Skocz do zawartości
Nerwica.com

Fobia szkolna


Ania

Rekomendowane odpowiedzi

Jak tam, moi drodzy? Jak radzicie sobie z fobią? ;)

 

Okazało się że to nie jest fobia szkolna a ostra wersja fobii społecznej czyli osobowość unikająca. Już wolę to pierwsze, tym bardziej że czuję się prawie jak w gimnazjum a to z racji tego, że jeden z "kolegów" zdążył mnie sprzedać i opowiedział o tym, jak to 8 lat znęcali się nade mna psychicznie i jak to robili. Teraz czasem to naśladują.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nawet nie wiecie jak dobrze was rozumiem. Przechodziłam przez to wszystko. Na szczęście w tym roku moja udręka się skończyła, w maju miałam maturę którą udało mi się zdać i nawet zdałam egzamin zwodowy :smile: . Ale to wszystko dzięki temu że miałam nauczanie indywidualne przez całą czwartą klasę i połowę trzeciej. Co prawda miałam to nauczanie indywidualne w szkole i z perspektywy czasu uważam że to nawet i lepiej bo gdybym miała je w domu to w ogóle bym nie wychodziła do ludzi, a tak jednak musiałam stawić czała niektórym strachom ;) Póki co siedzę w domu i obieuję sobie że pójdę na studia od przyszłego września ale obawiam się jak to będzie i czy do tego dojdzie...

Ale wierzę że wam też się uda przez to przebrnąć i trzymam za was kciuki!!! :great:

Pozdrawiam wszystkich!!! ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

He, miałaś widocznie sporo szczęścia do nauczycieli, szkoły i co najważniejsze indywidualne zaczęłaś bardzo późno :smile: bo w połowie 3 klasy.

Mnie z mojej pierwszej szkoły średniej wyrzucono po 4 miesiącach z powodu fobii szkolnej. To znaczy moją winą było to że nikomu nic nie mówiąc przestałem chodzić do szkoły, ale co właściwie mogłem powiedzieć w szkole czy rodzicom? Dla mnie strach przed szkołą i ataki paniki w niej były już wystarczającym wstydem, a co dopiero jeszcze o tym gadać komuś... Tym bardziej, że nie rozumiałem tego co się ze mną dzieje. Wagary, które miały trwać dzień, które miały pomoc mi się zrelaksować i odprężyć potrwały półtora miesiąca... Dopiero po takim czasie wszystko się wydało i podobno było już za późno, aby cokolwiek zrobić (pełno ndst i nkl). Oczywiście cały ten mechanizm "pomocy" uczniowi zaczął się kręcić wychowawca-pedagog-psycholog szkolna-dyrekcja, ale nie było w tym dobrej woli. Wychowawczyni darła się i robiła pretensje, pedagog powiedziała po wysłuchaniu mnie (prawie płakałem ze wstydu opowiadając o lęku w szkole) powiedziała, że najpewniej ćpam, psycholog szkolna powiedziała natomiast, że "to pewnie fobia szk." ale nie zrobiła nic poza zachęcaniem mnie i moich rodziców do zabrania papierów i "przeczekania" (taaa te "przeczekanie" jak pokazało życie kosztowało mnie 7 zmarnowanych lat życia) roku, a dyrekcja straszyła, że nie mam w sumie po co chodzić bo i tak szanse na zdanie są niewielkie (a prawdę mówiąc wszystko dałoby się naprostować...).

Ta szkoła to był moloch, więc nikt nie przejmował się tam jednym uczniem (bo ogółem było ich 800), nikt nawet mi nie powiedział o możliwości wzięcia indywidualnego. Bo dla nich to kłopot i problemy, a zysk żaden.

No i tak to już było, czasu nie cofnę... :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W moim przypadku to też zaczeło się od wagarów. Najpierw jeden dzień, właśnie tak jak ty to napisałeś żeby się odstresować, ale później był drugi, trzeci, czwarty, piąty aż w końcu nie dałam rady pójść do szkoły wcale. I chyba msz rację że miałam sporo szczęścia albo poprostu miałam normalną szkołę. Z tego co pamiętam to nikt w szkole nie robił mi problemów. Wręcz przeciwnie wszyscy raczej byli w to bardzo zaangażowani, wychowawczyni, pedagog, dyrektor. I było to też tak że przestałam chodzić do szkoły od listopada a że to załatwianie indywidualnego trwa bardzo długo to do szkoły poszłam dopiero w marcu i przez te wszytskie miesiące nie chodziłam do niej wcale. Po powrocie do szkoły nauczyciele też dali mi szanse żebym to wszytsko ponadrabiała ( miałam do poprawy semestr z wszytskich przedmiotów) i to dzięki nauczycielom mi się udało zdać tą klasę. Myślę że gdyby w twojej szkole wszyscy mieli normalne podejście do tej sytuacji to podejrzewam że też by ci się ją udało skończyć. Pzdr.! :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie nauczyciele myśleli, że ściemniam, że to jest spowodowane moim lenistwem. Miałam takie przypuszczenie, że skoro są to nauczyciele to przynajmniej powinni ogarniać podstawowe problemy ludzkiego umysłu. Po tym jak wychowawczyni nie chciała mi usprawiedliwiać nieobecności: Bo nie są one spowodowane chorobą. Moja mama załatwiała u lekarza zwolnienia, tylko w taki sposób miałam szansę na skończenie średniej.

Poczułam ogromną satysfakcję kiedy dowiedziałam się, że mam jeden z lepszych wyników z matury ustnej z polskiego i pisemną j. angielskiego. Pupilki klasowe zawaliły maturę, a ja nie. A próbowano mi wmówić, że jej nie zdam. Większość z klasy nie wzięła żadnego dodatkowego przedmiotu, ja postanowiłam dołożyć dwa. Pamiętam jak wychowawczyni próbowała się ze mnie nabijać, że po co to robię skoro sobie nie poradzę. Generalnie jestem osobą, która nauczyła się olewać to co mówi do mnie ktoś, kogo nigdy w życiu nie postawiłabym za swój autorytet. I tak było w tym przypadku. Mam swoją 'filozofię' i według niektórych jest to pójście na łatwiznę, dla mnie więcej czasu na życie i bycie sobą.

Tym bardziej satysfakcjonująca była informacja, że zdałam maturę, a w lipcu kolejna, czyli dostatnie się na uniwerek, gdzie 3/4 "klasowych prymusów" się nie załapało. Niestety z powodu nerwicy nie dałam rady i po raz trzeci staram się skończyć studia.Obecnie z marnym skutkiem.

 

 

Nigdy nie byłam prymusem w szkole. Może w podstawówce były piątki, ale z czasem zrozumiałam, że nie na tym polega nauka. Co mi da fakt, że mam średnią 5,0 w gimnazjum? Nic. Oprócz wyczytania na apelu, jakimś upominku zupełnie nic. Dlatego uczyłam się na tyle, żeby zdać. Jak widać wystarczyło :)

 

Dopiero na studiach staram się uczyć jak najlepiej, zdobywać piątki, bo wiem, że dzięki temu mogę odciążyć finansowo rodziców. Mam nadzieję, że ten rok studiów będzie dla mnie z dnia na dzień lepszy, że w końcu będę mogła bez problemu pójść na każdy wykład, bo wbrew temu co często mówią, że wykład to nuda, ja z chęcią na taki pójdę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie też niestety zdarzają się wagary spowodowane lękiem :-|

 

Wagary wagarami, też to robiłam, na szczęście udało mi się zmieścić w regulaminowych 51% obecności.

Wiedziałam, że będę mieć dużo nieobecności, dlatego starałam się lepiej uczyć. Bo najgorsze co mogłabym zrobić to olać szkołę totalnie. A tak, może nie byłam częstym bywalcem, ale nie miałam też problemów z zagrożeniami w szkole. (Poza matmą, bo ten przedmiot to dla mnie czarna magia i choćbym uczyła się godzinami to nic nie rozumiałam). Ale udało się na te 2,5 zaliczyć :D

Najważniejsze jest żeby nie zawalać samej nauki. Po latach jest to dla mnie łatwe. Teraz przyszły studia i pracuję nad tym, żeby na zajęciach okazywać wykładowcy zainteresowanie przedmiotem. Wtedy mam mniejsze obawy, że w razie większej liczby nieobecności zapamięta moją twarz i przy zaliczaniu poszczególnych tematów na konsultacjach będzie dla mnie łagodniejszy.

 

Pamiętam jak dwa tygodnie przed zakończeniem szkoły, kiedy były już wystawione oceny, moja wychowawczyni stwierdziła, że nie usprawiedliwi mi godzin. Byłam przerażona, że przez to nie skończę szkoły. Dyrektora miałam normalnego, więc poszłam do niego żeby on mi usprawiedliwił (5 dni, przez które naprawdę byłam chora, jakiś sezon na grypę wtedy był). Poszłam z nim do szanownej pani Wychow. i powiedziała, że może mi to ostatecznie zaliczyć, ale nie mam co liczyć na dobre zachowanie. Szczerze? Chciałam jej powiedzieć, że mam w czterech literach jakie zachowanie mi wystawi, przecież w ostatniej klasie to do niczego się nie przydaje. Wtedy zaczęła mi wypominać, że powinnam przeprosić klasę, bo na apelach podsumowujących semestry mieliśmy niską frekwencję. (Jakby ich to w ogóle interesowało :great: ) Wtedy odważyłam się powiedzieć jej wszyściutko jak ze mną było przez ostatnie lata, nie wiem czy zrozumiała, raczej w to wątpię. Powiedziała tylko, że cieszy się, że jej o tym powiedziałam. A ja byłam wkurzona na siebie, że płaszczę się przed tą babą. To było moje ostatnie spotkanie z nią. Widziałam ją tylko raz w zeszłym roku. Zdecydowanie wystarczy na wiele lat :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiecie co (znowu raczej długi post, ale jest we mnie tak zarąbiste poczucie krzywdy, że nie mogę tego wyrzucić z siebie nawet po latach) ja kiedyś tutaj na forum byłem wielkim zwolennikiem indywidualnego. Później po latach przeszedłem na pozycję sceptyka i tak mam do dzisiaj. Nauczanie indywidualne ma swoje plusy jednakże należy pamiętać o wadach. Widzę to po sobie.

My, którzy przeżyliśmy fobię szkolną, musimy ciągle o tym pisać i przypominać. Na tym forum ciągle pojawiają się zdezorientowani młodzi, których te problemy właśnie zaczynają dręczyć.

 

Do swojej wymarzonej szkoły dostałem się w 2005 roku. To naprawdę była wymodlona szkoła. Początki były znakomite. Fajna, zajebista klasa, nikt mi nic złego nie zrobił i nie powiedział. Kierunek techniczny, który mnie interesował, lekcje nie raz trudne nie stanowiły dla mnie problemu, ani nie nudziły mnie. Można powiedzieć, że spędzanie tam czasu było dla mnie przyjemnością. Szybko złapałem kontakt z uczniami i nauczycielami - wiadomo jedni lubili mnie mniej, a inni bardziej, norma.

Miłym akcentem była pewna dziewczyna z tej klasy, która zaczepiała mnie, dawała spisywać prace, chodziła za mną, i przy każdej możliwej okazji stawała tak blisko mnie, że aż czułem jej ciepło :P

No i co z tego, że było wszystko ok jak złapała mnie fobia i nie byłem w stanie chodzić do szkoły? Nie mogłem wytrwać w niej dłużej niż parę minut.

Odszedłem ze szkoły na własne żądanie, ale pod presją dyrekcji, poszedłem za namową psycholożki, aby "przeczekać" rok.

 

Po roku "przeczekiwania", który był koszmarem tak naprawdę, bo to właśnie wtedy miałem największe jazdy depresyjno-lękowe m.in nie wychodziłem z domu tygodniami. Nabawiłem się takiego niedotlenienia, albo początków fobii społecznej (czy tam agorafobii), że każdy wyjście na ulice wiązało się z zawrotami głowy i mięknięciem nóg. W ogóle straszny i koszmarny czas. No, ale przecież "przeczekanie" doradziła mi psycholog szkolna z wieloletnim stażem, pewnie wiedziała co robi, nie? ;) Strasznie ciężki rok, miałem już skierowanie do szpitala i aby było śmieszniej sam o to prosiłem swoją psychiatrę, kur... ja w wieku 16 lat powinienem balować, latać po domówkach, a nie błagać o skierowanie na oddział, mimo że nawet moja lekarka nie widziała takiej potrzeby (no ale myślałem, że się rozpadnę na kawałki). Równa babka z niej była, to ona otworzyła mi i moim rodzicom oczy na to jak szkoły spychają uczniów z zaburzeniami i problemami adaptacyjnymi, w następnym roku chroniła mnie usprawiedliwieniami przed wyrzuceniem ze szkoły, pomogła załatwić indywidualne, monitorowała proces załatwiania indywidualnego.

 

Mój stan psychiczny zaczął ulegać poprawie dopiero na lato 2006 roku, gdy za namową matki złożyłem papiery do nowej szkoły, udało mi się skombinować jakiś rower dzięki, któremu uczyłem się na nowo chodzić (jak już wspomniałem był z tym problem) łapiąc równowagę w chodzeniu i stanu psychicznego. Udało mi się nawet wyrwać na jakiś czas nad jezioro pod namiot.

Byłem pewien, że już jest wszystko dobrze.

Niestety nie było.

 

W nowej szkole od razu to samo. Z miejsca ataki paniki. Pokazałem się dwa dni, i znowu zacząłem wagarować. Reakcja szkoły była szybka, skończyło się raptem na paru dniach lecenia w kulki.

O dziwo potraktowali mnie dobrze, przyjęli do wiadomości fobię szkolną i nerwicę, depresję. Rozpoczęła się procedura załatwiania indywidualnego. Moja psychiatra bardzo w tym pomagała, ale nie było w sumie problemu z dyrekcją szkoły. Tylko w poradni szkolno-pedagogicznej dawali tylca, bo blokowali mi przydział nauczania indywid. przez pół roku... Co było dość groteskowe i frustrujące, bo zgadzali się z diagnozami, ale przyznać nie chcieli... Gadali coś o innych formach pomocy, lecz nie zaproponowali niczego konkretnego. W końcu ulegli, ale ile się to ciągnęło!

Z nowej szkoły w końcu też mnie usunęli po paru latach, ale już nie będę o tym pisał bo i tak się już rozpisałem. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też się z tym użerałem i użeram nadal, tylko w formie fobii przed pracą. Pierwsze dwa lata liceum to był koszmar - jazdy zaczęły się w połowie 1 klasy. Wagary, wagary i jeszcze raz wagary. 1 klasę zdałem ledwo co, miałem 2,5 miesiąca nieobecności, ale udało się wywalczyć indywidualne na sam koniec roku szkolnego (trwało to tydzień albo dwa - na tych zajęciach tylko zaliczałem poszczególne przedmioty). W kwietniu 2008 złapali mnie na wagarach strażnicy miejscy - poza odwiezieniem do domu wyciągnięto konsekwencje w postaci sprawy w sądzie o demoralizację, która ciągnęła się ponad rok.

W wakacje odbiło mi i stwierdziłem, że jak pójdę do szkoły o niższym poziomie to będzie lepiej. Ciekawe... Przepisałem się do zawodówki. Chodziłem do szkoły chyba miesiąc. Znowu to samo. Starzy przepisali mnie z powrotem do dawnego liceum - dyrekcja zgodziła się żebym wrócił do szkoły - a był chyba listopad. Tyle mnie tam widzieli. Od listopada do stycznia nie pokazałem się ani razu. Dostałem indywidualne (w szkole). Chodziłem chyba do kwietnia. Dalej nie dałem rady. Olałem szkołę, klasy drugiej nie zdałem. W czerwcu 2009, 2 dni przed zakończeniem feralnego roku szkolnego odbyła się moja sprawa w sądzie, którą ostatecznie umorzono. Jednak ile nerwów się przez to najadłem, to wiem chyba tylko ja.

Od września 2009 zacząłem naukę w liceum zaocznym, od drugiej klasy. Atmosfera była dobra, zajęcia tylko 2 razy w tygodniu. Okazało się, że dobrze mi idzie. Byłem w samorządzie klasy, a w 3 klasie nawet w samorządzie szkolnym. Świetne czasy, szkołę wspominam naprawdę dobrze. Nauczyciele mnie lubili, doceniali, miałem tam czyste konto. Myślałem, że zły czas już za mną.

Zdałem maturę, dostałem się na dzienną matematykę - moje marzenie.

4 dni po rozpoczęciu studiów przestałem chodzić. Znowu nie dałem rady. Za dużo nerwów mnie to kosztowało.

Zapisałem się do szkoły policealnej. Było fajnie, radziłem sobie, niestety przez głupotę (nie fobię) rzuciłem ją w 2-gim semestrze. Było to wiosną tego roku. Od tego czasu minęło jakieś 7 miesięcy, pracowałem w tym roku łącznie jakieś niecałe 3 miesiące. Kompletnie stracony czas. Postanowiłem w październiku tego roku spróbować raz jeszcze iśc na studia.

Znowu fiasko - nie byłem ani razu.

Ambicje nie wygasły, boli jak cholera. Chcę spróbować znowu - tym razem zaocznie. wierzę, że będzie lepiej. Szkoda tylko, że blokuje mnie brak pracy. Mógłbym zacząc już od zimy, a tak.. wegetacja, wegetacja i jeszcze raz wegetacja.

Pieprzona fobia!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Adam a jaki masz problem z pracą,to znaczy masz lęk przed ludźmi czy jakoś inaczej?Pytam się ponieważ Twoja historia bardzo przypomina mi moją - zmiany szkół z najlepszej na totalne dno potem niby wandalizm,następnie liceum zaoczne,potem studium policealne,potem wymarzone studia z których spieprzyłam po poł roku,przerwa a teraz znowu studia z wielkim trudem,i codzienne zadręczanie się tym,że nie umiem się zmusić do pójscia do pracy tak panicznie się tego boje...dzień w dzzień ,myślę o sobie jak o nieudaczniku pasożytującym na mojej biednej mamie :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Adam_S a czy studia nie dają nieco większego pola manewru dla nerwicowca? :smile: Nie wiem, nie studiowałem nigdy, ale znałem osobę, która na studiach dziennych z powodu pracy i innych tam spraw, robiła studia na zasadzie jakiś konsultacji, zajęć indywidualnych, przychodząc na egzaminy. Nie da rady pokombinować?

 

Kolejna porcja moich żalów, ach to ten listopad tak nostalgicznie na mnie działa :smile: .

Źle pokierowali mną i moimi rodzicami (nam nikt nawet nie powiedział o możliwości wzięcia indywidualnego w przypadku fobii szk.), nikogo nie interesowało, że byłem niezłym uczniem o dobrej opinii, nikogo nie interesowało, że miałem problem i można a nawet trzeba mi było pomóc, bo od tego w końcu byli. Tylko "zabierać papiery, zabierać, nic się nie da zrobić". Skurwysyny.

Wszystko można było wtedy... gdyby tylko się komuś chciało.

Fakt, mija 7 rok od kiedy to się wydarzyło, ale to nadal boli - tym bardziej, iż ostatnio kilka razy przechodziłem koło tej szkoły, i aby było zabawniej to właśnie w listopadzie i grudniu 2005 zacząłem wagarować, więc dużo mi o tym przypomina teraz.

Dzisiaj czasu nie cofnę i nie mam zamiaru bawić się w "co by było gdyby", ale być może dzisiaj, gdyby wtedy odpowiednio podpowiedzieli i pomogli mi w szkole, moje życie mogłoby wyglądać o sto procent inaczej, o wiele lepiej.

W sumie problemy ze szkołą to początek wszystkich moich niepowodzeń w całym życiu, aż do teraz. Całej winy na innych nie mogę zrzucić, sam też wiele zaniedbałem, ale jakąś część winy mogę scedować na grono pedagogiczne z mojej pierwszej szkoły średniej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aniołek, Werty, nie chodzi o lęk przed ludźmi samymi w sobie. Jestem bardzo towarzyską osobą. Chodzi raczej o lęk przed tym, że sobie nie poradzę, nie sprawdzę się, że będę nowy i najgorszy ze wszystkich - siłą rzeczy tak będzie. Nie lubię jak mnie ktoś ocenia, mam wrażenie, że wszyscy są lepsi ode mnie - chociaż gdy pomyślę o tym na zimno, to wiem, że to przecież niemożliwe. Ze studiami historia była podobna - wydaje mi się, że wszyscy będą lepiej przygotowani, że nie będę umiał i pokaże się ze złej strony. Łapiecie o co chodzi?

Co do pokombinowania na studiach - może by się dało, może nie, ale nie chcę znowu przechodzić przez to załatwianie wszystkiego, bieganie, proszenie się. Będę po prostu próbował do skutku skończyć w normalny sposób. Teraz zamierzam iśc na zaoczne, o ile uda mi się znaleźć (i utrzymać!) pracę.

Werty, a Ty ostatecznie skończyłeś tą średnią szkołę?

W sumie problemy ze szkołą to początek wszystkich moich niepowodzeń w całym życiu, aż do teraz.

Witam w klubie. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cholera miałem już wysyłać posta i akurat komp mi się zawiesił

 

Łapiecie o co chodzi?

 

Łapię. Pewno próbowałeś zmienić nastawienie i nic to nie dało?.. Bo to na zawołanie nie działa niestety. Przerabiałem coś podobnego jak ty i to trzykrotnie. Raz w nowej pracy, którą kiedyś miałem, a 2 razy w sytuacjach coś a`la szkoła. W końcu stwierdziłem, że przecież jestem nowy, mam prawo się uczyć, robić błędy (po prostu wyjebka). Moi współpracownicy, współuczniowie będą krytykować, oceniać, wyśmiewać, gadać? Trudno, walić to. Nie robię tego dla nich tylko dla siebie. Z czasem nabiorę wprawy i pokażę, że mogę, a i zacznę dostrzegać ich potknięcia i wpadki, bo przecież nikt nie jest nieomylny i wszechmocny. To pomogło, ale zanim zadziałało przerobiłem mdłości, stres, niechęć do przebywania w tych miejscach, bezsenne noce, poczucie krzywdy.

 

Werty, a Ty ostatecznie skończyłeś tą średnią szkołę?

Wiesz, pracuję nad tym :smile: Jest nieźle. Szkoda, że tak późno. Ludzie w moim wieku to już robią magistra, mają posady (gówniane jak to w dzisiejszych czasach, ale w miarę "pewne"), niektórzy zdążyli pozakładać rodziny, mają dzieci z wyboru (nie wpadki), samochody, karty bankomatowe, znajomych poznanych za czasów liceum, z którymi chodzą na piwo do knajpy, i w tych knajpach - po związaniu końca z końcem - mogą lekką ręką przehulać nieco kasy, wynajmują mieszkania, a do rodziców chadzają w niedzielę na obiadki... Oczywiście idylli to nie ma nikt, ale przynajmniej oddychają, no a ja nie mam nic :smile: Brzmię jak frustrat (bo tak jest :smile: ) ale żebym nic nie robił w kierunku zmiany swojego stanu, a robię tyle i... nadal nic.

Pieprzona fobia szkolna zmarnowała mi tyle czasu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aniołek, no to jedziemy na tym samym wózku, z tym, że Tobie coś się jednak udaje, mnie nie. :)

 

Werty, dobre podejście do pracy, postaram się następnym razem iść również z takim, a nie przejmować się, że się nie powiedzie itd. Może to jakiś perfekcjonizm we mnie drzemie i żyć nie daje? Że muszę być najlepszy? (co byłoby bzdurą, bo jednak rzadko kiedy byłem najlepszy, czy w klasie, czy gdziekolwiek).

 

Szkoła nie zając, nie ucieknie. Ja już się nie porównuje do rówieśników, bo blado przy nich wypadam, zarówno pod względem edukacji jak i doswiadczenia zawodowego. Ważne, że idziesz do przodu i to się liczy, a nie ilośc lat, które masz stracone. Przecież jeszcze wszystko może się odmienić, a ze trochę później niż u innych? Walić to!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

. Może to jakiś perfekcjonizm we mnie drzemie i żyć nie daje? Że muszę być najlepszy? (co byłoby bzdurą, bo jednak rzadko kiedy byłem najlepszy, czy w klasie, czy gdziekolwiek).

 

Perfekcjonizm w pracy też nauczyłem się olewać... Nie zrozum mnie źle, wyjaśnię. Gdy starałem się robić coś naprawdę dobrze słyszałem "słabo pracujesz", kiedy się wkurzałem i zaczynałem robić na odwal, ale za to 20% szybciej wtedy było "o, przestałeś się pierdolić" czy tam "nie jebiesz się już z tym" :D Tak było w przynajmniej 2 miejscach gdzie zdarzyło mi się popracować. :smile:

 

Szkoła nie zając, nie ucieknie. Ja już się nie porównuje do rówieśników, bo blado przy nich wypadam, zarówno pod względem edukacji jak i doswiadczenia zawodowego. Ważne, że idziesz do przodu i to się liczy, a nie ilośc lat, które masz stracone. Przecież jeszcze wszystko może się odmienić, a ze trochę później niż u innych? Walić to!

 

Heh, no niby masz rację, ale wiesz jak to jest... siada na dumę, ale z czasem będzie lepiej. Pracuję nad tym i w końcu musi się to zmienić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W sumie problemy ze szkołą to początek wszystkich moich niepowodzeń w całym życiu, aż do teraz.

Nie jestem sama!

 

Co prawda ja ze swoją fobią szkolną, która zaczęła się od wagarów w 6 klasie szkoły podstawowej (pierwsze wagary w życiu i jedyne które trwały 2 miesiące :D ) skończyłam zaocznie licencjata, a magistra za nic znów nie mogę przebrnąć...

Chciałabym zrobić doktorat co jest niby wykluczającą się rzeczą przy fobii - w końcu wykładowca to jak nauczyciel, no ale... Na całe szczęście nie mam fobii społecznej. W pracy czuję się dobrze, z kontaktem z ludźmi też nie mam problemu. Nawet mój lekarz był zdziwiony, że jej nie mam bo ponoć często te fobie się łączą. Ja już zaczynam się śmiać, że tak naprawdę bez stresu będę żyć na emeryturze, która przez obecny rząd coraz dalej się oddala :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co prawda ja ze swoją fobią szkolną, która zaczęła się od wagarów w 6 klasie szkoły podstawowej (pierwsze wagary w życiu i jedyne które trwały 2 miesiące :D ) skończyłam zaocznie licencjata, a magistra za nic znów nie mogę przebrnąć..

 

Ładnie! Jak już przetrwałaś licencjackie to masz małpi skok do tego magistra. Nawet ja bym tam się na tym etapie nie poddawał :smile:

 

pierwsze wagary w życiu i jedyne które trwały 2 miesiące

 

witaj w dużym klubie, większość z nas w tym temacie miała 1,5-2 miesiące wagarów za pierwszym razem :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×