Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nie chce/nie umiem/bronie sie przed związkiem/zakochaniem


Rekomendowane odpowiedzi

A może ten sam rodzic raz był troskliwy, by po chwili zbesztać Was za cokolwiek? Może właśnie rodzina utrwaliła w Was przekonanie, że jeśli jest dobrze (jak na początku związków), to za chwile 'rąbnie piorun i szlag wszystko trafi' (będzie bolało), a przez to sami staracie się przerwać ten bolesny schemat, zanim pojawi się ból?

 

Ciekawa koncepcja. Moja matka właśnie tak się zachowywała, dlatego od niej uciekłem. Chyba i tak zbyt późno.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No może, może wynika to z emocji jakich doświadczałem w domu rodzinnym. Próbuję sobie przypominać wszystkie momenty, było może kilka takich, które można uznać za bolesne ale czy aż tak? Czy nie jest tak, że właśnie przez to, że mam zaburzenie (nie wiadomo skąd wynikające) to odbierałem w sposób skrzywiony coś, co było całkiem normalne? Mój brat nie ma tego problemu, spotykał się z dziewczynami, teraz ma żonę. Ja nigdy z dziewczynami się nie spotykałem, myślałem o tym ale nie miałem dużego parcia, później jak przyszło to z kolei było za duże. Skąd zaburzenia? Skąd w ogóle biorą się zaburzenia? Czy możliwym jest, że zaburzenia mogą wynikać li wyłącznie z emocji - które w moim dzieciństwie nie były przecież aż tak silne, nie przypominam sobie żeby były. Czy możliwe, że przyszło się z nimi na świat? Ale nie wykluczam, że to z domu rodzinnego wyniosłem obecne problemy, tak zresztą jest najczęściej.

To nie jest do końca tak, że jest rozczarowanie bo zauroczenie odchodzi, a emocje opadają. To jest dużo silniejsze niż rozczarowanie. Po prostu jest problem kochać i być z tą osobą na co dzień. Nie raz słyszałem opinię o sobie, że pociąga mnie to co niedostępne, kiedy uda mi się to zdobyć to tracę zainteresowanie. Inaczej wyobrażam sobie związek, jest się tej osobie oddanym i dostaje się to samo - z tego czerpie się i radość i chęć by to kontynuować. I było tak u mnie tylko, że krótko, b. krótko. A związek miał znamiona prawdziwego związku, inni w ogóle mówili o nas para, a ja nawet nie byłem pewien czy jesteśmy parą! Jakbym czekał na coś innego, jakbym wiedział że to długo nie potrwa. O osobach schizoidalnych napisane jest, że nie przeżyją tej radości, którą daje przebywanie z drugim człowiekiem. Czasem wyczuwam jak może to wyglądać i jest mi mocno przykro, że ja tego miał nie będę. Kiedyś to była przykrość na zasadzie - ojej, skoro tak jest to muszę zrobić wszystko żeby to zmienić. Czytałem podręczniki o uwodzeniu, mobilizowałem się na różne sposoby. Teraz jak patrzę na to wstecz to z lekkim politowaniem, takie karkołomne próby. Nie wiem, może ta terapia pozwoli mi to jakoś na nowo uporządkować, zobaczyć co mogę, a czego nie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Masz to samo co mój kumpel. Zmienia dziewczyny max co 3-4 miesiące. Ma dokładnie taki sam problem jak Ty. Ogólnie fajnie się Ciebie czyta, mamy sporo wspólnych mianowników.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Polnormalny, różnorodnych ludzi spotykamy wszędzie (o ile wyjdziemy z domu ;)). Nie wiemy, kto kryje jaką historię za maską codzienności. Ja pierwszego dnia terapii spojrzałem na innych pacjentów i pomyślałem, jacy oni są normalni i prości. Jakże się myliłem! Dziewczyna, która wydała mi się tak słodko-naiwnie-głupia, później wydała się zupełnie inna. Zobaczyłem jej blizny na rękach. Miała próbę samobójczą. Słyszała o kilku rzeczach, którymi ja się pasjonuję. Coś we mnie drgnęło, bo jakim prawem oceniałem ludzi jedną miarą? Ale o tym za chwilę. Jeśli zaś chodzi o związek dwóch osób z zaburzeniem, to nie można chyba od razu zakładać, że to niewypał. W ogóle uczę się nie szufladkować ludzi. Związek dwojga zakochanych ludzi może się udać tak samo u osób zaburzonych jak i nie. Nie ma na to recepty. A ludzie zaburzeni jakimś dziwnym trafem mają naprawdę głębokie wnętrza duchowe. Reakcja dziewczyny na wiadomość, że 26-latek nie kochał się jeszcze z kobietą może być różna, tak samo jak z powyższymi kwestiami - nie sposób tego przewidzieć. Nieracjonalne jest zakładanie, że jaj reakcja będzie dla takiego chłopaka przykra. Może tak, może nie, na pewno nie jest to powód aby nie próbować. Dzięki temu poznasz tylko bardziej dziewczynę. Jeśli Cię wyśmieje, to będziesz wiedział, że nie była warta Twojego czasu. Spójrz na to z tej strony :). Przypomina mi się film Lolita, gdzie tam mężczyzna po czterdziestce nie był jeszcze z kobietą. A że przeżył swój pierwszy raz z 15-latką, to już inna historia. Ludzie są różni. Każdy ma własny rytm. Napisałeś coś ważnego:

Przez wszystkie lata się okłamywałem, myśląc że jestem kimś innym.
Do tego nawiążę później, bo trochę na ten temat myślałem.

 

Dżejm, rozumiem Cię doskonale. Myślę, że my wszyscy tutaj. Cieszę się, że napisałeś. Razem zawsze raźniej, samo to, że możemy wyrzucić to z siebie jest niezwykle ważne. Pomagamy sobie tutaj. Wracając do Twojej wypowiedzi, myślę podobnie a właściwie tak samo. Ale coś się zmienia we mnie chyba... Zaczynam zauważać błędy w tym naszym "racjonalnym" myśleniu. O tym później.

 

Gods Top 10, dziękuję za post. Zgadzam się z Tobą, że nasz sposób patrzenia na związki (i nie tylko) to wynik przeżyć z dzieciństwa, ale także c reszty życia. Najgorsze jest to, że wielu rzeczy z dzieciństwa po prostu nie pamiętamy, dlatego ciężko znaleźć teraz dokładną przyczynę. Z drugiej strony, jak napisał Lukk79, nie wychowywaliśmy się w tej rodzinie sami, mamy rodzeństwo, a jednak oni są "normalni", także w moim przypadku mają rodzinę, dzieci. Z trzeciej strony, nikt nie jest taki sam, to, co nie podziałało na nich, mogło podziałać na nas. Na pewno zgodzę się z tym, że coś miało wpływ na nasze życie, wskutek czego borykamy się z czym się borykamy. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Na razie wykluczamy mechaniczne uszkodzenie mózgu, bo takie rozwiązanie zawsze będzie można przyjąć, najpierw jednak warto byłoby sprawdzić kwestię samych przeżyć, wspomnień, psychiki. Faktem jednak jest, że w dużej mierze nasze myślenie i przekonania mają wpływ na to, co się z nami dzieje. Ostatecznie może też być tak, że rany wyrządzone w dzieciństwie nie są do wyleczenia i pustka będzie nam już towarzyszyć do końca życia, co byłoby jednak mocno przykre. Terapia jest chyba jedyną opcją, żeby spróbować się z tym zmierzyć. Choć, z drugiej strony, ja w najbliższym czasie będę kontynuował introspekcję, bo daje to ciekawe rezultaty, o czym za chwilę. Jak dopcham się do psychologa, wtedy, naturalnie, skorzystam też z terapii. Ale, jak wiemy, nigdy nie ma pewności czy to nam pomoże czy nie. Masz też rację, że związek nie uleczy problemu. Pewnie, że nie. Związek nie uleczy nas, to my sami musimy się najpierw uleczyć, żeby być w stanie wytrwać w związku. Zgadzam się z Twoją wypowiedzią.

 

Lukk79, ja też nie pamiętam jakichś bolesnych, traumatycznych wręcz przeżyć z dzieciństwa. Była masa stresu, ale nie pamiętam jakiegoś wielkiego nadużycia. Cóż, może to teraz bagatelizuję, może nie pamiętam. Wiem jednak, jak wiele razy cierpiałem i dusiłem w sobie ogromne pokłady agresji w związku z ojcem. Ja też słyszałem o sobie, że ciągle gonię królika... Że pędzę dalej, zawsze w stronę tego, co nieosiągnięte. Że szybko się nudzę. Być może można to zmienić a być może, jak napisałeś, tacy przyszliśmy na świat. Nie wiemy. Jeśli nasze wysiłki spełzną na niczym, to trzeba będzie zaakceptować tą drugą opcję. Wspomniałeś o popędzie, jak myślę, płciowym, i problemami z nim. Mógłbyś napisać coś więcej na ten temat? Ja też miewam z tym problem, wiąże się z to z ogromną frustracją, że nie mogę tego, co mogą inni. To wykańczające. Ale na przykład mam tak podobnie, gdy nie mogę stworzyć dobrego utworu muzycznego, to znaczy takiego, jak na przykład utworu jednej z moich ulubionych kapel. Mam do siebie wielki żal, że nie jestem w ogóle dobry, że nic nie umiem, że tworzę barachło, bo nigdy nie mogę dorównać moim kapelom. To chore i straszne, taka toksyczna zazdrość, że im to wychodzi, a mi nie. Zazdrość, nienawiść i gniew, to wszystko cholernie wyniszcza. Podobnie zdarza się, jak obejrzę jakiś film pornograficzny, też jestem wściekły, że oni mogą to robić, a ja nie! Brrr. Całe szczęście, że ostatnio rzadko miewam te "ataki". I wiecie co... Również tutaj zauważam błąd mojego myślenia. Brak zdrowego podejścia. Stąd takie reakcje.

 

No dobrze... Sporo myślałem o naszym problemie, o sobie, o tym, dlaczego tak mam... Zdałem sobie sprawę, że rozwiązania łatwo znaleźć nie będzie. Przez chwilę myślałem, że będzie to tak, iż ktoś powie (np. psychiatra), że "przyczyną jest to-i-to", ja zrobię na to "achaaaaa" i zacznę układać swoje życie. Niestety, ale tak raczej nie będzie. Zdałem sobie sprawę, że ten problem jest zakopany głębiej i dotyczy całej naszej osoby. Nie da się chyba rozwiązać tego problemu nie zahaczając o masę sfer w nas, emocji, przeżyć. To jest wszystko ze sobą połączone. Ech... Myślę, że ta terapia, którą niedawno przerwałem, zapoczątkowała we mnie coś. Introspekcję.

 

Na obecny czas plan mojego działania jest następujący. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę, jak wielką ilością kłamstw karmiłem się w życiu, żeby przetrwać sytuacje, w jakich się znajdowałem. Wszystko leży w naszej głowie... Wszystko zależy od spojrzenia na pewne sprawy. Chcę wypisać wszystkie kłamstwa i błędy logiczne, jakie uda mi się wyłapać, a które miały i mają oddziaływanie na moje życie. Na przykład: uważam, że życie jest bez sensu. Ok, mam taką prawdę życiową, którą noszę ze sobą od wielu lat. Jest pomocna, bardzo, bo każde niepowodzenie i ból można dzięki niej przetrwać. Przecież "życie i tak nie ma sensu", więc nie przejmuj się stratą, bólem. To bez znaczenia przecież. Tymczasem to nieprawda. To cholernie ucieczkowe hasło, które ma nas chronić, ale ani to zdrowe, ani obiektywne podejście. Jakie jest, moim zdaniem, poprawniejsze podejście? Na przykład takie: "Fakt, życie nie sensu jako takie, wszystko polega na tym, żeby znaleźć sens dla siebie. Samemu, taki, jaki będzie nam pasował, jaki będzie sprawiał nam przyjemność. To jest właśnie najlepsze, że mamy wybór, którego możemy odpowiedzialnie dokonać. Życie oferuje zarówno dobre jak i złe strony, to pewne i tak już jest, trzeba się z tym pogodzić. Jeśli zdarzy się coś złego, przykrego, nie mów od razu, że przecież życie jest bez sensu, ale zdaj sobie sprawę że cierpienie jest wpisane w naturę świata. Pogódź się z tym i nie rozczulaj się nad tym. Nie deprecjonuj reszty świata i życia z powodu jednego wydarzenia, które akurat zwaliło Cię z nóg. Życie oferuje też dużo miłych chwil. Sensem życia może być na przykład dążenie do tych miłych, dobrych chwil. Przede wszystkim... To nie wstyd chcieć żyć. To nie wstyd mieć w życiu cel i sens." Rozumiecie, mniej więcej, o co mi chodzi? Jak tak zacząłem się nad sobą zastanawiać, to... Cholernie mnie to przytłoczyło! Wiecie, ile ja mam takich fałszywych przekonań w sobie?! Masakra! Weźmy kolejną rzecz: Nie chcę mieć dziewczyny, bo po jakimś czasie zaczynam się z nią nudzić i już wolę być sam, miałbym tyle miłych rzeczy do zrobienia. Wniosek ---> rozstaję się z dziewczyną, bo czuję się ograniczany. Dodam, że to błędny wniosek. Ale że jest prosty, przejrzysty i łatwy w realizacji, to łapiemy się go. Tymczasem... Obiektywne (moim zdaniem) wyjaśnienie: "Jeśli spotykają się ze sobą dwoje ludzi, to nie staną się przecież jednością. To przecież oczywiste, każdy z nich jest inny, każdy wychowywał się w innym domu, w innych warunkach, obyczajach. Nie ma żadnej szansy na to, że druga osoba będzie myśleć i działać tak samo jak my. Trzeba się z tym pogodzić i to zaakceptować, bo tak już po prostu jest. Podobnie jak z cierpieniem na świecie. Jest także oczywiste, że w pewnym momencie z każdym zaczniemy się nudzić. To wynika z powyższego, że każdy jest inny. Nuda jest czymś normalnym, czy to w związku czy też nie. To naprawdę nic złego odczuwać nudę gdy jest się z dziewczyną czy z kimkolwiek. Jedni nudzą się szybciej, inni później, jeden potrzebuje więcej przestrzeni, drugi mniej, ale taka oczywistość nie jest sensownym powodem, żeby kończyć związek. Są sposoby na to, żeby wybrnąć z tej sytuacji. Jeden z nich to po prostu powiedzenie swojej dziewczynie, czy nie miałaby nic przeciwko, jeśli pograłbym sobie na konsoli. A ona może w tym czasie obejrzeć film, poczytać, cokolwiek, porobić coś co lubi. Nie spinać się, nie tkwić w presji, tylko szczerze powiedzieć, że się trochę nudzę i porobiłbym coś innego. Ekstrawertycy mają tu trochę łatwiej, bo przeważnie wybiorą zajęcie, które będzie dobre dla dwóch osób. Introwertyk najpewniej będzie chciał zaszyć się w swoim świecie. I to trzeba dziewczynie powiedzieć. Powiedzieć, jaką ma się naturę i jakie dziwactwa. Zrozumie, jest przecież tak samo człowiekiem i też ma swoje hobby czy zainteresowania. Dwoje ludzi po prostu nie może być ze sobą non stop, bo to pewnie skończyłoby się katastrofą. Każdy musi mieć swoją przestrzeń i jest to zupełnie normalne. Podstawa to się nie spinać, powiedzieć o tym i dać sobie czas, aż atmosfera luzu sama się wytworzy. Tak, zdecydowanie trzeba dać sobie na to czas. A wtedy można robić, co się lubi, a w międzyczasie spoglądać na naszą lubą i patrzeć jak zajmuje się swoimi sprawami. Aż serce mi się cieszy, kiedy widzę w wyobraźni, jak moja dziewczyna zafascynowana czyta powieść, a ja tworzę muzykę; kiedy spojrzę na nią czasem albo przytulę się na chwilę, by zaraz z powrotem wracać do tworzenia." Wiecie już o co mi chodzi? Wszystko to jest kwestia podejścia... Tak mi się wydaje. Przez lata, wielokrotnie ubijaliśmy nasze schematy, których kurczowo się trzymamy. To one nas blokują, bo są po prostu nieracjonalne. One były przydatne, spełniałby swoją funkcję, ale teraz tylko nam przeszkadzają. Trzeba je przeprogramować, oczyścić a niektóre wyrzucić. Dlatego tak ciężko wyznaczyć nam jeden powód naszego zaburzenia. To chyba niemożliwe. Tak samo jak z depresją, objawy są baaardzo podobne i chorujemy na nią podobnie, ale przyczyny, z jakich każdy popadł w tą chorobę będą lub mogą być diametralnie różne. Tak samo chyba jest u nas, u każdego z nas inne, specyficzne wydarzenia ukształtowały tak a nie inaczej nasze postrzeganie świata.

 

Ja zauważam, jak wiele mam nieprawdziwych wniosków odnośnie ludzi. Jak bardzo nimi pogardzam i brzydzę się tą mizerną większością, motłochem, bezmyślnym i agresywnym tłumem. Ale to nieprawda. Ranię samego siebie myśląc w ten sposób. To fakt, masa ludzi to tępacy i zwyrodnialcy. Ale masa to ludzie o dobrych sercach. A garstka ludzi to moje bratnie dusze, które nazywam przyjaciółmi. Świat nie jest jednowymiarowy, nie jest dwuwymiarowy, on ma masę odcieni.

 

Jestem ciekawy, czy załapaliście o co mi chodzi, jestem ciekawy co o tym sądzicie.

 

Wracając do mojego planu. Najpierw chcę wyłapać błędne wnioski, które kiedyś sobie wtłoczyłem na potrzeby ciężkiej sytuacji. Jest ich tak wiele, że na każdym kroku się na nich przyłapuję. Trzeba tylko dobrze patrzeć ---> introspekcja. Kiedy je wyłapię, będę chciał je wszystkie wyprostować, przeanalizować, oczyścić. Kiedy będę miał to wyczyszczone, pozostanie najtrudniejszy etap: wprowadzanie nowych, oczyszczonych wniosków w życie. Pewnie domyślacie się, jak ciężko będzie zmienić coś, co umacniało się w nas przez tyle lat. Ale obawiam się, że nie ma innej drogi. Jutro wizyta u psychiatry, jestem ciekawy czy jest podobnego zdania.

 

Właściwie to, co zamierzam, to taka terapia. Tyle, że autoterapia. Wszak terapia ma na celu zmianę naszego myślenia. A ja chcę zrobić dokładnie to samo. Nie widzę innego wyjście w mojej obecnej sytuacji. Chcę się uwolnić od bólu, złości, gniewu, nienawiści i agresji, jakie noszę w sobie. Chcę się uleczyć, a przynajmniej spróbować to zrobić. Ale... Potrzebuję wsparcia. Wy też. Chciałem Wam podziękować, że tu jesteście i w jakiś sposób sprawiliście, że nie czuję się z tym sam. Cierpimy razem, a to trochę pokrzepiające. Byłoby naprawdę miło, gdybyśmy dalej wymieniali się naszymi doświadczeniami, refleksjami. Jeśli nie uda się pomóc nam... To może pomożemy innym.

 

Czekam na Wasze komentarze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja nie potrafię już w siebie głębiej wchodzić, muszę najpierw przestać się masturbować - to jeśli chodzi o popęd, wtedy mogę zacząć dochodzić do jakiś wniosków. Bo się poddałem ostatnio, chyba wbiłem do głowy, że tak mogę sobie żyć do końca życia. Nie wiem czy już mam gardzić swoim życiem czy jeszcze nie. Wbiłem chyba sobie do głowy, że kobieta nie jest mi potrzebna. Nie chciałem żeby tak się stało ale przeczuwałem, że kiedy wytłumaczę sobie moje życie swoim zaburzeniem to sobie odpuszczę wszelkie próby. Nie wiem nawet czy teraz obecnie w życiu jestem ze sobą szczery czy to kolejna zasłona. Nie chce mi się już tego analizować, nie wiem jak, potrzebuje jakiegoś zwierciadła w którym się obejrzę. Wiem tylko, że powinienem próbować być z kimś, wiem że tak powinienem czynić - bo to były doświadczenia które jakoś mnie rozwijały i pozwalały poznać siebie. A teraz zachowuję się jakbym już siebie nie wiadomo jak znał - co za obłudny wykręt! Chyba lubię czuć i być w sytuacji kiedy myślę, że życie nie ma sensu. Wtedy dostrzegam w życiu różne rzeczy, innych ludzi, patrzę na nich i myślę jak oni funkcjonują, skąd czerpią radość i tym podobne. A jak czuję, że niby wiem kim jestem to nic nie wiem tak naprawdę. Za mało osobowości żeby doznać czegoś nowego, a za dużo żeby siedzieć bezczynnie i nic nie robić. Ciągle ten stan przejściowy, jest męczący. Nie potrafię pić alkoholu bo mam wyrzuty, nie wypiję nawet piwa, nie chcę tego. Chcę mieć jasny umysł żeby natura zaprowadziła mnie tam gdzie moje miejsce. Cieszę się, że piszecie. Nie wiem czy czuję się jednym z Was, czułem tak ale teraz znów nie jestem pewien. Chcę dawać także!

 

Jest ciekawa obserwacja z mojego życia. W moim życiu zawsze na każdym jego etapie miałem bliskiego kolegę: i zawsze był to kolega, nigdy koleżanka. Kiedy jeden po jakimś czasie znikał z mojego życia za jakiś krótki czas pojawiał się kolejny. Ktoś z kim widywałem się prawie codziennie. Nie wiem nawet czy to była przyjaźń, mam wrażenie, że zaprzyjaźnić się również nie potrafię. Ale ten ktoś spędzał ze mną dużo czasu i lubił mnie i ja też chociaż nigdy jakoś tego specjalnie nie doceniałem. Zawsze mi się wydawało, że w życiu zawsze ma się kogoś bliskiego. Chyba mogłaby to być również dziewczyna. Tylko jak pokonać całe to obrzydzenie, jak sprawić by być żywszym, w sensie ojej nie wiem jak mam to wytłumaczyć, jestem jak maszyna czasem kiedy ktoś patrzy z zewnątrz i to maszyna, która wydaje się być nie do końca sprawna, chociaż wewnątrz przeżywam sporo. Nie wiem jak mój tata wytrzymuje z moją mamą, jak mój brat wytrzymuje ze swoją żoną. Dlaczego ja jestem inny? Zamulony, jakbym wiecznie brał leki. Samemu ze sobą jest mi dobrze. Cierpię jedynie kiedy widzę ładną dziewczynę, choć jakiś czas temu miałem, że po prostu doceniałem, że tak jest - wystarczy, że jest ładna i sobie jest, kiedy daję sobie spokój z próbowaniem względem niej czegokolwiek to czuję jakbym był w zgodzie ze sobą. Ciekawi mnie czy spotka mnie w życiu sytuacja kiedy moje serce się zakocha, kiedy będę sobą a mimo to będę chciał i pragnął i będę wiedział co robić. Chciałbym znaleźć tak samo zaburzoną. Swoją połowę. Jakie są na to szanse? Chyba nie ma co się przejmować, to tak jakbym martwił się, że nie mogę wygrać w totolotka, coś na co nie mam wpływu. Wiem, że trzeba wychodzić, nie zamykać się itd. żyć po prostu. Czasem tak bardzo cieszę się swoim życiem, dobrze mi, nie dopuszczam myśli, że nie. Kiedy pojawia się okazja to zawsze staram się coś zrobić. Zobaczymy co dalej.

Sorry jeśli zbyt chaotycznie, jeśli żadnych wniosków. Mało motywacyjnie chyba też. Ale myślę o Was i chcę zmieniać życie na lepsze!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj znów jest wszystko inaczej... Obudziłem się i zapytałem sam siebie: po co mi dziewczyna? Przecież ja nie chcę dziewczyny, dobrze jest mi samemu i cieszę się myślą, że po pracy wrócę do pustego mieszkania. Częściej wolę być sam i czułbym się źle, gdyby teraz ktoś miał być razem ze mną. To jest chyba najgorsze właśnie: zmiana emocji. Przez chwilę czujesz, że potrzebujesz kogoś najbardziej na świecie, a na drugi dzień zastanawiasz się, co ci strzeliło do głowy, żeby tak pomyśleć. Czyżby faktycznie nie było dla nas ratunku...? Nie wiem. Pozbywanie się fałszywych przekonań, o czym pisałem w poprzednim poście, jest jednak dalej w mocy i uważam, że to dobry pomysł, tylko że nie mogę poradzić nic na to, że mi się po prostu NIE CHCE mieć dziewczyny w tym momencie. Nawet gdyby była idealna - nie chciałbym z nią być, bo teraz świetnie czuję się samemu. Te wahania, raz tak, raz tak...

 

Lukk79, na pewno problem leży w masturbacji? U mnie czasem pojawia się problem, ale bardziej z filmami pornograficznymi, dlatego staram się z tym luzować i oglądać tylko od czasu do czasu. Czy u Ciebie może być podobnie? Mam dokładnie jak Ty, jeśli chodzi o przekonanie, że kobieta nie jest mi w życiu potrzebna. Kiedyś racjonalizowałem to i tłumaczyłem na wiele sposobów, ale nie były to do końca prawdziwe tłumaczenia. Teraz, nawet gdy je prostuję i wyrzucam kłamstwa, jednostronność, to niczego to nie zmienia w moich odczuciach. Dalej chcę być sam. Nie chcę kobiety. Albo może inaczej: nie miałbym nic przeciwko jakby pojawiła się na chwilę, przytuliła się do mnie, a po chwili zniknęła i zostawiła mnie samego. Takie coś byłoby nawet miłe, ale, niestety, niemożliwe do zrealizowania. Znów ujawnia się moja (nasza?) skłonność do fantazjowania. Ja też chyba lubię być w sytuacji, gdy czuję bezsens życia. To mnie po prostu uspokaja, rozgrzesza, pozwala pogodzić się z rzeczywistością, z tym, że nie umiem być z kimś, że nie umiem kochać. Czuję się wtedy wolny. Z resztą Twojej wiadomości też się zgadzam... Jak pokonać te cholerne obrzydzenie? Jak pokonać znudzenie...? Ech... Jadę lepiej po wypis z psychiatryka i do psychiatry.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja pomału zmierzam w kierunku, że ciężko mi się nawet zaprzyjaźnić, do przekonania, że po co mi ludzie? To znaczy w sensie emocjonalnym niewiele od nich wezmę. Jestem za głupi żeby analizować swoją przypadłość, to znaczy nie potrafię jak naukowiec zastanawiać się nad swoją sytuacją i dojść do wniosków - potrzebuję badań i działania, ale oni w sumie też potrzebują... Na razie nie mogę nic ruszyć, na przykład nie wiem czy obecna moja niby obojętność w stosunku do kobiet to efekt strachu czy faktycznie mi to obojętne. Nie będę chyba w stanie czekać na miłość tak jak wcześniej - to mnie trzymało przy życiu bo dawało nadzieję i miałem jasne wyobrażenie jak to będzie wyglądało, obecnie nie potrafię przywołać tego pragnienia. A fantazjuję głównie, żeby rozładować napięcie seksualne. Nie, masturbacja nie powoduje raczej innych problemów, tyle, że jestem po niej wyczerpany i mniej skłonny do myślenia i czucia. Lubię to przerywać na jakiś czas żeby wrócił popęd, a z nim jakieś uczucia (odczucia).

Jeśli przyjąć, że występuje u mnie zaburzenie, które zdiagnozowano, to zastanawiam się w jakim miejscu na skali patologia-norma znajduję się obecnie. Jeśli chodzi o działanie, które jestem w stanie podejmować obecnie (bo jak pisałem nie mogę ruszyć), mające pomóc mi poznawać swoją osobowość jest, kiedy przebywam z ludźmi/człowiekiem, próba wyczucia jak ta osoba zareaguje kiedy coś powiem i wtedy szybkie przemyślenie czy to co chcę (a raczej jak chcę, w jaki sposób) powiedzieć ona może odebrać. Mam nadzieję, że nie zagmatwałem. Bo ja jak mówię albo rozmawiam to mam odczucie mechanicznego mówienia, wiele razy sam siebie zaskakuję, że mówię dość logicznie, tak jakby gdzieś było to (w podświadomości chyba) przetwarzane, a ja nie mam do tego dostępu i tylko sytuacja (rozmowa) wyciąga to na wierzch. Nie wiem, chyba mi już odbiło, czy coś z tego rozumiecie? Próbuję sobie wyobrazić co myślicie (co pomyślicie) kiedy to piszę i zastanawiam się nad sobą, nad swoją twarzą i tym jaki jestem. Może jestem przemęczony tylko bo pracowałem wczoraj i dziś dość ciężko (na budowie).

Mam dokładnie jak Ty, jeśli chodzi o przekonanie, że kobieta nie jest mi w życiu potrzebna.

Tylko ja nie wiem czy te przekonanie to pewność u mnie. Znaczy nie, w ogóle nie jestem przekonany co do tego.

Ja bym chciał kogoś poznać, chyba dlatego, że dawno nie spotkałem się z dziewczyną poza koleżankami, czyli mam na myśli randkę. Bo jak już pisałem nie wiem jak jest obecnie u mnie, nie wiem czy chcę próbować czy nie - dziwny stan, bo i chcę i nie. A jeśli chcę, to co ma przeważyć na stronę żeby się ruszyć w końcu - mam podjąć decyzję, że jednak chcę czy poczekać aż to poczuję, że chcę? Zresztą, właśnie podjąłem decyzję, że chcę. Także będę zabiegał o to w najbliższym czasie żeby umówić się na randkę. Także mam nadzieję za jakiś czas będę mógł powiedzieć o jakiś wnioskach dot. mojej/naszych osobowości. A Ty, Desiderii, jak na obecną chwilę uważasz? Jesteś pewien tego, że nie chcesz spróbować po raz kolejny czy tego nie wiesz (jak ja) ? Kiedy miałeś ostatnie tego typu kontakty z dziewczyną? Co musi się w Twoim życiu zadziać żebyś podjął kolejną próbę? Wiem, że bardzo dobra by była sytuacja kiedy moglibyśmy się na chwilę przytulić ale to trochę jak samochód do wynajęcia (tudzież inny sprzęt). Czy my nie potrafimy rzeczywiście kochać? Czy tylko coś w nas wrzeszczy kiedy jesteśmy z tą osobą przez dłuższy czas? Wiem, że są osoby schizoidalne, które nawet nie wiedzą co znaczy słowo "kochać" ale ja tak nie mam (więc, nie wiem gdzie jestem na skali). Trochę podobnie z obrzydzeniem, kiedy przez dłuższy czas wstrzymuje się od samo-zaspokajania to mam wrażenie, że byłbym w stanie być bardzo blisko z dziewczyną (kochać się z nią) - tylko szkopuł w tym, że nigdy tego nie sprawdziłem... i może to tu tkwi sedno u mnie. Może powinienem to najpierw sprawdzić, a to PRZEZ CO do tego nigdy nie doszło, wydaje mi się sednem problemu u mnie. Pisałeś, że Ty miałeś kontakty seksualne, możesz powiedzieć ile ich miałeś? Nie wiem czy ja w ogóle nadaję się do dyskusji o tym, czy mam problem ze związkiem czy nie, skoro nigdy nie uprawiałem seksu? Kolejną decyzją jaką właśnie podejmuję w tej chwili jest czasowa abstynencja od samogwałtu żeby zacząć czuć cokolwiek bo naprawdę zaczynam się czuć podle (podły onanista). A powiedzcie jeszcze, jak Wy radzicie sobie z popędem? Czy myśleliście kiedyś o sobie jako o trochę odchylonym od normy jeśli chodzi o heteroseksualizm (poza byciem gejem)? Trochę słabo kończyć takim akcentem ale z drugiej strony czy ja wiem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też mam podobną postawę, że ludzie nie są mi w ogóle potrzebni, a jeśli już to tylko w kontekście materialnym. Walczę z tym przekonaniem. W jego wnętrzu czai się dużo cierpienia i złości. Ludzie nie okazywali się tacy, jacy myślałem, że są i automatycznie degradowałem ich, usuwałem się w cień i znikałem w moim świecie, myśląc, że nie są nic warci. W końcu zacząłem tak traktować większość ludzi, aż urosło do tego, że w każdym obcym (w sumie to nie tylko) człowieku potencjalnie widziałem osobę głupią i pustą. W ogóle nie było we mnie życzliwości. Kiedyś zostałem skrzywdzony przez kogoś, może poświęcono mi za mało czasu, nie wiem. Wiem za to, że te wszystkie wcześniejsze doświadczenia i przekonania pokutują tym bardziej, im starszym się jest. Chcę się otworzyć na ludzi, choć wydaje mi się to niemożliwe. Jestem tak zamknięty i nieufny, że nie wiem jak się do tego zabrać. A kobiety są Ci obojętne? Z tego co pisałeś, wynika że nie. Chciałbyś się z kimś związać na dłużej, więc podejrzewam, że uczucie niepotrzebowania kobiet może być wynikiem projekcji. Gdyby tak nie było, to czułbyś się zawsze dobrze ze swoją samotnością. O ile dobrze zrozumiałem, to zastanawiasz się nad reakcją innych ludzi na to, co im powiesz. Zastanawiasz się nad tym, czy odbiorą Twoje słowa w taki sposób, w jaki chciałbyś aby odebrali. Myślisz, czy w ogóle są w stanie Twoją wiadomość odebrać. Wydaje mi się, że najlepiej poczekać na komunikat zwrotny od osoby, z którą się rozmawia i wtedy coś dodać albo poprawić, aby osoba załapała coś tak jak chcesz, żeby załapała. Ale nie bardzo rozumiem, jak takie myślenie ma pomóc Ci poznać własną osobowość? Nawet jeżeli poczułbyś, że chcesz poznać dziewczynę i faktycznie ją poznasz, nikt nie zagwarantuje że nie zostawisz jej, że nie uciekniesz od niej, bo dojdziesz do wniosku, że z całą pewnością lepiej żyje się samemu. Albo że zaczniesz wymyślać dziwaczne powody, dla których warto będzie skończyć związek czy znajomość. Będę/będziemy czekać na wieści od Ciebie, jak udaje Ci się z dziewczyną i związkiem, jeśli już poznasz kogoś. Jeśli chodzi o mnie, to chcę spróbować być z dziewczyną, ale jeszcze nie teraz. Nie czuję się na to gotowy. Udało mi się wrócić na terapię, dzisiaj byłem już na zajęciach. Najpierw chcę skończyć terapię, wtedy zastanowić się co dalej i jak dalej. Wydaje mi się jednak, że tylko gdy zacznę kogoś kochać, pustka i samotność może przygasnąć. Poza tym chcę sprawdzić siebie tak bardzo jak to możliwe, jeśli chodzi o związki i moje zaburzenie. Na oddanie totalnego walkowera zawsze jest czas. Nie chcę jednak działać jak desperat, a przeważnie tak to u mnie wyglądało, jeśli chodzi o dziewczyny. Bardzo szybkie i bardzo silne zauroczenie, ale niesamowicie krótkotrwałe. Hm, ciągle jednak w mojej głowie krąży się myśl, żeby dać sobie spokój, powiedzieć sobie, że nigdy nie będzie się miało dziewczyny, i mieć z głowy. Ostatni raz z dziewczyną spotykałem się jakiś miesiąc temu. Spotykałem się z nią już kiedyś. Myślałem, że tym razem będzie inaczej. Cóż, nie było, tylko że zaczęło się to robić jakieś dziwne. Zacząłem zdawać sobie sprawę, że coś ze mną jest nie tak. I tak znalazłem się na terapii. Jeśli chodzi o przedmiotowe traktowanie, to u mnie jest to wyraźna cecha. Ja po prostu jestem emocjonalnym dzieckiem. Kimś zbyt niedojrzałym, żeby stworzyć związek. Zauważyłem, że traktowałem dziewczyny jak zabawki. Te zabawki na początku były fascynujące i cudowne, ale bardzo szybko zaczęły mi się nudzić, więc je zostawiałem i rozglądałem się za innymi. Kwestia seksu: sypiałem z dwiema dziewczynami. I w sumie było to trochę na zasadzie, że to one "wyrwały" mnie. Jednakże seks nie ma tutaj większego znaczenia. Można przespać się z dziewczyną, ale to niczego nie zmienia w naszym problemie. Zawsze pojawia się potrzeba ucieczki. Jeśli nie umie się stworzyć związku z dziewczyną, to nie ma tu znaczenia czy seks się pojawia czy nie, bo związek tak czy inaczej nie przetrwa. No myślenie, że bycie gejem to dość mocne odchylenie od heteroseksualnej "normy" ;). Z popędem radzę sobie przez masturbację, jakoś nigdy nie wychodziło mi znalezienie sobie "seks-przyjaciółki". Uważałem/uważam, że masturbacja jest po prostu lepsza niż seks z kobietą: jest szybsza, łatwa, bezpieczna i nie trzeba wykazywać się odpowiedzialnością w stosunku do drugiej osoby. A Ty myślisz o sobie jako o kimś odchylonym od normy jeśli chodzi o heteroseksualizm? Co mogłoby być takim odchyleniem, jeśli nie homoseksualizm? Masz na myśli parafilie? Hm, każdy ma tam jakieś swoje fantazje...

 

Jak już wspomniałem, wróciłem na terapię. Byłem też u psychiatry i pogadałem z nim trochę. Tutaj samemu w sumie ciężko jest pomóc... Zaburzenie osobowości jest tu, zdaje się, przyczyną naszego stanu. Coś nie poszło z naszym rozwojem jak trzeba i nie jesteśmy do końca rozwinięci. Dlatego właśnie jesteśmy zaburzeni. U mnie jest wiele podobieństw do osobowości unikającej. Szczerze, to w wielu sytuacjach zachowuję się i jak rozpieszczony i zbuntowany bachor. Nie dorosłem. Zacząłem zdawać sobie z tego trochę sprawę w czasie przerwania terapii i po wizycie u psychiatry. Na wszystko co mi się nie podoba, reaguję stanowczym buntem i albo uciekam od tego czegoś (jeśli mogę), albo staram się to zniszczyć, zmienić, dokładnie tak, jak JA chcę. Niedojrzała jednostka, co przy takim tłumaczeniu, ma problemy z uczuciem dorosłej miłości czy odpowiedzialności. Ja zawsze w życiu unikałem odpowiedzialności i robię to nadal. Poza tym ta chwiejność emocjonalna: w jednej chwili czegoś bardzo chcę, a w drugiej kompletnie mi na tym czymś nie zależy. To jest właśnie niedojrzałość emocjonalna... Miotanie się, raz chcę to, raz tamto - tak często zachowują się rozkapryszone dzieci. I ja (my?) jestem takim bachorem, które nie wie czego chce, poza ciągle nowymi zabawkami ("dążenie do tego, co nieosiągalne), które szybciutko mu się nudzą, a gdy mu się znudzą, zostawia je (tak jest z dziewczynami), które unika odpowiedzialności (np. podejmując prace nie wymagające jej zbyt dużo), które myśli tylko o sobie (dziecko z natury jest egoistyczne) i swoich zachciankach. Nie wiem jak u Was, ale u mnie koncepcja z niedojrzałością, z emocjonalnością dziecka trochę się sprawdza. Dzieci nie potrafią stworzyć głębszych relacji, opartych na zaufaniu i odpowiedzialności, tak jak my nie potrafimy związać się na poważnie z kobietą. Póki co na tym będę się skupiał. Dlaczego nie umiem stworzyć związku z kobietą? Bo jestem niedojrzały. Na terapii chcę trochę "dorosnąć", o ile cokolwiek w ogóle da się zrobić w tej sprawie... Coś po prostu zaburzyło mój proces dorastania i zatrzymałem się na wczesnym etapie. Chcę wreszcie dorosnąć. Ciekawe tylko co poza tym jest zaburzone w mojej głowie, co uniemożliwia mi bycie z kimś, bo być może jest tego więcej. Lekarz wspomniał o mieszaninie różnych typów osobowości, unikająca była jedną z nich, niedojrzała, ale wspomniał też, że należy mieć na uwadze borderline... Jednak co człowiek to inna komponenta. Zaburzenie osobowości to nie jest prosta sprawa do wyleczenia... Często trzeba na to lat, a i to nie musi wcale przynieść wielkich pozytywnych rezultatów... Nie wiem co z tego wszystkiego wyjdzie. Być może nigdy się nie wyleczę. Trudno. Nie każdemu musi się przecież udać... Póki co, nie wykorzystałem jeszcze wszystkich opcji, więc będę próbował. Wiem, że terapia pozwala mi spojrzeć na siebie trochę inaczej, i to chyba jedno z zadań terapii. Dlatego warto na nią pójść. Warto ją chyba kontynuować, jeśli trzeba. Co innego możemy zrobić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No terapia to jest bardzo dobra rzecz, dla mnie dodatkowo była bardzo ciekawa, byłem ciekawy skąd biorą się te wszystkie emocje w ludziach (i we mnie) i jak sobie z nimi radzą.

Ja chyba nie myślę już o sobie jako o "niedojrzałym". Ale miałem tak swego czasu, jest między nami różnica wieku, przypomnij ile masz, ja mam 33. Nie porównywałbym dzieci i nas z zaburzeniami osobowości, to że dziecko może być rozpieszczone lub rozkapryszone może wynikać z zupełnie innych powodów niż u nas. Ale ja na terapii głównie będę chciał faktycznie cofać się wstecz, to dla mnie ciekawe bo tam tam musiało się coś zadziać. Ja tez się ogromnie buntuję ale wydaje mi się, że mój bunt ma jakieś założenia i podstawy (czasem przesadzam), nie jest tak, że jak czegoś nie dostaję to się złoszczę i tyle ale wcześniej możliwe, że tak było (bardzo prawdopodobne).

Parafilia to określenie dla obszernej grupy odchyleń seksualnych no i gdzieś tam się prawdopodobnie wpisuję z tym co mam, homoseks. to wszak nie jedyne tego typu zaburzenie, no ale tak, można przyznać, że mam typ zaburzenia seksualnego i co ciekawe zaczęło się dawno temu. To też chcę omówić na terapii.

Jeśli chodzi o informacje zwrotne to faktycznie jest to bardzo dobry sposób na poszerzanie swojej osobowości/świadomości, w sposób jaki to opisałeś, o to mi chyba chodziło.

Fajnie, że wróciłeś na terapie. To prawda, że może nigdy się tego nie pozbędziemy ale dla mnie, nawet jeśli tego nie uda mi się zmienić, to dużo będzie jeśli poznam tego istotę. Może starczy mi też czasu żeby przeżyć w szczęściu choć trochę życia. Tak jak piszesz, trzeba próbować wszystkich opcji, świat jeszcze daję nam możliwości, póki faszystowska zaraza nie zacznie rządzić ale oni raczej już nie powrócą, na krótką metę ta ich "ideologia". Chyba nie ma potrzeby komentować.

Naprawdę pamiętam kiedy myślałem o sobie w ten sposób "chcę wreszcie dorosnąć", jeszcze z 3-4 lata temu. Teraz czuje się dużo lepiej ze sobą, chcę tylko jeszcze bardziej odnaleźć się wśród ludzi. W naszej sytuacji chyba złość na innych odgrywa dużą rolę, i w ogóle złość, ja się bardzo dużo wściekałem, kiedy postanowiłem zacząć nad tym panować to zaczęło być lepiej. Wciąż tajemnicą jest skąd to się bierze. Warto dlatego uczestniczyć w życiu innych ludzi, w społeczeństwie bo to swego rodzaju poligon gdzie można się ćwiczyć, poznawać i zmieniać na lepsze. Zauważyłem, że praca jest dla mnie bardzo ważna, będę się pomału przygotowywał do powrotu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Naprawdę pamiętam kiedy myślałem o sobie w ten sposób "chcę wreszcie dorosnąć", jeszcze z 3-4 lata temu.

 

To mnie pocieszyłeś... Ja mam 28 lat. I myślę trochę w ten sposób, bo widzę w sobie dużo cech dziecka. Tak, dziecko może być rozpieszczone i rozkapryszone z różnych powodów, ale chodzi o sam obraz zachowania dziecka i osoby z zaburzeniem. Z tego co piszesz wynika, że nie mam co liczyć na zmianę moich emocji jeśli chodzi o kobiety. Mogę lepiej bądź gorzej sobie radzić w społeczeństwie, mogę myśleć, że "chcę wreszcie dorosnąć", ale w efekcie nasz problem pozostaje dalej nierozwiązany. Kiedy Ty ostatnio spotykałeś się z kobietą?

 

Jeśli chodzi o przyczyny naszego zaburzenia, to są pewnie takie jak przyczyny zaburzeń osobowości w ogóle: niejasne. Mówi się o czynnikach genetycznych, biologicznych i psychospołecznych. Jeszcze niedawno myślałem, że znajdę tą jedną przyczynę, jakieś zdarzenie z dzieciństwa, które zapoczątkowało to wszystko. Teraz uważam, że to niemożliwe. Takiego wydarzenia wcale mogło nie być. Na zaburzenie osobowości składa się całe życie, zwykłe wydarzenia, które nie zrobią żadnej szkody jednemu, a uczynią wielką ranę drugiemu. Jeśli wziąć pod uwagę czynniki genetyczne i biologiczne, to znalezienie konkretnych przyczyn może być bardzo trudne, jeśli w ogóle, jak napisałem, możliwe. Na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć o sobie, że zawsze, od dzieciaka czułem się mocno samotny, trzymałem się na uboczu, bałem się ludzi, zawsze miałem mój świat fantazji. Później pojawiła się duża niechęć do życia takiego jak wszyscy, a wiec rodzina, dzieci. Przez lata pogardzałem takim życiem. I tak można by mnożyć nasze przekonania z poszczególnych lat życia, ale jednoznacznej przyczyny chyba się nie doszukamy. Tu chodzi o całokształt czynników genetycznych, biologicznych i psychospołecznych, tak twierdzą lekarze. Ja już chyba nie potrzebuję konkretnego wyjaśnienia, dlaczego jestem jaki jestem. Po prostu... Po prostu taki jestem... Teraz chyba skoncentruję się na tym, czy mogę coś z tym zrobić.

 

Hm, jak dawno zaczęło się Twoje zaburzenie seksualne? Jesteś pewien, że to parafilia? Często jest tak, że wydaje nam się, że mamy jakąś parafilię, ale w realnej sytuacji podniecenie wcale nie pojawiłoby się. Na przykład może mi się wydawać, że stosunek ze zwłokami byłby fascynujący, ale gdybym miał już to robić, to poczułbym, że to kompletnie nie to. A Ty próbowałeś wdrożyć w rzeczywistość to, o czym piszesz? Ach, i homoseksualizm to nie zaburzenie ;).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pocieszyłem czy nie, bo nie rozumiem? Napisałem, że z "3-4 lata temu" żeby pokazać, że też myślałem w tamtym czasie podobnie do Ciebie, nie wiem, może nie wyraziłem się odpowiednio ale nie miałem zamiaru porównywać nas, chciałem tylko powiedzieć, że te myślenie w którymś momencie znika. Trzeba by pewnie opisać co uważasz w sobie za niedojrzałe (w sumie opisałeś) i ja bym musiał opisać również ale ogólnie rozumiem co masz na myśli, że "chodzi o sam obraz zachowania dziecka i osoby z zaburzeniem." Ale nie rozumiem czemu odniosłeś wrażenie, że nie masz co liczyć na zmianę swoich emocji jeśli chodzi o kobiety, z czego to wynika? Napisałem przecież, że "Ja chyba nie myślę już o sobie jako o "niedojrzałym". Więc wręcz przeciwnie, uważam że się zmienia, również w stosunku do kobiet. Ja miałem kiedyś inne postrzeganie związku (a raczej bycia z kimś), teraz mam inne (jakie, to będę musiał się trochę nad sobą zastanowić) ale tak czy inaczej się zmienia i to w stronę tę dojrzalszą myślę.

Ja się spotykałem dawno temu, to było tak, że wtedy było to jeden "związek" po drugim, a teraz długo, długo przerwa. Nie wiem czy jest sens żebym zawracał głowę jakiejś kobiecie samemu nie wiedząc czego chcę. To mocno irytujące nie wiedzieć czego się chce, nie lubię takiego stanu. Lubię mieć uporządkowane wszystko ale nie wiem jak to się na związki przekłada. Wspominałem, że mam raczej małe doświadczenie. Myślę czasem żeby zagadać do kogoś kiedy jest okazja ale się zastanawiam czy jest sens zawracać komuś głowę, nie wiem czemu ale takie coś się pojawia.

No i jeszcze wracając do tego co napisałeś na początku ostatniej wiadomości, to to, że problem naszego zaburzenia nie zostaje rozwiązany nie wyklucza, że możemy odnaleźć się w społeczeństwie. Ja chciałbym do tego dążyć żeby coś w tym społeczeństwie robić, coś dawać (i nie tylko to, żeby pracować), nie wiem czy mam duszę społecznika czy co ale lubię mieć kontakt z ludźmi. No tak, ale zaburzenia to nie rozwiązuje (znów dość mocno idealizuje, co z kolei ja postrzegam u siebie jako objaw niedojrzałości).

A co dla Ciebie znaczy dorosnąć?

No mnie się nawet nie wydaje, że mam jakąś parafilię bo ona jest, no tak jak napisałeś ale nie tyle próbowałem co wdrożyłem i robię to. Jeśli uznać, że to już wtedy była oznaka zaburzenia seksualnego to zaczęło się wcześnie bo jakoś w 1-2 klasie podstawówki, tylko że pamiętam ze 2-3 tego typu zachowania i to w krótkim czasie, potem mam lukę do końca podstawówki jakoś? Proponuję może żebym nie napisał tutaj jakiego typu to zaburzenie, mogę w sumie napisać na priw jeśli Cię to interesuje, nie ma problemu. Próbowałem to zmienić ale nie wiem czy się da czy co. Homoseksualizm to nie zaburzenie, masz rację.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No właśnie, że nie posieszyłeś, bo skoro trzy, cztery lata temu myślałeś tak jak ja teraz, to być może i u mnie takie myślenie zaniknie, ale to wcale nie musi oznaczać, że zmieni się we mnie cokolwiek poza właśnie myśleniem w ten sposób. U Ciebie takie myślenie zanikło, ale nadal nic (niewiele?) zmieniło się w Twoich relacjach z kobietami, nadal jesteś (?) niezdolny do stworzenia związku. Ja przez chwilę pomyślałem, że skoro wydaje mi się, że zachowuję się jak dziecko, to gdy przestanę się tak zachowywać, to zniknie myślenie o tym, a więc, dorosnę i będę mógł być z kimś. Ale Ty piszesz, że takie myślenie minęło 3, 4 lata temu, a nadal jest tak samo, więc moja nadzieja została trochę nadszarpnięta. Prawdopodobnie słusznie, często tak mam, że nagle widzę w czymś rozwiązanie problemu, ale po jakimś czasie zauważam, jak bardzo się myliłem. Tak pewnie jest i teraz.

 

Dorosnąć oznacza dla mnie przestać zachowywać się impulsywnie, myśleć w sposób bardziej ciągły, stabilny, móc obdarzyć kogoś realnego głębokim uczuciem, żyć z tym kimś i od czasu do czasu odczuwać szczęście z tego powodu, że się kocha i jest się kochanym. Wziać życie w swoje ręce, nie bać się go, korzystać z niego, móc ufać innym. To teraz przychodzi mi do głowy.

 

Jeśli zaś chodzi o odnalezienie się w społeczeństwie, jak to ująłeś, to... No właśnie, zaburzenia to nie rozwiązuje. Można nauczyć się radzić sobie w społeczeństwie i funkcjonować w nim całkiem dobrze, ale to nie równa się temu, że czujemy się ze sobą i z innymi dobrze. Ja teoretycznie wiem, co mógłbym robić, żeby być z dziewczyną, żeby się przełamać, wyluzować i stworzyć trwały związek. Teoretycznie, bo gdy przychodzi co do czego, pojawiają się te same emocje, odczucia i nie potrfię ich wyłączyć. Niby wszystko jest ok, ale nagle z tak wielką oczywistością zdajesz sobie sprawę, że jej obecność jest obrzydzająca i chcesz być singlem, że teoretyzowanie nic tu nie daje, a jeśli daje, to na krótką metę, bo ostatecznie i tak wszystko się spieprzy, a ja nie wytrzymam czyjejś obecności. Tak było/jest w moim przypadku. Dlatego zacząłem wątpić w skuteczność tej terapii, konkretniej w to, że po niej będę miał większe szanse być z kimś. Ale to się okaże.

 

Zastanawiałem się, czy zbyt głupim jest myślenie, że ktoś może nas zaakceptować takimi, jakimi jesteśmy...? Czy jakaś kobieta mogłaby być z nami wiedząc o naszym zaburzeniu i licząc się z tym, że będą takie okresy, gdy nie będziemy chcieli się z nią w ogóle widywać?

 

Ja też, teoretycznie, chciałbym pomagać ludziom, ale kiedy już to robię, nudzi mi się to i czuję do tego odrazę. To jest właśnie przykre, że możemy myśleć w jeden sposób, ale gdy dojdzie do czynów, to wychodzi zupełnie inaczej.

 

Zgadzam się z Tobą, jeśli chodzi o zawracanie dziewczynie głowy. Ja też nie chcę tego robić, bo wiem jak to się skończy. Powiedziałem sobie, że najszybciej zacznę o tym myśleć po zakończeniu terapii. Myślę, że wtedy będę trochę bardziej świadomy siebie. A Ty zamierzasz zacząć coś przed tą terapią, którą teraz będziesz miał? Kiedy w ogóle ją zaczynasz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No właśnie, że nie posieszyłeś, bo skoro trzy, cztery lata temu myślałeś tak jak ja teraz, to być może i u mnie takie myślenie zaniknie, ale to wcale nie musi oznaczać, że zmieni się we mnie cokolwiek poza właśnie myśleniem w ten sposób. U Ciebie takie myślenie zanikło, ale nadal nic (niewiele?) zmieniło się w Twoich relacjach z kobietami, nadal jesteś (?) niezdolny do stworzenia związku. Ja przez chwilę pomyślałem, że skoro wydaje mi się, że zachowuję się jak dziecko, to gdy przestanę się tak zachowywać, to zniknie myślenie o tym, a więc, dorosnę i będę mógł być z kimś. Ale Ty piszesz, że takie myślenie minęło 3, 4 lata temu, a nadal jest tak samo, więc moja nadzieja została trochę nadszarpnięta.

aa, rozumiem już. Masz rację, ja chyba myślałem podobnie, że jak to kiedyś ustąpi, że jak się pozbędę swojej dziecinności (nazwijmy ją tak) to zmieni się u mnie również to, że będę umiał stworzyć związek. Ale widocznie trzeba zrobić coś więcej albo nie pozbyłem się swojej dziecinności w wystarczającym stopniu ale raczej to kwestia zaburzenia. Rozumiem, że została nadszarpnięta Twoja nadzieja, ja ostatnio miałem z tego powodu lekkie załamanie. Ale trzeba iść dalej, i mieć nadzieję, wbrew temu co można sądzić to wiara potrafi zdziałać więcej niż przypuszczamy. Bo skoro już wiesz, że próbowałeś różnych rzeczy, a nadal jest jak jest to znaczy, że problem nie leży tylko po naszej stronie, choć staram się z całej siły uniknąć sytuacji kiedy przestanę próbować i się starać (wspominałem o tym poprzednio, że nie chcę żeby zaburzenie tłumaczyło to że nie próbuję dalej).

, często tak mam, że nagle widzę w czymś rozwiązanie problemu, ale po jakimś czasie zauważam, jak bardzo się myliłem.

Ja również wiele razy przechodziłem podobny scenariusz, czasem było tak, że byłem pewien, że już tym razem nie może być inaczej niż coraz lepiej, i że tym razem będę z kimś. Zastanawia mnie jednak taka sytuacja - czy kiedy spotykam dziewczynę i mam poczucie, że chcę z nią spróbować ALE ona nie chce to czy wtedy schemat byłby taki sam, że nie wytrzymałbym z nią długo kiedy już bym ją (w jakiś sposób) zdobył/przekonał? Bo ja właściwie nie miałem sytuacji kiedy to ja wybrałem sobie dziewczynę i się z nią związałem ale mimo to nie chciałem, nie wytrzymałem w związku. Czy Ty miałeś sytuację, że podobała Ci się dziewczyna, zdobyłeś ją, byłeś ileś czasu i stwierdziłeś, że nie chcesz czy była to dziewczyna, która od początku była według Ciebie nie ta, nie odpowiednia? U mnie obecnie jest tak, że zwracam uwagę na atrakcyjność dziewczyn ale nic poza tym się nie pojawia, tak jak kiedyś kiedy myślałem o ty jak fajnie by było być z taką (np. piękną) dziewczyną itp. Dlatego nie chcę nawet podchodzić bo jej atrakcyjność to "za mało" żebym zawracał jej głowę. Właściwie to fantazjuję tak, że poznamy się w dość romantyczno-sprzyjającej okoliczności i wtedy poczuję coś więcej, coś na kształt zakochania od pierwszego wejrzenia. Właściwie to nie jest aż tak duże fantazjowanie bo takie sytuacje ludziom zdarzają się dość często (nie mówię tu o jakiś totalnych fajerwerkach, a po prostu o poczucie czegoś więcej kiedy spotka się fajną dziewczynę) ale się zastanawiam czy u mnie się takie uczucie jeszcze pojawi.

Mamy podobny obraz dorosłości, ja myślę, że na pewno wiele z tych cech już w Tobie jest. Samo to, że się nad tym zastanawiasz jest oznaką dojrzałości. Ja się ostatnimi czasy czuję jako ktoś podły, czuję że stanąłem w miejscu (a kto stoi w miejscu ten się cofa chociaż może nie do końca w tym przypadku tak jest).

Zastanawiałem się, czy zbyt głupim jest myślenie, że ktoś może nas zaakceptować takimi, jakimi jesteśmy...? Czy jakaś kobieta mogłaby być z nami wiedząc o naszym zaburzeniu i licząc się z tym, że będą takie okresy, gdy nie będziemy chcieli się z nią w ogóle widywać?

Teoretycznie i nawet praktycznie to możliwe ale chyba musimy znać siebie dość dobrze żeby dobrze to tej osobie wyjaśnić, no i ta miłość, pytanie jest czy możemy kochać bo jeśli my będziemy kochać za coś cokolwiek i ona nas za coś cokolwiek to jest szansa na pokonywanie różnych (trudnych) spraw osobowościowych, taka "zasada" - "jest ciężko ale nie mogę bez Ciebie żyć". Podobnie z terapią, jeśli dobrze nakreślimy to czym chcemy się zająć to może ona przynieść duże efekty, czytałem o os. schizoid. że właściwie najważniejszym punktem terapii jest określenie celu jaki chce się osiągnąć. Dla jednego będzie to bycie w związku jak osoby niezaburzone, a dla innego samo nawiązanie bliższej relacji będzie sukcesem. Ja zaczynam 23-go sierpnia. Nie wiem czy cokolwiek będę próbował do tego czasu, raczej nie bo cały czas mam poczucie, że to niepotrzebne zawracanie jej głowy. Nie interesuje mnie przelotna znajomość, a związek to na teraz lekki kosmos dla mnie, dość odległe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy Ty miałeś sytuację, że podobała Ci się dziewczyna, zdobyłeś ją, byłeś ileś czasu i stwierdziłeś, że nie chcesz czy była to dziewczyna, która od początku była według Ciebie nie ta, nie odpowiednia?

U mnie było przeważnie tak, że jak uderzyła mnie chemia zauroczenia, to każda dziewczyna wydawała się odpowiednia. Po kilku spotkaniach okazywała się jednak zupełnie nieodpowiednia i zostawiałem ją, gdy chemia mijała. Widzisz, to jest trochę tak, że ja nie zakocham się raczej w dziewczynie, dopóki nie będę wiedział, że ja też się jej podobam. Jeśli widzę, że dziewczyna faktycznie ma na mnie ochotę, to automatycznie pojawia się u mnie chemia (o ile dziewczyna jest w miarę ładna) i zaczyna się cały schemat. Natomiast miałem tak kilka razy, że sam zapoznawałem się z dziewczyną, można więc powiedzieć, że to ja ją "wyrywałem", nie wiedząc nic o tym, czy mi się podoba czy nie. Po prostu z jakichś tam powodów wydała mi się interesujaca. Ale później, gdy widziałem, że zaczęła się angażować, nie różniło się to niczym od innych schematów, jakie powielałem w przypadku związków z dziewczynami.

 

Powiem tak... Kiedyś miałem tak, jak piszesz, to znaczy że patrzyłem przede wszystkim na urodę, dziewczyna musiała być super-piękna. Najbardziej wkurzające było to, że to te inne były zawsze piękniejsze, inne, byle nie ta, z którą obecnie byłem. Generalnie uroda często była pretekstem numer jeden, aby zerwać z dziewczyną. Zawsze doszukiwałem się mankamentów, ale to jest nam znane. Wiesz co, obawiam się, że gdyby się teraz zagadało do jakiejś pięknej dziewczyny, to potrzeba by było tylko kilku spotkań, żeby schemat się powtórzył. Na pewno znalazłby się jakiś mankament, na który wcześniej jakoś nie zwróciło się uwagi. Oczywiście zgadzam się z Tobą, że kiepską decyzją byłoby zawracanie głowy tylko ze wględu na jej urodę. Nie o to nam chodzi. A i tak to by się posypało. Piszesz o miłości od pierwszego wejrzenia. Hm, czasem się uda czasem nie. To ślepy traf, moim zdaniem. Ja też widzę nieraz ładną dziewczynę, która naprawdę mi się podoba i najchętniej wylądowałbym z nią z łóżku, ale nie o to nam chodzi. Gdybym tak zrobił, na pewno wszystko skończyłoby się jak zwykle. Takie podejście to podejście, tak mi się wydaje, mocno egoistyczne i przedmiotowe. Ot, spodobała nam się nowa zabawka, więc chcemy ją mieć. Jednak po pewnym czasie zaczyna nas ta zabawka już nudzić i chcemy następną, tamtą rzucająć w kąt. Ostatnio w ten sposób to interpretuję. Takie dziecinne nastawienie do drugiego człowieka, nastawienie właśnie przedmiotowe. Tymczasem właśnie tego zamierzam się oduczyć, "wyrosnąć" z tego, o ile się da. Teraz zmieniłem trochę moje podejście. Dziewczyna nie może być, w moim subiektywnym przekonaniu, brzydka, ale nie musi być wcale piękna. Gdzieś tam po środku. I przede wszystkim, liczy się wnętrze, psychika, wspólny punkt widzenia w przypadku niektórych spraw. Akceptacja wad w drugim człowieku też jest nieunikniona. Bez tego nie będzie związku. Uroda przemija, poza tym... Czy ona faktycznie jest aż taka ważna? Nie dajmy się ponieść konsumpcyjnej ideologii... Najważniejsze jest wzajemne zrozumienie chyba. Jaka może być inna podstawa dla trwałej relacji?

 

Piszesz o osobowości schizoidalnej - czy taką u siebie upatrujesz? Lekarz zaproponował jakąś konkretniejszą w Twoim przypadku, wykazujesz może więcej cech tej a nie tamtej?

 

A więc za tydzień zaczynasz terapię. Ile będzie trwała? Indywidualna czy grupowa?

 

Jedyny wniosek, jaki do tej pory wyciągnąłem jest taki, że przyczyną moich (naszych) niepowodzeń w związkach są problemy ze sobą - zaburzenie osobowości. Brzmi to jak truizm, wiem, ale niedawno zdałem sobie z tego sprawę pierwszy raz w życiu, więc dla mnie to całkiem ważny wniosek. Najbliższy target ---> terapia i introspekcja. Co dalej, to się okaże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Widzisz, to jest trochę tak, że ja nie zakocham się raczej w dziewczynie, dopóki nie będę wiedział, że ja też się jej podobam.

U mnie podobnie, nie bardzo potrafię przezwyciężać wstępną ewentualną niechęć do mnie, a zmieniać się nie jest możliwe chyba dla nikogo, chyba że dla krótkotrwałych celów. Ale faktem jest, że ciągnie mnie do tych, które są poza moim zasięgiem, kiedy wyczuwam, że jest zainteresowana pojawia się znany schemat - znudzenie, brak tego zauroczenia, myśli, że może to nie ta i trzeba szukać dalej. A przecież miło jest poznawać drugą osobę, zbliżać do siebie, przechodzić ten proces pogłębiania się uczucia. Tylko skąd te cholerne znudzenie, obrzydzenie, poczucie, że coś się traci będąc razem - nie wiem co jest powodem.

Jesteśmy zgodni co do tego, że uroda to tylko jeden z elementów, uroda to naprawdę rzecz bardzo względna i subiektywna. Mnie się wydaję, że nie ma nieurodziwych kobiet, każda kobieta ma coś w sobie. Piszesz, że "Najbardziej wkurzające było to, że to te inne były zawsze piękniejsze, inne, byle nie ta, z którą obecnie byłem." - otóż to.

 

Takie dziecinne nastawienie do drugiego człowieka, nastawienie właśnie przedmiotowe. Tymczasem właśnie tego zamierzam się oduczyć, "wyrosnąć" z tego, o ile się da.

Da się na pewno, ja nie myślę w ten sposób ale na zasadzie bardziej, że "to po prostu nie fair, nie można tak", nigdy nie chciałem poddać się schematowi, że dziewczyna może być w ogóle jakąś zabawką czy kimś co można zmieniać jak się znudzi, zbyt mocno je szanuję i w ogóle ludzi. O, to jest to co piszesz, taki schemat ideologii konsumpcyjnej, któremu się sprzeciwiam dla zasady bo najczęściej rodzi egoizm i ignorancję co uważam za plagę numer 1.

No mnie zdiagnozowali os. schizoid., a o jakiej tamtej piszesz? A Tobie co zdiagnozowali?

Terapia indywidual. i nie wiem jak długo, pewnie długo chyba, że nie uda się współpracować z terapeutą, różnie chyba bywa.

 

Jedyny wniosek, jaki do tej pory wyciągnąłem jest taki, że przyczyną moich (naszych) niepowodzeń w związkach są problemy ze sobą - zaburzenie osobowości. Brzmi to jak truizm, wiem, ale niedawno zdałem sobie z tego sprawę pierwszy raz w życiu, więc dla mnie to całkiem ważny wniosek. Najbliższy target ---> terapia i introspekcja. Co dalej, to się okaże.

U mnie identycznie, kiedy pod koniec tej 3-miesięcznej zdałem sobie sprawę z zaburzenia to było dla mnie nowość, było to dla mnie bardzo ważne, przełomowe. Nie mogłem się z tym pogodzić ale teraz jest lepiej. A co dalej to rzeczywiście zobaczymy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj mam kiepski dzień, w związku z tym kilka przymyśleń.

 

Zastanawiałeś się właściwie po co Ci ktoś bliski? To znaczy, czy faktycznie potrzebujesz takiej osoby, czy tylko wydaje Ci się, że potrzebujesz? Ja na dzień dzisiejszy nie chcę dziewczyny, bo nie jest mi ona potrzebna (?). I tak obecność kogoś nie zlikwiduje mojej pustki i samotności, która dzisiaj uderzyła mnie z podwójną siłą. Gdy jestem z tym uczuciem sam na sam, jakoś łatwiej mi sobie z nim radzić, bo najchętniej zamykam się wtedy w moim świecie i smutku. W takim stanie kompletnie nie widzę miejsca na dziewczynę. Jaki więc to ma sens? Nie wiem w sumie czego chcę, dodatkowo ta zmienność emocjonalna... A Ty miewasz takie stany? Przypominam sobie, ile ja już recept miałem na "bycie szczęśliwym" i pozbycie się uczucie pustki. Nic nie pomogło, bo, jak przyznaliśmy, problem leży we mnie (w nas). Znam ludzi, którzy czują się samotni i niezrozumiani będąc w związkach. Znam też ludzi, którzy czują się dobrze, będąc singlami, nie odczuwają jakiejś pustki czy samotności z tego tytułu. Ten problem bycia z kimś schodzi jakby na drugi plan, bo może nie będziemy zdolni do normalnego związku, jeśli będziemy cierpieć na zaburzenie osobowości. Z drugiej strony, ja wcale nie chcę normalnego związku. Nie chcę ani dzieci, ani rodziny i tego jestem pewien. Nie jestem tylko pewien co do samego związku z dziewczyną. Raz chcę, raz nie. Chcę w marzeniach, rzadziej w realu.

 

Lekarz zauważył sporo cech osobowości unikającej, zastanawia się nad borderline. Dzisiaj, mógłbym rzecz, mam borderlineowy dzień. Czuję się naprawdę kiepsko, rozdrarty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Desiderii, mam podobne myśli. Na pierwszym planie jest mój kiepski stan i nie wyobrażam sobie żebym mogła stworzyć jakąś zdrową relację więc trochę wypieram taką potrzebę, wmawiam sobie że nie potrzebuję. Ale czyjaś bliskość jest niestety potrzebą czysto biologiczną, praktycznie nie do eliminacji. Odzywa się w najmniej odpowiednich momentach. Inna sprawa że niezależnie w jak dobrym związku będziesz zawsze jesteś sam ze swoimi myślami i nie ma na świecie nikogo kto czułby to samo co ty. Jeżeli decydowałabym się kiedyś na tworzenie relacji to chyba już bez żadnych oczekiwań, bo i tak nikt w pełni nie zaspokoi moich potrzeb skoro ja sama nie potrafię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Marimorena, ja do pewnego czasu mówiłem sobie, że ten stan może zniknąć, gdy poznam kogoś. Coż, pomyliłem się. I to nie raz. Ta biologiczna potrzeba, o której piszesz, może być niestety zaburzona i spatologizowana. Zdrowa, taka, jaką mógłbym mieć, nie jest w stanie mnie zaspokoić, a wręcz przeciewnie, zaczynam odczuwać jakieś frustracje. Też myślałem nad tym w ten sposób, co Ty, jeśli chodzi o tworzenie relacji bez żadnych oczekiwań. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że nie ma dla mnie opcji na stworzenie związku z kimś normalnym, nie zaburzonym. Ja nawet chyba nie chcę tej normalności, ona sprawiłaby, że czułbym się jeszcze bardziej samotny. Może dlatego w pewien sposób czuję się mniej samotny, kiedy znajduję się wśród ludzi na terapii. Wiem, że oni też cierpią, też mają swoje diagnozy, choć inne, to jednak wszystkich nas coś łączy, gdy przebywamy na oddziale. Nie jestem "normalny", mój związek, jeśli w ogóle kiedyś jakiś, też nie będzie normalny. Pogodzić się z tym...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę że nie można niczego zakładać, mówić 'nic' i 'nigdy' bo po sobie widzę jak szybko niektóre rzeczy się zmieniają. To co już przeżyliśmy zostanie w nas i na pewno nie będziemy tacy jak ludzie całkiem zadowoleni z życia, ale z drugiej strony nie istnieje 'normalność', nawet w idealnych relacjach dzieją się dziwne rzeczy i niekoniecznie wynika to z zaburzeń. I to chyba naturalne że wolimy bliskość kogoś podobnego, kto trochę rozumie co przechodzimy. Sama wolałabym kogoś zaburzonego bo bałabym się że normalnego za bardzo skrzywdzę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zastanawiałeś się właściwie po co Ci ktoś bliski? To znaczy, czy faktycznie potrzebujesz takiej osoby, czy tylko wydaje Ci się, że potrzebujesz?

 

Przypominam sobie, ile ja już recept miałem na "bycie szczęśliwym" i pozbycie się uczucie pustki. Nic nie pomogło

 

Tak, całkiem od niedawna zacząłem się właśnie nad tym zastanawiać. Czy tylko mi się wydaje, że potrzebuję czy faktycznie potrzebuję? Na obecną chwilę wynika, że nie potrzebuję. Pojawiło się jednak coś, pewne kontr-myślenie, bo - coraz mniej kręcą mnie dziewczyny, a dokładniej mam na myśli to, że od kiedy pozbywam się ich idealizacji (co przez całe życie robiłem) to one nie wydają mi się już takimi boginiami jak wcześniej. I owszem, podobają mi się wciąż ale od kiedy zdaję sobie sprawę, że wcale nie są takimi ideałami jak mi się zdawało to mam tym większe zastanowienie czy potrzebuję związku. Po co? Może dla seksu - nie, to się przecież nie uda. Więc nie wiem po co. Chcę żeby mnie to spotkało ale ja za wiele nie mogę z tym zrobić - tyle tylko, żeby z życia się cieszyć i z niego korzystać, a kiedy spotkam i się ułoży to może wtedy nie będę musiał się zastanawiać "po co".

Też miałem recepty, dość zabawne mi się one wydają teraz z perspektywy czasu. Wystąpiło u mnie coś ciekawego - czuję się teraz tak jak przed laty, kiedy czułem się dobrze, a tylko myśl o tym, że nikogo nie mam (a one tak bardzo mi się podobają i chcę mieć) komplikowała wszystko. Kiedy nie myślałem o tym żeby kogoś mieć to czułem się ze sobą całkiem dobrze, kiedy jednak zobaczyłem gdzieś ładną, atrakcyjną dziewczynę całe moje poczucie siebie rozsypywało się, jakby włączał się jakiś głos, który mówił "powinieneś mieć (ładną) dziewczynę, po to się przecież żyje". I się starałem zapominając o sobie. Teraz kiedy stwierdzam, że niewiele udało mi się zmienić, wracam do punktu wyjścia, dosłownie! Czuję się dobrze ale to co zyskałem, to przekonanie, że nie muszę myśleć o tym tak jak kiedyś. Poza tym widzę wyraźniej, że jestem inny. To było moim problemem, że nie potrafiłem siebie zaakceptować. Teraz każdego dnia staram się lubić i kochać przede wszystkim siebie. Ale fajnie by było spotkać jakąś fajną dziewczynę. Wciąż o tym marzę (tylko trochę inaczej niż kiedyś). Tak jak pisze marimorena, że "nie można niczego zakładać, mówić 'nic' i 'nigdy' bo po sobie widzę jak szybko niektóre rzeczy się zmieniają." :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po cholere sie zakochiwać...

No właśnie, po cholerę?

Do niedawna myslalam, ze zwiazek jest jedyna rzecza, ktora moze mnie postawic na nogi. Teraz juz wiem, ze to nierawda. Uzaleznienie od drugiej osoby, brak wolnosci i inne problemy, dziekuje. Nie mialabym na to sily.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×