Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja u bliskiej osoby-kilka przydatnych wskazówek


red_paprika

Rekomendowane odpowiedzi

Chcę_pomóc, nie pakuj się w to, uciekaj gdzie pieprz rośnie. To nie jest bliska Ci osoba, nie jest to Twoja rodzina. Naprawdę nie warto się męczyć w relacji z tą osobą. Co innego gdybyście byli w związku, wtedy MOŻE mogłabyś go wspierać. Takie układy wyniszczają psychicznie i emocjonalnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dodałabym jeszcze żeby tak łatwo się nie zniechęcać. Ja podświadomie sprawdzam granice wytrzymałości bliskich mi znajomych. To że mówię żeby zostawili mnie w spokoju, nie oznacza że tego chcę - wręcz przeciwnie. Wiele razy słyszałam: "nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym cię zrozumieć" - ja nie potrafię zaczynać tematu tego co się ze mną dzieje bo boję się, że ktoś nie będzie mnie słuchał, zlekceważy to o czym chciałabym porozmawiać. A to bolesny i trudny temat, więc zlekceważenie byłoby ponad moje siły.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chcę_pomóc a co, gdybyś przekazała komuś tę osobę. Dziwnie to brzmi, ale chodzi mi o to, że są ludzie, którzy są o wiele bardziej odporni psychicznie i przede wszystkim nie uzależnieni emocjonalnie od tej osoby. Może to być na przykład wasz wspólny znajomy, macie takich?

 

vifi i znudozna-ona mają rację. NIE jesteś zobowiązana do pomocy. Nie musisz czuć się za niego odpowiedzialna. Ja wiem, że chcesz, ale ludzie przede wszystkim powinni dbać o siebie. I to nie jest egoistyczne, to jest rozsądne.

 

Ah, jeszce jedno chciałam napisać.

Malinowy_Elf nie rób niczego szczególnego. Mam może jedną radę. Jak będzie bardzo dużo mówił o swoich problemach, tak po prostu mówił, w kółko o tym samym, bez chęci rozwiązania ich, przerywaj. Wiem, że pewnie będziesz chciała być wsparciem i wysłuchać wszystkiego, ale w pewnym momencie to będzie błędne koło. Nagradzaj go i zachęcaj do mówienia o dobrych chwilach i staraj się odwracać uwagę od tych złych ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chcę_pomóc a co, gdybyś przekazała komuś tę osobę. Dziwnie to brzmi, ale chodzi mi o to, że są ludzie, którzy są o wiele bardziej odporni psychicznie i przede wszystkim nie uzależnieni emocjonalnie od tej osoby. Może to być na przykład wasz wspólny znajomy, macie takich?

 

Chyba ja okazałam się najbardziej odporna, inni już wysiedli

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chcę_pomóc, czy przyjmujesz do wiadomości że SAMA SOBIE ZROBISZ KRZYWDĘ pakując się w to? dlaczego TWOJE samopoczucie nie jest dla ciebie ważne?

 

-- 31 mar 2013, 01:20 --

 

Chcę_pomóc, czy przyjmujesz do wiadomości że SAMA SOBIE ZROBISZ KRZYWDĘ pakując się w to? dlaczego TWOJE samopoczucie nie jest dla ciebie ważne?

 

-- 31 mar 2013, 01:27 --

 

wysłowiona, szkoda dziewczyny, ma 20 lat dopiero

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myśle, że tu jest zawarta odpowiedź

 

No, całkiem możliwe. Jaki masz plan działania?

 

znudzona-ona, ale jeśli ona podjęła decyzję, my musimy ją uszanować. To jest jej życie. natomiast możemy pomóc i zadbać o to, żeby jej się udało, ewentualnie żeby się wycofała w odpowiednim momencie ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chcę_pomóc, jeżeli chcesz sprawdzić czy dana osoba naprawdę potrzebuje Twojej pomocy to zostaw takiego człowieka samego na kilka dni, będzie miał czas żeby wszystko przemyśleć. Są wtedy dwie opcje - albo naprawdę tej pomocy nie potrzebował, albo zobaczy że ta niechciana pomoc była mu niezbędna. Ja zostałam sama i dziś, gdy jest za późno, mogłabym błagać na kolanach żeby było tak jak kiedyś.

Skup się teraz na sobie. Jeżeli okaże się że Twojej pomocy nie będzie mu brakowało, to szkoda Twojego życia, zdrowia i czasu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wysłowiona właśnie problem chyba w tym, że mój mąż raczej nie chce rozmawiać. On jest z reguły zamkniętym człowiekiem. Od początku taki jest że swoje emocje gdzieś tam "ukrywa". Owszem jest dla mnie czuły itd. Ale nie lubi rozmawiać o problemach o tym co w danej chwili czuje... jeśli wiesz o co mi chodzi. Jest synem alkoholika, my oboje jesteśmy nie wierzący (ale pochodzimy z katolickich rodzin) - wiąże się to dla nas obojga z atakami ze strony rodziny. Mój mąż jest ofiarą mobbingu (sprawa została już zgłoszona). Tylko on nas utrzymuje (ja straciłam pracę z powodu epilepsji), a w czerwcu zostaniemy rodzicami (dziecko było planowane, a potem wszystko zaczęło się sypać). Myślę, że to go poprostu przerasta. Mnie chyba zresztą też, ale martwię się o niego. Kończy mu się urlop - boję się jego powrotu do tego miejsca pracy. W dodatku doszło do pomyłki - pośrednio jego i kierownika (tego który stosuje wobec męża mobbing), mąż został obciążony na całą kwotę. W naszej sytuacji 2 tys to dużo. Boję się, że stres może doprowadzić do kolejnych takich sytuacji. Zresztą z mężem nie jest dobrze. Źle sypia, miewa problemy z żołądkiem (przed urlopem), miał drętwienia kończyn, chodził taki rozkojarzony. To wolne trochę mu dało "odetchnąć" ale co będzie dalej? We wtorek ma wizytę u psychologa, a potem jest zapisany na terapię grupową ale dopiero na maj.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciesz się, że znacie powody. To jest kwestia treningów zdolności radzenia sobie ze stresem, szczerze nic więcej. Możesz sprobować z nim porozmawiać, ale jeśli się uprze, to nie zmuszaj. Czasami nie trzeba rozmawiać. Natomiast poszukaj ćwiczeń na stres właśnie. Umysłowych, które pozwalają na spokojną reakcję w stresującej sytuacji. Inną interpretację zdarzeń, skupienie się na strefie, nad którą ma się kontrolę, takie rzeczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozumiem, czyli chodzi o coś takiego co go zajmie, odwróci uwagę od problemów i pozwoli na jakieś poczucie radości w innym kontekście.

Ale w jaki sposób nauczyć i jego (i siebie również) opanowania w sytuacjach stresowych? Tzn. mój mąż jest baardzo spokojnym człowiekiem, nie wykazuje żadnej nawet najdrobniejszej agresji - wynika to z tego właśnie że jest zamknięty w sobie i wiele rzeczy woli przemilczeć. A potem przygnębienie i to wszystko. Zastanawiam się w jaki sposób mógłby poradzić sobie ze stresem w pracy, np wtedy kiedy ubliża mu ten kierownik. Oczywiście łatwo byłoby powiedzieć żeby to olał i robił swoje. Mąż nie wdaje się z nim w dyskusje ale przeżywa to wszystko co dzieje się dookoła.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam.

Moja dwudziestopięcioletnia siostra od kilku lat cierpi na depresję. Odczuwa brak sensu życia, samotność, każda czynność przychodzi jej z największą trudnością, ma myśli samobójcze. Wykazuje też dziwne (hmm ... nie wiem jak to nazwać), jakby "aspołeczne" zachowania (łamanie norm społecznych). Bierze jakieś leki przeciwdepresyjne (nie znam nazwy, ale chyba nie bardzo jej pomagają). Była przez jakiś czas na terapii, zakończyła ją, ale jej stan nie tylko nie poprawił się, lecz jeszcze pogorszył. Gdy zwróciła się po raz kolejny o pomoc do swej terapeutki, usłyszała, że terapia skończona i teraz musi sobie radzić sama. Chciałabym pomóc jej ale nie wiem jak. Nie potrafię (i nie bardzo też chcę) z nią rozmawiać i udzielać jej wsparcia osobiście, ale może potrafilibyście mi doradzić, gdzie siostra mogłaby poszukać profesjonalnej i skutecznej pomocy. Mieszkamy w Warszawie. Będę wdzięczna za jakąkolwiek pomoc.

Pozdrawiam,

Marti

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałabym pomóc jej ale nie wiem jak. Nie potrafię (i nie bardzo też chcę) z nią rozmawiać i udzielać jej wsparcia osobiście, ale może potrafilibyście mi doradzić, gdzie siostra mogłaby poszukać profesjonalnej i skutecznej pomocy.

I tak to właśnie jest, wszyscy uciekają... Nie wiem jak jest z innymi, ale ja mam tak że potrzebuję świadomości że ktoś bliski jest obok. W całej chorobie najbardziej brakuje mi osoby w stanie czuwania - taka do której w każdej chwili mogłabym przyjść, wypłakać się, porozmawiać o wszystkim i o niczym, czy też pomilczeć. Uciekanie i uważanie że fachowa pomoc jest lepsza i "oni jej pomogą" do niczego nie prowadzi. W internecie jest mnóstwo o depresji, trzeba tylko chcieć tam zajrzeć. Smutne jest to że bliskie osoby tak się zachowują i osobiście dołuje mnie to jeszcze bardziej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie, przekazać kogoś specjalistom to najgorsze co można zrobić, zaraz po tym jak zostawić kogoś bez bliskich i bez specjalisty. To jak mówić komuś: z depresją to ja cię nie chcę, wrócę jak się pozbierasz.

Nie wiem czy ktoś wspominał, ale jest taka przydatna książeczka Jedlińskiego pt. "Jak rozmawiać z tymi, którzy stracili nadzieję", może być pomocna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, mój chłopak, z któym mieszkam od około roku zachorował na depresję. Od około lutego brał leki psychotropowe ( Mozrain) z przerwami, ze względu na naciski jego matki, żeby się od tego nie uzależnił. Oczywiście takie branie leków w kratkę tylko pogarszało jego stan, co zawsze odbijało się tylko na mnie (jego rodzina pochodzi z małej miejscowości, my mieszkamy i studiujemy w Warszawie). Wszystko zaczęło sie od tego, że czuł się źle, wiecznie był zmęczony, spał po kilkanaście godzin dziennie, miał sine paznokcie. W końcu nie wytrzymałam i zapisałam go do lekarza POZ. Zaprowadziłam go do przychodni i dostał diagnozę depresja +skierowania na bardzo dużo badań aby wykluczyć coś innego. Diagnoza się potwierdziła. OD tamtej pory jest tylko gorzej. Mam wrażenie, że pogrążył się w chorobie, depresja jest jego usprawiedliwieniem na dosłownie wszystko. Co gorsza, zachowanie jego rodziny bardzo pogarsza jego stan. Nie mogę praktycznie zostawić go ani na chwilę, bo miewa stany lękowe i myśli samobójcze. Cały semestr prawie nie chodziłam na zajęcia aby się nim zajmować, aby nie przesiadywał sam. On nie chodził na zajęcia w ogóle, bo nie miał siły, dostał urlop zdrowotny ze względu na zły stan zdrowia. Mieszkamy razem z jego siostrą, która niestety kompletnie nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, nie obchodzi jej za bardzo co się z nim dzieje i wręcz działa na niego źle, przez jej ciągłe zaczepki i prowokacje. Na wizyte u psychiatry czekaliśmy aż do końca kwietnia (takie długie terminy na nfz, a niestety nie stać nas na długotrwałe leczenie prywatne). Lekarz kazał brać regularnie Mozarin, dał skierowanie na psyterapię. Termin na spotkanie z psychologiem był na koniec maja - niestety tego samego dnia musiałam sama wybrać się do dentysty. On miał jechać do psychologa, ja miałam dojechać do przychodni i miałąm z nim być, bo on sam nie chce czy nie może się zmusić. Dobrze, że z drogi zadzwoniłam - nie wybierał się na wizytę. Miałam do niego wtedy pretensje, owszem - uważam, że psychoterapia pomogłaby mu z lękami, z różnymi powodami depresji (miał ostatnio bradzo ciężki okres i kumulacja wielu czynników wywołała u niego aż tak ostry stan depresyjny). Ja sama nie daję już rady. Sama czuję się coraz gorzej, zmagam się z depresją od 15 roku życia, nigdy nie leczyłam się farmakologicznie, nie chodziłam na psychoterapię. Sytuacja z nim zaczyna wymykać mi się spod kontroli. Teraz mam sesję, jestem na 3 roku, chcę sie obronić i dostać na II stopień. Nie jestem w stanie ciągle skakać wokół niego, musze się skoncentrować na sobie, aby zdać egzaminy, napisać pracę i się obronić. Prosze go, aby np pomógł mi w domu, żeby to on posprzątał, coś ugotował. On jest z natury bałaganiarzem strasznym, więc niestety sprzątanie odpada, ja znowu chcę mieć zawsze czysto. Jak gotuje, bez przerwy woła mnie do kuchni żeby mu pomóc, w rezultacie nie mogę się uczyć i staję się bardzo nerwowa. Ponadto zostawia straszny bałagan w kuchni, który ja sprzątam znów zamiast się uczyć i denerwuję się jeszcze bardziej. Kiedy zwracam mu uwagę, że przez to pomaganie mu, nie mogę się uczyć zaczynają się straszne awantury. Cały czas mi zarzuca, że go nie szanuję, obraża się na mnie kiedy mu mówię, że przesadza i żeby się uspokoił, wychodzi, wysyła mi smsy, że się zabije, ja biegam za nim po mieście, przepraszam, zaciągam do domu. Sama przypłącam to strasznymi nerwami. Najgorzej jest kiedy jadę do moich rodziców na weekend. On nie potrafi funkcjonować beze mnie. Dzwoni do mnie kilka razy dziennie, ja niestety nie zawsze mogę odebrać telefon. Potem ma do mnie pretensje, że go zawiodłam, że on już nie chce żyć, że się zabije. Ostatnią taką akcję przypłaciłam załamaniem nerwowym. Najgorsze jest to, że nie mogę z nim szczerze porozmawiać, bo on zawsze uważe, że ja go nie szanuję, a kiedy np mówię mu, że nie mogę cały czas być z nim, bo zaniedbuję swoje obowiązki, on rzuca mi tylko pogardliwe "nikt tego od Ciebie nie wymaga" - podczas gdy często rano, kiedy wstaję żeby iść na zajęcia on mnie prosi, żebym z nim została, bo źle się czuje, czy np w nocy ma ataki lękowe, ja z nim siedze do 3-4, a potem nie jestem w stanie wstać na rano. Dwa tygodnie temu byliśmy u psychiatry. Mój chłopak powiedział, że źle się czuje po Mozarinie, bo czuje się otępiały. Lekarz zmienił mu leki, kazał brać leki o innym profilu i powiedział, że przez peirwsze dwa tygodnie będzie gorzej się czuł. Mój chłopak w związku z tym nie wziął tych leków, bał się czuć się gorzej, mówił, że po Mozarinie czuł się ostatnio naprawdę fatalnie i że przez te dwa tygodnie, przez które odstawił leki nadal czuł się otępiały, ciągle miał stany lękowe i myśli samobójcze.

 

Dzisiaj ja od rana czuję się fatalnie, czuję straszny ucisk w klatce piersiowej. On od rana chciał się przytulić, bo wtedy czuje się lepiej. Prosiłam go żeby dał mi spokój, bo boli mnie i nie mogę oddychać, kiedy on mnie ściska. Za trzecim razem znów stwierdził, że go nie szanuję, ze on tego nie wytrzyma i wyszedł. JA już nie mogę znieść tego wywoływania u mnie poczucia winy. Czuję się fatalnie. Bardzo go kocham i są momenty, kiedy on zachowuje się jakby był zdrowy. Ale potem ma jakiś napad i nie mam pojęcia jak mu pomóc. Cokolwiek robię powoduje u niego wściekłość, bo uważa, że go nie szanuję, albo że traktuję go jak dziecko. Nie mam pojęcia co mam robić. Najgorsze jest to, że ja też mam poczucie, że on mnie nie szanuje. Nie szanuje tego ile dla niego poświęciłam, kompletnie nie widzi tego, iloma nerwami ja przypłacam te jego humory nawet jak za jakiś czas się zreflektuje i przeprosi. Nie rozumie jak bardzo się boję, jak straszy mnie, że się zabije. Nie rozumie, że przed ważnym egzaminem jak chcę mieć spokoj i chcę się wyciszyć, pouczyć w spokoju i przeszkadza mi to, jak przychodzi i się przytula. No i bardzo boję się wakacji - muszę jechać do rodziców na conajmniej 2 miesiące aby pomóc w remoncie. Będę go odwiedzać, ale on jest teraz ze mną cały czas, aż narzeka, że za dużo. Jak wyjeżdżam na weekend, na 2 dni do domu, to wpada w panikę kilka razy dziennie, ja bez przerwy mam poczucie winy, że go zostawiłam, cały czas mnie męczy, żebym wracała wcześniej. A jak teraz będę go odwiedzać raz na 2 tygodnie na dzień lub dwa, to on się załamie, nie wytrzyma tego. Nie mam pojęcia co mam zrobić, coraz częściej mam myśli, że nie wytrzymam ani chwili dłużej. Nie wiem co mam robić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć. Dzisiaj tu trafiłam, bo od kilku dni nie robię nic innego jak czytam o depresji. Nie sądziłam, że kiedyś aż tak przekonam się o tym jak bardzo ciężka to jest choroba.

 

Słowem wstępu..Otóż, ponad trzy lata temu poznałam chłopaka, chorował wtedy na depresję, ale ja o tym nie wiedziałam. Na jakiś czas zniknął z mojego życia, o chorobie dowiedziałam się całkiem później- gdy już byliśmy razem, ale to niczego dla mnie nie zmieniało. Nie wdając się w szczegóły, pokrótce przedstawię sytuację jak ona teraz wygląda- nie jesteśmy razem, ale się nadal kochamy. Jednak do mojego Ukochanego wróciła choroba...

 

Zaczęło się tak dość niewinnie, bo od braku snu. Później już zaczął być bardziej przygnębiony, tłumaczy mi, że próbował z tym walczyć, ale się mu nie udało. Teraz kompletnie jest bez chęci do życia, do czegokolwiek. W dodatku nie wierzy, że sytuacja może się poprawić. Stracił nadzieję. Mówi, że wtedy, ponad trzy lata temu, gdy po raz pierwszy doświadczył depresji, też miał takie wrażenie, że już nigdy się mu nie polepszy, a siebie, swoje życie stracił bezpowrotnie. Ale po ok. 3 tygodniach zażywania leków się mu polepszyło. Teraz sytuacja wygląda tak- na szczęście bez szczególnego namawiania poszedł do lekarza. On jest sam świadom tego, że jest chory i chciał walczyć. Ostatnio poszedł znowu- lekarz zwiększył mu dawkę. Od wczoraj bierze tą zwiększoną dawkę, ale dziś mówił, że czuje się wyjątkowo fatalnie. Nie tracę wiary, bo leki bierze niecałe 2 tygodnie, a naczytałam się o tym sporo i wiem, że na efekty trzeba czekać. I trzeba mieć mnóstwo cierpliwości.

 

On aktualnie wyjechał z naszego miasta studenckiego i jest w domu rodzinnym. I tu pojawia się problem, bo jego mama- wspaniała kobieta, ale traci cierpliwość. Jest również załamana, ale mam wrażenie, że ona kieruje się tylko tym, co on mówi- że jest fatalnie, że nigdy nie będzie lepiej, że on już przegrał swoje życie. Ale to na tym polega ta choroba, a chciałabym, żeby ona wierzyła, że leki zadziałają i będzie poprawa. Jeżeli ona w to nie wierzy, to jak on ma uwierzyć...

 

Namawia go do powrotu na studia. Ale czy to nie lekka przesada? Aktualnie sesja- gorący okres. On tego nie udźwignie, a dodatkowo się załamie. Przerośnie go to, będzie jeszcze gorzej. Wydaje mi się, że w jego obecnym stanie, to by był skok na ZBYT głęboką wodę. Bo to jest tak, że on ma wyrzuty sumienia, że się dał tej chorobie. Mówi, że jest mu wstyd, nie chce wychodzić do ludzi, boi się reakcji. Ale z drugiej strony, jak jest w domu to ma podwójne wyrzuty sumienia, że doprowadza swoją mamę do takiego stanu. No i błędne koło...

 

Staram się robić co w mojej mocy. Słucham go, gdy chce o tym porozmawiać, mówię mu, że wyjdzie z tego, że to choroba, z którą da się wygrać, już raz mu się udało przecież. Ale on mówi, że nie poznaje siebie, nie czuje się sobą i życie mu ucieka. Fakt, jest teraz nieco wyłączony z codzienności, ale każda choroba ma to do siebie... Staram się jak mogę dodawać mu wiary i otuchy. Mówię mu, że zdrowie jest najcenniejsze i żeby dodatkowo nie zamartwiał się studiami. Przecież ma zwolnienia i gdy je przedłoży w dziekanacie, to spokojnie będzie mógł podejść do sesji w innym terminie. Ale on się bardzo obwinia za tę sytuację. A ja naprawdę nie wiem co robić...

 

Boję się bardzo, mnie też powoli ta sytuacja przerasta. W dodatku prosił mnie o dyskrecję wobec tego męczę to w sobie, ale myślę, że ja też na chwilę obecną potrzebuję jakiejś pomocy, dobrego słowa, zwłaszcza od osób, które wiedzą coś więcej na temat tej choroby. Powoli i ja tracę siły, nie mam na nich ochoty, czuję się przygnębiona. A wydaje mi się, że powinnam mieć teraz siły za nas dwoje. Skąd je brać? Skąd brać cierpliwość i wiarę?

 

Pomóżcie mi. :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×