Skocz do zawartości
Nerwica.com

Lubić coś takiego? Proszę o jakąkolwiek wskazówkę


whispertome

Rekomendowane odpowiedzi

A więc postanowiłam w końcu to napisać. Wiele razy się przymierzałam, ale w końcu rezygnowałam. Nie chcę opowiadać historii swojego życia, natomiast chciałabym wypisać i samej sobie uporządkować wszystko to, co mi dolega. Czasem mam wrażenie, że towarzyszą mi wszystkie możliwe choroby psychiczne.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Jestem już prawie dorosła, myślałam, że z roku na rok będzie lepiej. A jest wprost przeciwnie.

Wszyscy mówią mi o depresji. Opowiadają mi o tym, jak to ja nie zdaję sobie sprawy z mojej choroby itd. Nieprawda! Znakomicie zdaję sobie z tego sprawę, nie jestem głupia, wiem o tym, natomiast najdziwniejszym jest to, że... lubię to. Tak, przyznaję, lubię depresję, lubię smutek. Mam wrażenie, że on jako jedyny pozwala dostrzec wiele rzeczy głębiej. I z jednej strony moje życie zaczyna być o wiele trudniejsze, a z drugiej strony cały ten dramatyzm, dążenie do autodestrukcji... podoba mi się. Nie wiem, czuję się może przez to inna, wyjątkowa. Jest w tym coś pięknego, bajkowego...

 

No, ale w takim razie - po co bym to pisała? Czasem mam wrażenie, że się totalnie zagubiłam, że nie wiem, co czuję, że coś złego się ze mną dzieje. I mimo zachowanej świadomości, to zmienia wszystko... za moją zgodą. Bo, przyznam, nie do końca funkcjonuję normalnie. Jestem w pewnym stopniu uwięziona, nie należę do ludzi wolnych. Gdyby tak było, w każdym momencie byłabym w stanie wyjść z domu, a tak nie jest. Już zacznę podawać konkrety:

 

- Wspomniałam już o tej depresji; rzecz w tym, że nie pamiętam, kiedy byłam szczęśliwa, nie pamiętam zupełnie. Nie mam na nic siły. Zupełnie nie wierzę w siebie. Wiem, że nic mi nie wyjdzie, że każdy jest ode mnie lepszy, że nic nie znaczę. Po prostu czuję się wyprana z energii, niczym taki sflaczały balonik. Najgorsze jest to, ze wiele osób nazywa to lenistwem. To nie jest lenistwo! Chciałabym zrobić tak wiele rzeczy, ale nie mogę, po prostu nie mogę.

Cały czas za czymś tęsknię, za nieokreślonym szczęściem i w smutku lubię się pogrążać, godzinami leżeć, rozmyślać, płakać (jeżeli jestem w ogóle w stanie). Najmniejsze drobiazgi, naprawdę - drobiazgi, którymi nikt inny, by się nie przejął, wywołują u mnie płacz, potworny nastrój, myśli samobójcze. Bo te ostatnie także występują - każdego dnia. Codziennie zastanawiam się, jakby to było... Wyglądając z okna, kusi mnie, by w końcu skoczyć, siedząc w pokoju rozmyślam o tabletkach, które leżą w szufladzie, idąc ulicą, zastanawiam się, jakby to było rzucić się pod samochód, który właśnie nadjeżdża, widząc jakiś sznur/kabel, cokolwiek, też myślę o śmierci. Kiedy wpadam w sidła przeszywającego smutku, wtedy kiedy nie mogę powstrzymać wodospadu łez (zazwyczaj słysząc niemiłe słowa pod moim adresem, lub po prostu podniesiony ton/drobną pretensję w moją stronę), mam ochotę się okaleczyć. Brzydzę się krwi, więc jeszcze nie doprowadziłam się do stanu, by rzeczywiście coś sobie zrobić, ale czuję ogromne parcie. Zdarzyło się, że z nerwów rzuciłam wazonem o podłogę, bo chciałam mieć coś ostrego, pęknięte szkło. Nie byłam w stanie nic zrobić, ale w momentach całkowitej beznadziei potrafię się wprost wbijać sobie paznokcie w skórę. Dodam, ze w sytuacjach nerwowych często nieświadomie zdzieram sobie skórę z ust, drapię się po głowie aż do powstawania strupków, nie obgryzam, ale też zdzieram paznokcie, rozdrapuję jakieś niedoskonałości na twarzy. Niby to są takie szczegóły, takie nerwowe zachowania, jakich doświadcza wielu, natomiast tak chyba nie powinno być...

 

 

- Kiedy przypomni mi się jakaś zawstydzająca (moim zdaniem, bo dla innych to byłaby głupota) sytuacja, to aż zaczynam się trząść - dosłownie, jakbym zaczynała się kulić, zagłuszać myśli własnym mówieniem. Nie mam pojęcia, czemu nagle potrafię sobie przypomnieć o jakimś wydarzeniu sprzed kilku miesięcy. Myślę, że mogę to nazwać natrętnymi myślami, które w najmniej oczekiwanym momencie przypominają mi jaka to jestem beznadziejna. Ale gdyby tylko tyle... najgorsze są ci prawdziwi "natręci", którzy dosłownie uprzykrzają mi życie od trzech lat i nie pozwalają na normalne funkcjonowanie. Myślę, że mogę to zakwalifikować do fobii. Przeraźliwie boję się mdłości (, które swoją drogą towarzyszą mi przez cały czas, ale o tym później...). Czasem nie jestem w stanie wyjść z domu, bo boję się, że nie wytrzymam, że zwymiotuję (ani razu się jeszcze nie zdarzyło od kilku dobrych lat), zdarza mi się wielokrotnie wracać do mieszkania z tego powodu. Z tego też powodu nie byłam w stanie normalnie siedzieć na lekcjach, podczas jakichś wydarzeń, ogólnie w miejscach, gdzie jest wiele ludzi. Serce zaczynało mi walić jak szalone, dłonie robiły się zimne jak podczas mrozu, czułam ogromną chęć ucieczki stamtąd. Pragnęłam jednego - uciec stamtąd jak najszybciej, "bo zaraz zwymiotuję". Czasem wprost czułam jakiś wewnętrzny krzyk, który stanie sie powodem tego, że zwariuję tam. Najśmieszniejsze jest to, że kiedy mogłam już wyjść z wspomnianego miejsca, objawy od razu ustępowały, chociaż czułam się wycieńczona fizycznie i psychicznie. Nie wiem, czemu, ale boję się tego. Boję się nowych miejsc, jakichś spotkań, bo stres dodatkowo potęguje moje objawy. Ile rzeczy już mnie ominęło z powodu tego lęku... Dziesiątki wycieczek, wydarzeń. Niektórych irytuje moje ciągłe odmawianie, a nikt tak naprawdę nie zna podstawowego argumentu, jakim kieruję się podczas moich "głupich" decyzji. Często muszę kłamać, by nie ujawniać prawdy, z resztą wiem, że i tak nikt by nie zrozumiał, nie oszukujmy się. Dla mnie samej jeszcze kilka lat temu coś takiego byłoby nie do pojęcia. Wychodzi na to, że w pewnym stopniu boję się bycia na forum (mimo że w pewnym stopniu sprawia mi to radość), tłumów, miejsc, z których trudno uciec i wyjazdów.

Panicznie boję się też owadów. Kiedy mam najmniejszy kontakt z jakimś żyjątkiem, potrafię zacząć histerycznie płakać ze strachu. Nawet patrzenie na zdjęcia wspomnianych wywołuje u mnie duży dyskomfort. Często mam wrażenie, że coś po mnie chodzi. Czuję to na ciele, mimo że nic nie ma. Bywa, że nie mogę przez to spać lub budzę się w nocy zlana potem, a czasem też w półśnie widzę jakieś robactwo.

 

- Co do strachu, to wydaje mi się, a raczej jestem przekonana, że mam też hipochondrię. Każdy najmniejszy objaw wywołuje u mnie najczarniejsze myśli. Wiele razy przez głupoty chodziłam do lekarza. Stan, który towarzyszył mi przed wizytami był... no, po prostu straszny. Byłam pogodzona już ze śmiercią, płakałam, czułam się autentycznie jak osoba chora, która zaraz usłyszy najgorszą diagnozę. Szukałam wszędzie zapewnień, że nic mi nie jest, ale żadne w sumie nic nie dawało. Pomagało tylko na chwilę. Nawet teraz, w momentach, kiedy jest mi smutno, jakieś zgrubienie na skórze jest "rakiem". Nie lubię też słońca. Innym to wydaje się śmieszne, ale ciągła świadomość "jestem śmiertelnie chora" ... trudno to znieść, bo... może jednak jestem...

 

- Towarzyszy mi też lęk. Raz mniejszy, raz większy, ale on nadal jest. Np. kiedy idę wieczorem do łazienki... boję się czegoś, ale nie wiem czego. Po prostu nagle zaczynam się bać i każdy dźwięk wywołuje u mnie strach. Czy tez idę ulicą i jakiś maleńki impuls sprawia, że aż odskakuję. No i ponownie, bywa, że będąc poza domem, ogarnia mnie myśl, że zaraz coś mi się stanie, że zemdleję czy po prostu zwariuję. Przez pewien czas miałam z tym spokój, ale znowu powróciła niemożność spania, kiedy jestem odwrócona plecami do pokoju. Nie jestem w stanie, naprawdę nie jestem w stanie spać na drugim boku, boję się. Nie jestem w stanie wytłumaczyć, czego się boję, naprawdę... Czasem ten "bezsensowny" strach tak mnie paraliżuje, że muszę powtórzyć sobie swoje imię, nazwisko, bo mam wrażenie, że zapomnę kim jestem. I przyznam, że już dawno temu towarzyszyło mi uczucie, jak się niedawno dowiedziałam, derealizacji. Byłam wtedy dziewczynką. W każdym razie uczucie nie do opisania - jakbym nie wiedziała kim jestem, była gdzieś poza światem, poza własnym umysłem, jest mi dobrze znane. Kiedyś się tego bałam, a nikt oczywiście nie rozumiał, o czym ja mówię.

 

- Mam w pewnym stopniu obsesję, że ludzie przestaną mnie lubić, że czymś podpadnę albo zostanę sama. Bywam przez to sztucznie miła, pomagam ludziom, a oni to czasem wykorzystują. Przeraża mnie ta myśl, bardzo. Uzasadnieniem tego są moje koszmary senne. Dla jednych horrorem są jakieś potwory, zjawy itd. Naprawdę chciałabym mieć do czynienia z takimi marami. Moje to za każdym razem to samo, dokładnie identyczny schemat - ludzie się ode mnie odwracają, patrzą jak na nienormalną, inną, tracę nad sobą kontrolę, wszyscy zaczynają mnie nienawidzić, są przeciwko mnie.

 

- I może wyglądam teraz jak jakiś zlękniony, przerażony życiem człowiek, ale z drugiej strony często wychodzi ze mnie jędza. Zdaję sobie z tego sprawę, ale to działa jakby wbrew mojej woli. Tzn. oschłe zdania jakby same ze mnie wypadają, mimo że w duszy bardzo żałuję bycia zimną dla najbliższych. Potem słyszę, że nie mam serca... Potrafię słowami odciąć się od innych. Z jednej strony zależy mi na kontaktach z rówieśnikami, którzy zawsze widzą moją dobrą stronę. Z drugiej czuję się bardzo samotna, ale, ponownie, samotność tę lubię, nie ciągnie mnie do kontaktów z rodziną. Ja wiem, że jest im przykro, że może i ranię ich tym, ale nie mogę, po prostu nie chcę, wolę pobyć sama ze swoimi myślami.

 

- Miewam wahania nastrojów. I to takie dosyć mocne. Nagle się czymś cieszę, a potem jakiś mały impuls potrafi to wszystko zepsuć, zmieniając roześmianą wersję mnie we wrak. Łatwo się denerwuję. W domu krzyczę, trzaskam drzwiami, zdarzało się, że zrzucałam rzeczy na podłogę (ale to tak naprawdę niegroźnie). Jednak nigdy tej złości nie kieruję w niczyją stronę. Nigdy tak naprawdę nikogo nie uderzyłam, nie zwyzywałam. Zdenerwowanie bardziej prowadzi do krzywdzenia samej siebie, myśli "jestem beznadziejna, nie chcę żyć". Nie należę do jakichś furiatek. Bardziej chodzi o poczucie bezsilności, nad którym nie potrafię panować i kończy się na łzach. Bywało też, że cała ta beznadzieja wywoływała u mnie przedziwne reakcje, histeryczny śmiech bez powodu.

 

- Przyznam, że mam problemy z jedzeniem. I nie, nie mowa tu o anoreksji czy bulimii. Chociaż przyznam, że miewałam kłopoty z postrzeganiem obrazu własnego ciała (ogólnie, nadal nienawidzę swojego wyglądu, a kompleksy mnie zabijają). Teraz widzę to z perspektywy czasu, gdyż będąc osobą z niedowagą, wprost chudą, czułam się gruba i miałam jakieś niedorzeczne plany związane z odchudzaniem. Teraz nieco przytyłam, niby jestem szczupła, waga w normie, ale ja się tak nie czuję. Mam wrażenie, że każdy rzuca aluzjami w moją stronę, że z każdym dniem tyję bardziej. I... teraz najgorsze, kolejne dziwactwo utrudniające życie. Nie potrafię jeść w miejscach publicznych. Nie jestem w stanie nic przełknąć, siedzę z jednym kęsem w buzi przez kilkanaście minut. Ludzi śmieszy fakt, że nad jednym daniem sterczę dosłownie ponad dwie godziny, ale to nie jest łatwe. W domu problem mija, ale co podczas wyjazdów? Czy wtedy nie będę jadła nic? To jest chore, nie wiem, skąd się to wzięło...

 

- Oczywiście są rzeczy, które dzieją się poza moją głową. Miałam problemy z sercem, tzn. nie do końca kardiologiczne... chodziło o nerwowe reakcje - skurcze dodatkowe, a niedawno, podczas ogromnego smutku i płaczu, w chwilach paniki czułam mocne ukłucie. Oprócz tego cały czas się trzęsę. Niekiedy czuję drżenie tak jakby w całym ciele, od środka, dziwne wrażenie... A ogółem dłonie trzęsą mi się do tego stopnia, że zauważają to inni ludzie. Tak jak już wspominałam - prawie cały czas jest mi niedobrze. W sytuacjach stresowych (stresowych dla mnie) boli mnie też brzuch. Cały czas czuję się też zmęczona, po prostu całkowicie pozbawiona sił. W sytuacjach maksymalnego stresu serce wali mi jak oszalałe, nogi są jak z waty, aż robi mi się słabo. Cały czas chodzę niewyspana. Kładę się późno, budzę się o świcie.

 

- Ostatnio też zwróciłam uwagę na moją dekoncentrację i jakieś dziwne zapominanie. Zapominałam, co miałam zrobić, co przed chwilą robiłam, sprawdzam kilka razy, czy zamknęłam drzwi, wyłączyłam komputer.

 

- Nie lubię siebie, nienawidzę wprost. Sukcesy mnie nie cieszą, pochwały nie robią na mnie wrażenia. Wszędzie doszukuję się dziury w całym. Natomiast z drugiej strony denerwują mnie też inni. Często czuję się lepsza od niektórych osób, myślami czasem nimi gardzę. I naprawdę nie wiem jak to wytłumaczyć. Czuć się gorszą i lepszą w jednym? Przecież to nawet nie ma sensu!

 

 

I to za pewne nie koniec. Przeczytałam moje słowa (jeżeli ktoś inny też to zrobił, to gratuluję wytrwałości) i widzę, że całość brzmi strasznie, ale w rzeczywistości tak nie jest. Tak jak już powiedziałam, nie wiem, czy chcę się podjąć leczenia, nie chcę zatracać swojej osobowości, ale z drugiej strony dobrze by było żyć normalniej.

Najbardziej boli mnie to, że ludzie nic nie widzą. Że znając tylko jedną stronę mnie, myślą, że przejrzeli mnie na wskroś. W rzeczywistości nie wiedzą absolutnie nic.

 

Mam ogromne plany, marzenia i ambicje. I przyznam, że jest to jedyna, jedyna rzecz, jaka trzyma mnie przy życiu. Chcę mieć spokój, a z drugiej strony pragnę, by ktoś mnie w końcu zauważył. Nie wiem, o co mi chodzi...

 

Czy ktoś ma jakiś pomysł - co mi może dolegać? Mam wrażenie, że jest już za późno, że tego nie da się odwrócić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To wygląda na zaburzenia osobowości, generalnie jak czytałem co napisałaś, to przypominały mi się moje reakcje, typu mdłości i zacząłem to czuć znów. No i inne rzeczy, jak te "umiłowanie" depresji, ojej, naprawdę ciężko mi o tym pisać bo się trzęsę (powinienem już wyłączyć ten komputer). Na razie powiem tylko jeszcze, że trzeba uważać na siebie, że to co masz w sobie nie zniknie ale nie ma co się temu poddawać do końca, z mojego doświadczenia wiem, że to wzbogaca (kolega uczący się na psychologa powiedział mi, że tylko osoby w depresji widzą świat rzeczywistym ;) ) ale może być niebezpieczne pewnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To wygląda na zaburzenia osobowości, generalnie jak czytałem co napisałaś, to przypominały mi się moje reakcje, typu mdłości i zacząłem to czuć znów. No i inne rzeczy, jak te "umiłowanie" depresji, ojej, naprawdę ciężko mi o tym pisać bo się trzęsę (powinienem już wyłączyć ten komputer). Na razie powiem tylko jeszcze, że trzeba uważać na siebie, że to co masz w sobie nie zniknie ale nie ma co się temu poddawać do końca, z mojego doświadczenia wiem, że to wzbogaca (kolega uczący się na psychologa powiedział mi, że tylko osoby w depresji widzą świat rzeczywistym ;) ) ale może być niebezpieczne pewnie.

 

Co prawda o depresji mówi się w kategoriach choroby, jednak ja mam wrażenie, że wiele ludzie posiada ten nietypowy, trudny typ osobowości, który to nigdy nie pozwoli im być cudownymi optymistami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Można być licealistką w 1,2 albo 3 klasie ...

 

Dostaniesz odpowiedź adekwatną:

- poproś swoich rodziców, żeby zabrali Ciebie do psychologa/psychoterapeuty.

To co opisujesz - jak najbardziej można zmienić (i nie jest za późno), ale tylko pod okiem specjalisty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie sądziłam, że rok czy dwa to różnica...

Chyba wybiorę się w końcu, z czystej ciekawości nawet ;)

W przypadku potencjalnych zaburzeń osobowości w wieku młodzieńczym rok czy dwa robi sporą różnicę, natomiast jak będziesz po 30-tce, to nie będzie miało żadnej, czy masz 31 czy 33 lata.

 

Też ciężko jest mi odpowiedzieć na Twój post póki nie wiem, czy masz 16 czy 18 lat.

 

Fakt, że nic właściwie nie napisałaś o swoich relacjach z ludźmi też nie pomaga. Napisałaś o znajomych, że boisz się, że Cię przestaną lubić, a jakie masz relacje z rodziną? Najbliższymi?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie sądziłam, że rok czy dwa to różnica...

Chyba wybiorę się w końcu, z czystej ciekawości nawet ;)

W przypadku potencjalnych zaburzeń osobowości w wieku młodzieńczym rok czy dwa robi sporą różnicę, natomiast jak będziesz po 30-tce, to nie będzie miało żadnej, czy masz 31 czy 33 lata.

 

Też ciężko jest mi odpowiedzieć na Twój post póki nie wiem, czy masz 16 czy 18 lat.

 

Fakt, że nic właściwie nie napisałaś o swoich relacjach z ludźmi też nie pomaga. Napisałaś o znajomych, że boisz się, że Cię przestaną lubić, a jakie masz relacje z rodziną? Najbliższymi?

 

W takim razie uzupełnię swój post. Mam 17 lat.

 

A jeżeli chodzi o relacje to są one jak najbardziej normalne. Właśnie tak jak napisałam, że ludzie nic nie widzą, nie mają pojęcia, co dzieje się ze mną w środku. Znają mnie jako zawsze uśmiechniętą, sympatyczną i aż przesadnie pomocną osobę, z którą raczej przyjemnie spędza się czas. Nie mam żadnych wrogów. Z tym, że tak jak już mówiłam, panicznie boję się myśli, że jedna podjęta źle decyzja, jedno złe zagranie sprawi, że wszyscy mnie znienawidzą i zostanę sama (i chyba przez to bywam sztucznie miła). Zwróciłam uwagę na to, że przeraża mnie możliwość, że ktoś z kim jestem blisko, porzuci mnie dla drugiej osoby. Ktoś wybierze się gdzieś beze mnie, a mi już jest bardzo przykro. W sumie nawet nie określiłabym tego zazdrością, ale obawą przed samotnością.

Niestety ostatnio odniosłam też wrażenie, że moja przyjaciółka, z którą nie znam się ze szkoły, zaczęła się do mnie odwracać. Może po prostu przesadzam, bo przy spotkaniach oko w oko wszystko jest ok, ale jak na jakimś komunikatorze widzę, że jest online, a np. sama do mnie nie napisze, to już wpadam w zły nastrój. Albo też prowadzi ze mną bardzo lakoniczne rozmowy... Smutno mi z tego powodu, nie ukrywam. Mam wrażenie, że ludzie znajdują bratnie dusze, a ja wiecznie sama... bo tak właśnie się czuję. Mimo znajomych czuję się samotna.

Zauważyłam też, że bardzo lubię o sobie mówić, czasem wprost obnosić się z uczuciami, napomknąć coś przy rozmowie o moim złym nastroju. Tak jakbym podświadomie szukała pomocy u każdej osoby.

 

Co do rodziny to trudno to określić. Bo niby jest ok. Tzn. - jest ok. Z tym, że ja jestem osobą, która za bardzo wszystkim się przejmuje. Ktoś już podniesie na mnie głos, nawet w nerwach, a ja potrafię zalewać się łzami, po prostu wybuchać, kulić się ze... wstydu. Przyznam, że niespecjalnie mam ochotę do rozmów z nimi. Mam wrażenie, że cała ta rodzina nie ma o mnie pojęcia, nie wie o moich marzeniach, planach. Czuję się inna i nie mam parcia na to, by utrzymywać z nimi większy kontakt. Może i ich odrzucam, ale to też ma częściowo związek z przeszłością. Kiedyś ja czułam się odrzucona, potrzebowałam wsparcia. Teraz kiedy sama zaczęłam się odwracać, jest już za późno, bym to wsparcie chciała przyjąć.

Przyznam też, ze mówienie mi wprost, że to jestem chora, że zwariowałam itd., tylko dlatego, bo siedzę w pokoju, jest dla mnie wyjątkowo nieodpowiednie i nie pomaga mi, a szkodzi i wyprowadza z równowagi.

Z jednej strony słyszę pochwały, jaka to jestem cudowna, idealna, najlepsza, utalentowana, piękna, a z drugiej pytania "ktoś był od ciebie lepszy?", "powinnaś to, powinnaś tamto"... Nienawidzę tego. Nie poddaję się takiemu gadaniu, bo wiem swoje i chcę dopiąc swoich celów, ale tego typu odzywki wystawiają na próbę moje nerwy.

 

-- 18 lip 2013, 13:20 --

 

Myślę, że masz jakieś problemy ze sobą i być może są one poważne...

 

Nie pociesza mnie to... I co znaczy "masz jakieś problemy ze sobą". Przecież napisałam, że zdaję sobie sprawę z tego, że je mam...

Aż się zaczęłam bać :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdybyśmy się widziały twarzą w twarz, to bym Ci jeszcze na wszelki wypadek podetknęła przynajmniej jeden test, ale skoro nidyrydy, to strzelam w ciemno. Poczytaj sobie o tym:

http://psychologia.wieszjak.pl/zdrowie-psychiczne/287109,Kim-jest-neurotyk.html

Pasuje?

 

Zostawiłabym na razie zaburzenia osobowości, depresje i nerwice w spokoju, neurotyczność nie jest chorobą, a cechą osobowości. Jesteś młoda, jeśli masz wysoki poziom neurotyzmu, a Twoja osobowość de facto dopiero dochodzi ze sobą do ładu, to możesz być nieżle z tym wszystkim zagubiona i łatwo to pomylić z depresją, nerwicą czy jakimś zaburzeniem.

 

Ja bym nie panikowała, bo jak dla mnie nie jesteś wcale chora, ale wybrałabym się do psychologa, żeby po pierwsze potwierdzić moje podejrzenia, a po drugie pogadać i może usłyszeć parę fajnych rad, jak lepiej radzić sobie ze sobą. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdybyśmy się widziały twarzą w twarz, to bym Ci jeszcze na wszelki wypadek podetknęła przynajmniej jeden test, ale skoro nidyrydy, to strzelam w ciemno. Poczytaj sobie o tym:

http://psychologia.wieszjak.pl/zdrowie-psychiczne/287109,Kim-jest-neurotyk.html

Pasuje?

 

Zostawiłabym na razie zaburzenia osobowości, depresje i nerwice w spokoju, neurotyczność nie jest chorobą, a cechą osobowości. Jesteś młoda, jeśli masz wysoki poziom neurotyzmu, a Twoja osobowość de facto dopiero dochodzi ze sobą do ładu, to możesz być nieżle z tym wszystkim zagubiona i łatwo to pomylić z depresją, nerwicą czy jakimś zaburzeniem.

 

Ja bym nie panikowała, bo jak dla mnie nie jesteś wcale chora, ale wybrałabym się do psychologa, żeby po pierwsze potwierdzić moje podejrzenia, a po drugie pogadać i może usłyszeć parę fajnych rad, jak lepiej radzić sobie ze sobą. :)

 

Hahah, to w takim razie całkiem nieźle postawiłam sobie sama diagnozę. O tej neurotyczności można powiedzieć, że wiedziałam i nie wstydzę się tego, bo po prostu taka jestem. Nastrój zmienia mi się jak w kalejdoskopie, dramatyzuję etc.

I jest ze mną tak, że naprawdę nie zachowuję się jak człowiek, który postradał zmysły. Np. teraz czuję się zupełnie normalnie, nic mi nie jest, niczego się nie obawiam, ale co z tego, jak zaraz jakaś rzecz mnie zdenerwuje, zdołuję, wpadnę w dół i nie będę w stanie się podnieść... Zniosłabym to wszystko, gdyby nie te moje lęki (te natręctwa, hipochondria i tak dalej), które uniemożliwiają mi życie i sama niechęć do życia właśnie, jaka pojawia się bardzo często. Nie wiem, czy to jest normalne, żeby przez jakąś drobnostkę załamywać się całkowicie.

 

Ale dziękuję za słowa pocieszenia, naprawdę ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem, jaką diagnozę sama sobie postawiłaś, ale dla mnie jesteś neurotykiem i tyle. Ja jestem ekstrawertykiem, moja przyjaciółka introwertykiem, a Ty neurotykiem. Teoretycznie w teście powinnaś mieć bardzo wysoki poziom neurotyczności, powyżej przeciętnej. Ja mam np. ekstremalnie wysoki poziom ekstrawersji (10/10 w skali stenowej) i... co - da się z tym żyć, może tylko trzeba ciut bardziej zwracać na siebie i swoje reakcje uwagę niż średniacy.

 

Natomiast na chwilę obecną nie doszukiwałabym się depresji, nerwicy.

 

-- 18 lip 2013, 13:50 --

 

PS.

Acha i nie próbowałam pocieszać, to po prostu moja opinia na podstawie tego, czego się o Tobie dowiedziałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mimo wszystko wiadomość, że niekoniecznie jest się chorym, a po prostu ma się taki typ osobowości jest pocieszeniem samym w sobie po słowach "masz jakieś poważne problemu ze sobą".

A co do mojej diagnozy to rzecz w tym, że wiedziałam o swoim neurotyzmie, ale myślałam, że towarzyszy mu właśnie depresja/nerwica, albo ... jest złudzeniem, a tak naprawdę to depresja/nerwica przysłoniła mi rzeczywistość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Skoncentrowałaś się na tym i to normalne w Twoim przypadku, tak jak normalne by było, że ja bym pewnie takie podejrzenia olała, póki nie walnęłyby mnie prosto w nos i nie mogłabym ich dłużej ignorować - to właśnie wynika z osobowości. ;-)

 

Spokojnie jak na wojnie, jakkolwiek nadwrażliwość każe zachowywać się ludziom w sposób wskazujący na jakieś zaburzenie, to sama w sobie nie jest niczym strasznym. Ale przejdź się i tak do psychologa. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pewnie się wybiorę. Ale powiem szczerze, że nie mam dobrego doświadczenia z psychologami. Albo źle trafiłam, bo byłam raz i zamiast mi pomóc, to rozmowa mnie zdenerwowała. Pytania nie pomagały mi się otworzyć, wprost przeciwnie. Miałam ochotę się wygadać (tak jak już mówiłam, uwielbiam to robić), ale nieco się krępowałam i dopiero konkretniejsze pytania (na pewno inne od "coś się stało?") byłyby w stanie pozwolić mi na otwarcie się.

Nie wiem, być może się mylę, ale ta wizyta wydawała mi się zupełnie nieprofesjonalna.

Myślałam o psychiatrze, bo akurat mam taką okazję, ale nie wiem, czy to większa różnica.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×