczanej toalecie, by pobyć w ciszy i walczyłem ze sobą, żeby się nie rozbeczeć. A na lekcji następowała górka, chciało mi się ze wszystkiego śmiać, robiłem z siebie błazna i miałem ochotę zaczepiać innych; przerwa - znowu dół. Czasem było trochę bardziej stabilnie, w godzinach rannych bez względu na to, czy przerwa, czy lekcja miałem dół, ale bez silnej chęci płaczu, a w godzinach południowych następowała górka

 

 

Z ta szkolka to wypisz wymaluj ja. Chociaz hustawki nastroju zaczelem miec znacznie wczesniej , juz w podstawowce. Od depresji, jękow do euforii i dziwnych zachowan...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Druga dla mnie najbardziej dotkliwa zmiana w moim zachowaniu to fakt że zaczałem unikać ludzi.Tez tak macie???

ja zawsze potrzebowałem towarzystwa a z drugiej strony bardzo mnie męczyło bo nasilało się wtedy napięcie tak więc od zawsze mam umiarkowany kontakt ze znajomymi, dwa, trzy razy w tygodniu spotkamy się na parę godzin.

Chodzicie na jakąś terapię??? Przymujecie leki???

ja niedawno zacząłem i to nie pierwszą w życiu. Miałem przerwę z dwa lata i myślałem że sobie poradzę, wyzdrowieję ale nic się specjalnie nie zmieniło tak więc postanowiłem wrócić. Leki mi nigdy nie pomogły a trochę tego brałem, zwiedziłem wszystkie grupy i trochę się tego nałykałem. Nigdy nie było poprawy a na pocieszenie mam to że nie było też specjalnych skutków ubocznych.

Rzeczy ze świata realnego w większości przestały mnie cieszyć (potrafię się cieszyć, ale głównie ze swojego świata fantazji).

mark123, co to dokładniej oznacza? Ja mam tak że potrafię słuchać muzyki i wyobrażać sobie różne sytuację z rzeczywistości i przekształcić je tak żeby mi odpowiadały. Szczególnie kiedyś miałem to strasznie nasilone po prostu musiałem uciec w fantazje bo rozsadzało mnie napięcie, obecnie mam już to w minimalnym stopniu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mark123, co to dokładniej oznacza? Ja mam tak że potrafię słuchać muzyki i wyobrażać sobie różne sytuację z rzeczywistości i przekształcić je tak żeby mi odpowiadały. Szczególnie kiedyś miałem to strasznie nasilone po prostu musiałem uciec w fantazje bo rozsadzało mnie napięcie, obecnie mam już to w minimalnym stopniu.

Wyobrażam sobie różne sytuacje lub rozmowy (albo wymyślam całkowicie takie, by doznać pozytywnych emocji, albo przekształcam odpowiednio te ze świata rzeczywistego). Czasem robię tak przy muzyce, czasem bez muzyki. Niby nic jakoś mocno nie odpycha mnie ze świata realnego, tyle tylko, że jest jakoś nijako, ale świat fantazji przyciąga mnie, bo potrafię doznać w nim dużo pozytywnych emocji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mark123, no to widzę że masz bardzo zbliżony sposób postępowania. A już myślałem że jestem całkowicie odosobniony w tym.

Niby nic jakoś mocno nie odpycha mnie ze świata realnego, tyle tylko, że jest jakoś nijako, ale świat fantazji przyciąga mnie, bo potrafię doznać w nim dużo pozytywnych emocji.

dokładnie tak, w rzeczywistości wiele fajnych rzeczy z obiektywnego punktu widzenia w ogóle mnie nie cieszy i jest właśnie tak nijako, uciekając w fantazję odsłaniają się emocję jakoś tak wyraźniej zwłaszcza jeśli w tych marzeniach mogę być na prawdę kimś. Wg mnie powielanie tego mechanizmu ma u mnie bezpośredni związek z poczuciem własnej wartości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam podobnie do was.Uciekam w swiat węwnetrzny,swiat marzeń ,fantazji.Troche to pomaga ale tez mnie niepokoi.Często wspominam pozytywne wydarzenia sytacje z pzreszłości nie skupiając się na terazniejszosci.Czytam duzo książek i ogldam duzo filmów,słucham muzyki to mi przynosi delikatne ukojenie.Ale wiem że to nie jest wyjście.Chyba porostu uciekam od siebie.

 

Najgorsze jest to że ta choroba zrobiła ze mnie innego człowieka.Stałem się pesymistą,łatwo sie poddaje,unikam ludzi chociaż paradoksalnie chiałbym z nimi obcować.Zanizyło mi sie moje poczucie wartości.Towarzyszy mi też poczucie takiej wewnetrznej niezadarności. Ku***ska choroba.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich.

 

Psychiatra zdiagnozował u mnie dystymię i przepisał mi Asertin 50. W sumie nie wiem, czy się cieszyć czy nie, że to co czuję od wielu lat to choroba. Bo skoro to choroba, to można ją leczyć prawda? Ale takie podejście jakoś mi nie pomaga. Będę brać wg. zaleceń i zobaczymy co dalej. Drogie to nie jest, więc co mi szkodzi.

Nawet nie wiedziałam, że coś takiego jak dystymia istnieje. Wiedziałam jedynie, że istnieje depresja, nerwica i takie raczej bardzo widoczne przypadki, dające się łatwo zdiagnozować. To co ja czuję i jaka jestem raczej podchodziło pod taki wegetatywny i pesymistyczny charakter czy styl bycia. W rodzinie raczej uchodziłam za lenia, który tylko przy komputerze siedzi i nic nie robi. Z nikim nie pogadam, w rozmowie ostatecznie gdzieś odpływam. Po prostu nie mam ochoty na to i nie wiem o czym gadać. Chciałabym się czymś zainteresować w 100%, żeby odciąć się od złych myśli, ale za cokolwiek się zabieram - nie trwa długo, choć na początku wykazuję naprawdę ogromne zaangażowanie. Potem było mi wszystko jedno, ale miałam ogromne wyrzuty sumienia. Tak, wyrzuty sumienia to coś co mnie niszczy od środka. Wyrzuty o wszystko, o każdą jedną głupotę. I ten ścisk w gardle i żal straconego czasu, który upływa na bezsensownej egzystencji.

 

Nie pamiętam, kiedy to wszystko się zaczęło, pewnie jakoś w podstawówce. Kolegów i koleżanek raczej nie miałam, siedziałam w domu zazwyczaj. Czasem, gdzieś wyszłam sama. Jak się z kimś zakolegowałam, to długo to nie potrwało, bo odechciewało mi się spotykać i sama odsuwałam się od siebie ludzi. Może to dla tego, że jestem spięta w towarzystwie ludzi, szybko się denerwuję i łatwo wybucham. Bardzo często mam tak, że chciałabym gdzieś wyjechać i nie widzieć nikogo, zacząć życie od nowa. Nie chcę tu być, bo wszystko jest nie tak.

 

Niby skończyłam studia - politechnikę, choć jeszcze niedawno miałam uczucie pustki, że to czego się nauczyłam jest i tak nic nie warte i w sumie tylko straciłam czas - teraz jest mi to obojętne. Jak obroniłam dyplom, zaprosiłam paru znajomych (w sumie 2 moich jedynych) na piwo. Strasznie się dziwili, że się nie cieszę. W sumie miałam nadzieję, że coś poczuję - ale nic. Nawet ulgi, że mam ostatni etap edukacji za sobą. Pustka.

 

Wmawiałam sobie, że wszystko jest dobrze, jak ktoś pytał co u mnie - miałam zawsze te same odpowiedzi, bo komu się chce słuchać, że nic nie ma sensu. Kiedy gdzieś wyjeżdżałam za granicę z chłopakiem, w sumie za bardzo nie miało to dla mnie znaczenia co zobaczę czy zwiedzę. Jak trzeba było opowiadać o wyjeździe, to oczywiście była "świetna pogoda, dużo chodziliśmy i ogólnie fajnie", no bo w sumie nie miałam nic więcej do powiedzenia, bo zazwyczaj nawet nie pamiętałam dokładnie co i kiedy zwiedziłam. Czułam się jak jakaś tempa i żałosna idiotka, bez zainteresowań. No chyba, że chodziło o jakieś mega znane miejsca, typu Wieża Eiffla. I oczywiście też zmuszałam się do tego, żeby chcieć to zobaczyć. Tzn. chciałam naprawdę, ale jak już byłam to jakoś nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Może przez chwilę. A to przecież wspaniała budowla! Jak można nic nie czuć patrząc na taką konstrukcję? Wszystko mnie nudzi. Choć może nuda to złe słowo. Może obojętność? Książek nie czytam, bo albo zasypiam przy nich, a jak wywołują jakieś tam małe emocje - to płaczę. A płaczę chyba codziennie, z byle powodu. Jak film w kinie się zaczyna - mam ścisk w gardle i łzy. A do tego ciągłe rozdrażnienie i kłucie w klatce i takie tempe bicie serca - jak lęk przed czymś. Ale przed czym? Nie wiem.

 

Jakoś mimo wszystko nie chce mi się wierzyć, że to co ja mam to jakaś choroba. Bardziej jestem skłonna myśleć, że jestem bezwartościowym debilem, który coś tam czasami udaje, że jest ok. Nie wiem sama. Ale skoro psychiatra tak powiedział. Mówił, że w moim przypadku tylko leki podziałają, dodatkowo może terapia. Mówił, że bardzo dobrze, że przyszłam. Nie wiem.

 

Czy da się z tego wyjść?

 

Pozdrawiam serdecznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak dystymia. Dziś o tym przeczytałam, wchodząc na stronę pewnej pani psycholog.

Wiele z wymienianych na różnych stronach aspektów tej choroby - posiadam.

-Jestem wiecznie zmęczona - mam obniżony poziom energii (a kiedyś uczestniczyłam w biegach przełajowych, bardzo lubiłam wf, chodzenie i wchodzenie po schodach nie sprawiały mi trudności, podbiegnięcie gdzieś nie kończyło się brakiem tchu);

-mam niskie poczucie własnej wartości,

-mam o wiele większe trudności z koncentracją niż rok temu,

-odczuwam poczucie beznadziejności.

Mój stan beznadziejności trwa ponad 2 lata. Mam lepsze chwile, kiedy szczerze się cieszę i śmieję, kiedy jest "ok". Są to niestety rzadkie chwile. Dziś dopadłam takiego doła, jakiego już bardzo dawno nie miałam. Czuję się beznadziejnie, Nie powinnam opuszczać dzisiejszych zajęć, nie są to bowiem wykłady, powinnam na nich być.

Jeśli chodzi o wspomnienia z dzieciństwa. Mam złe wspomnienia. Biorąc pod uwagę jak one zniszczyły moją wrażliwą psychikę - bardzo złe. Niestety, to one rzutują na moje samopoczucie (od czasów, gdy nieprzyjemne sytuacje zaczęły się zdarzać, aż do chwili obecnej).

Niestety nie potrafię nikomu pomóc. Sama borykam sobie z tym problemem i nie daję sobie rady.

 

Mleko, wierzę, że da się z tego wyjść! Potrzebne są leki, które nam w tym pomogą, oraz dobry psychiatra. Samozaparcie jest ważne, ale wiem, że choć szczerze chcemy, chęć wypala się bardzo szybko... Musimy próbować raz za razem. Tu chodzi o nasze samopoczucie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

u mnie rowniez poczucie beznadziejnosci i tego ze zawsze bede w takim stanie.szarosc,smutek i apatia.niby z domu wyjde, niby na rowerze jezdzilem w wakacje, niby z rodzina sie spotykalem a i tak te wszystko mnie trzyma za łeb i nie puszcza.leki nie pomagaja,psychologowie rowniez nie dają rady.boje sie ze skoncze w szpitalu psychiatrycznym.ja nawet plakac nie umiem.kazdy smutek kumuluje sie do srodka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dobra, a czy ktoś spotkał się z metodą szokowego leczenia dystymii? Leczyłem neuroleptykiem i miałem potem niezły zjazd po odstawieniu. Parę tygodni bezsenności oraz masę innych "ciekawych" uboków. Po 4 miesiącach ostawiłem anty i czuję się dobrze. Zastanawiam też kiedy cholerstwo wróci. To już 7 miesiąc bez leków. Wróci?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

stracony, oby już Ci dało spokój ;) ja brałam sulpiryd ale musiałam na dniach odstawić, klasycznie mlekotok, żałuje bo czułam się coraz lepiej i innych skutków ubocznych nie było. Ciekawe co teraz dostanę i jak będę się na tym czuła.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przejrzałem większość tematu i stwierdzam że wszystkie objawy w różnym natężeniu występują u mnie. Nie wiem jak wy ale mi nawet nie jest przykro z tego powodu. Może nie osiągnąłem jeszcze wymaganego poziomu samoświadomości ale nie dopuszczam do siebie faktu tej choroby? Z perspektywy czasu dostrzegam u siebie symptomy choroby już na początku kształcenia. Zawsze byłem w ogonie pod względem nauki, nie mogłem się skupić to było wręcz patologiczne. Z biegiem czasu przed ukończeniem gimnazjum doszły wszystkie podręcznikowe oznaki, dosłownie... jedynie poczucia lęku nie umiem odpowiednio zdefiniować. Niektóre źródła mówią o przełomie który aktywuje potencjał do tej choroby. Ja w swoim życiorysie nic takiego nie znalazłem. Należy przyjąć że za chorobę odpowiadają geny ale czy w takim przypadku psychoterapia nie jest tylko wyrazem desperacji? Przecież gadaniem nie zmieni się struktury mózgu który w dodatku dojrzewał w takich warunkach. Co o tym sądzicie? Oczywiście są leki ale ja niestety musiałem! mieć zdiagnozowaną mutację genu 5 (nazwa do wiadomości chorego :P) która powoduje zakrzepice a to w dużym stopniu ogranicza bazę dostępnych leków. Natomiast mam pasję która sprawia mi autentyczną przyjemność. Jest dosyć specyficzna, społecznie piętnowana i nie wiem czy ktoś bardziej subtelny nie dopatrzy się w moim poście jej kontynuacji*. Czy wy jakieś macie? Pytam bo może to jest jakiś argument za wykluczeniem dystymii. Pół roku temu rozpadł się mój pierwszy związek, trwał prawie rok, poznałem dziewczynę zupełnie przypadkowo, pierwszy pocałunek był tak przyjemny jak... niespodzianka z McD od mamy po powrocie z pracy. Lubiłem ją autentycznie, była bardzo sympatyczna i mimo braku uczucia byłem szczęśliwy że mam komu pokazać obce miasto, z kim wyjść na nocny spacer, komu suszyć włoski przed spaniem. Nie jestem zakochanym kundlem który w rozpaczy wmawia sobie chorobę, to są obiektywne wnioski ale czy to może świadczyć że jednak nie jestem chory? Wybaczcie nieco chaotyczną doklejkę na koniec ale post jest redagowany w czasie rzeczywistym i zaraz idę spać :)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Trolling*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pierwszą wizytę u psychiatry mam już za sobą. Wybrałem się tam, ponieważ miałem okres, w którym bałem się wstać z łóżka. Nawet bałem się wyjść z pokoju w obawie, że spotkam tam któregoś ze współlokatorów. Ponadto straciłem apetyt i miałem kłopoty ze snem. Przez swój stan pożegnałem się ze studiami. To był najcięższy okres jaki mnie spotkał. Nie powiedziałem moim współlokatorom o tym, że przerwałem naukę, bo się zwyczajnie boję. Na samą myśl o pracy, paraliżuje mnie strach, a w wakacje nie miałem z tym problemu. Sam nie wiem od kiedy mogę mieć dystymię. Zawsze byłem tym cichym i spokojnym. Mimo to nie narzekałem na brak znajomych. W ich towarzystwie niekiedy czułem się swobodnie, ale jakoś nigdy nie potrafiłem wyrazić swojej opinii. Często znajomi powtarzali: "A on jak zwykle ma to w dupie". Nie lubiłem poznawać nowych osób, bo nigdy nie wiedziałem jak się zachować, bardziej skupiałem się na sobie tzn. zbyt przesadnie analizowałem swoje zachowanie. Nigdy nie miałem motywacji, większość dnia jestem zmęczony, choć nie wiem czym. Nie umiem się zrelaksować, ciągle czuję się spięty. Mam wrażenie, że jestem pusty w środku, nie posiadam podstawowej wartości jaką jest godność. Nie potrafię spojrzeć na życie jako całość. Przed wykonaniem zadnia czuję jedynie strach. W swojej grupie na uczelni czułem się najgłupszy. Boli mnie to, że nie umiem powiedzieć znajomym, że mam dystymię i już nie studiuję. Po wyjściu od psychiatry poczułem lekką ulgę, a następnie niesamowitą złość, że mi życie ucieka przez palce.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×