Skocz do zawartości
Nerwica.com

Faceci którzy nigdy nie byli w związku i prawiczki. Szanse ?


d65000

Rekomendowane odpowiedzi

Jakub_Mikus mam pytanie. Jako hipnoterapeuta masz różne doświadczenia z pacjentami. Ile sesji zazwyczaj jest potrzebnych do osiągnięcia zamierzonych rezultatów??

 

Najszybciej nieśmiałość udało mi sie z klientem usunąć to było 40 minut. Ale to szczególny wyjątek bo praca zazwyczaj nie idzie tak szybko. Standardowo mówie że to zajmie 4-6 sesji w szczególności jeżeli pracuje na skype z kimś na żywo to zajmuje mniej czasu.

 

PoznacSiebie buhaha! No nie jest zajebiście, nie jest.

 

Ciekawa jestem tej hipnozy dla osób z depresją, osobiście bym chyba umarła z lęku, bo jak tak siedzę i się skupiam na sobie to pojawia się otchłań a otchłań to paraliżujący lęk.

 

Jeżeli z taką łatwością masz dostęp do uczucia to powinno się szybko z tobą pracować.

 

ja próbowałem autohipnoze metodą rhodesa i chu*a dała tak więc nie polecam. Wg mnie to jest dla tych którzy są we wczesnym stadium poznawania siebie i swojej choroby i myślą że wmawianie sobie i swojej podświadomości że jest zajebiście da wymierne rezultaty (a nie da bo wcale nie jest zajebiście)

 

Nagrania tego typu zadziałają może na kilka % ludzi, Ja osobiście też odradzam korzystanie z nich bo niewiele są warte a tylko mogą zniechęcić do skorzystania z hipnoterapeuty.

 

Każdy człowiek inaczej jest podatny na hipnozę. Najłatwiej zahipnotyzować wrażliwych artystów(szczęściarz ze mnie... :P).

Nie ma czegoś takiego jak podatność na hipnozę, nikt ciebie nie hipnotyzował ty zrobiłeś to sam :)

 

Najłatwiej zahipnotyzować wrażliwych artystów

 

To ni chuchu nie uda się mnie zahipnotyzować,:

 

Każdy jeżeli chce może wejść w hipnoze trzeba tylko okazać komuś jak ma to zrobić.

 

no właśnie tu jest cały problem 'finansowy' - każda terapia musi trwać, nawet wspomagana hipnozą.

 

Chcesz mieć psychoterapie to idz na nią, chcesz mieć hipnoterapie to też możesz wybrać, ale nie korzystaj z psychoterapii wspomaganej hipnozą bo z tego nic nie wyjdzie, a jeszcze na koniec usłyszy się że hipnoza nie działa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dzisiaj widziałem na uczelni jak jeden kumpel podrywał dziewczynę. przy wszystkich ją zaczepiał. Dlaczego ja jak nie umiem.?? nie wiem co powiedzieć i nie mam tak odwagi? :(

weź lekcje od niego, chociaż on pewnie nawet nie ma na to żadnej techniki, metody zwykle to odwaga+ dobra gadka+ doświadczenie a nie żadna metodyka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

http://zdrowie.onet.pl/porady-ekspertow/po-latach-okazalo-sie-ze-ja-nie-umiem-podrywac,1,5072328,artykul.html

Pana niepewność w relacjach damsko–męskich wynika z braku umiejętności i braku treningu. Psychologiczne podłoże Pana nieśmiałości – paraliżujący lęk – ma swoje podłoże, ale jest zdecydowanie na drugim planie. Powinien się Pan skoncentrować przede wszystkim na tym, jak nauczyć się brakujących umiejętności, a nie na redukowaniu lęku.
tu się zgadzam

 

ale dalej nic konstruktywnego.

 

jestem pewien że robiłem w swoim życiu dużo trudniejsze rzeczy niż podrywanie. ale do podrywania talentu nie mam. to jest proste, ale nie wtedy jak było się publicznie poniżanym przez wiele lat, nie kiedy mówiąc coś boisz się narazić na wyśmianie i całe życie zastanawiasz się tylko nad tym co inni o Tobie pomyśleli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jestem pewien że robiłem w swoim życiu dużo trudniejsze rzeczy niż podrywanie. ale do podrywania talentu nie mam. to jest proste, ale nie wtedy jak było się publicznie poniżanym przez wiele lat, nie kiedy mówiąc coś boisz się narazić na wyśmianie i całe życie zastanawiasz się tylko nad tym co inni o Tobie pomyśleli.

Z tego co piszesz wyraźnie widać, ze "brak talentu do podrywu" jest problemem wtórnym. Przyczyna sa brak pewności siebie, niska samoocena, lek przed krytyką. Ale to nie sa cechy niezmienne, mozna nad tym pracować i sie ich pozbyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co tam dziewczyny? Stracił już któryś dziewictwo? ..czy dalej siedzicie wszyscy przed kompami i ubolewacie nad swoim losem? Może do któregoś jakaś laska zapukała i poprosiła w drzwiach, żeby od razu ją przeleciał? :lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tego co piszesz wyraźnie widać, ze "brak talentu do podrywu" jest problemem wtórnym. Przyczyna sa brak pewności siebie, niska samoocena, lek przed krytyką. Ale to nie sa cechy niezmienne, mozna nad tym pracować i sie ich pozbyć.

z doświadczenia: jak jesteś w środowisku chorym stajesz się chory. jak w zdrowym to jesteś zdrowy. ja jestem w chorym, może mi się uda uwolnić.

a co poprawia pewność siebie? albo pójdziesz na hipnozę, albo prozac co rano. ale tego wolałbym jednak uniknąć. a jak nie w ten sposób to jest to długi proces. w tym wyzwolenia się od rodziny (nierzadko toksycznej), co do końca nigdy się nie udaje, bo od rodziny nigdy się nie uwolnisz.

może będę pewny siebie, na odpowiedzialnym stanowisku i szanowany przez ludzi. ale to za min. 10 lat. żeby nie mieć niskiej samooceny to trzeba być kimś. a do tego trzeba dojść.

 

teraz to najlepsza byłaby psychoterapia/ psycholog. ale to jest poza moim zasięgiem obecnie.

 

no chyba że inaczej można budować pewność siebie i umiejętności podrywania/ poznawania..

 

Co tam dziewczyny? Stracił już któryś dziewictwo? ..czy dalej siedzicie wszyscy przed kompami i ubolewacie nad swoim losem? Może do któregoś jakaś laska zapukała i poprosiła w drzwiach, żeby od razu ją przeleciał? :lol:
próbowałem i nie wyszło, przynajmniej na razie.

 

-- 25 paź 2012, 15:22 --

 

Ja nie umiem podrywać ' date=' wcale a wcale nie wiem jak .Dowód to to ,że ciągle jestem prawiczkiem .[/quote']a chcesz się nauczyć? czy nie?

ja chcę tylko nie wiem jak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a co poprawia pewność siebie? albo pójdziesz na hipnozę, albo prozac co rano. ale tego wolałbym jednak uniknąć.
Wszystko trzeba wypróbować, bo nie wszystko pomaga. Jednemu prozac, drugiemu hipnoza. Jeśli byłbyś zdeterminowany, to byś spróbował. Jesli osiągniesz pierwsze sukcesy /nieważne na prochach czy bez/ to cie to podbuduje. Np stracisz prawictwo i jeden problem miałbys z głowy.
a jak nie w ten sposób to jest to długi proces. w tym wyzwolenia się od rodziny (nierzadko toksycznej), co do końca nigdy się nie udaje, bo od rodziny nigdy się nie uwolnisz.
Pewnie, ze to długi proces, ale jak będziesz zwlekał, nie stanie sie krótszy. A uwolnić sie można, chcociazby wyprowadzić, wyjechać - to bardzo pomaga.
może będę pewny siebie, na odpowiedzialnym stanowisku i szanowany przez ludzi. ale to za min. 10 lat. żeby nie mieć niskiej samooceny to trzeba być kimś. a do tego trzeba dojść.
Odwrotnie, zeby byc kimś trzeba mieć wysoka samoocenę. Stanowiska, tytuły, szacunek innych nie są do niczego wtedy potrzebna :P bo sam siebie szanujesz :P
teraz to najlepsza byłaby psychoterapia/ psycholog. ale to jest poza moim zasięgiem obecnie.
Jesteś niepełnoletni czy ubezwłasnowolniony ? :shock:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

inbvo, najpierw popracuj nad poczuciem własnej wartości a dopiero potem bierz się za dziewuchy. Optymistyczne podejście do życia i zdrowa pewność siebie to podstawa. Nie wydaje mi się, żeby ktoś był w stanie podrywać kobietę będąc spiętym, myśląc o tym co ma powiedzieć ..już nie wspomnę o samej przyjemności obcowania. Rób to dla własnej przyjemności, bądź sympatyczny i uśmiechnięty, ciesz się rozmową, tą chwilą a przyszłość zostaw na później ;)

 

Najwrażliwszą strefą erogenną kobiety jest jej ucho, także mów dużo i na interesujący ją temat, opowiadaj, pobudzaj wyobraźnię ..kobiety najbardziej lubią fajnie pogadać :)

 

..aa, i nigdy nie rób z siebie bankomatu, św mikołaja czy faceta na pstryknięcie. Kobiety nie szanują takich mężczyzn. Znaj swoją wartość i niech ona też ją zna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wszystko trzeba wypróbować, bo nie wszystko pomaga. Jednemu prozac, drugiemu hipnoza. Jeśli byłbyś zdeterminowany, to byś spróbował. Jesli osiągniesz pierwsze sukcesy /nieważne na prochach czy bez/ to cie to podbuduje. Np stracisz prawictwo i jeden problem miałbys z głowy.

tylko nie rozumiem jednego: dlaczego tak strasznie się naciska na te leki. niektórzy nie mogę ich brać. ja raczej nie powinienem. dlaczego? na forum nie powinienem pisać dlaczego.

 

Pewnie, ze to długi proces, ale jak będziesz zwlekał, nie stanie sie krótszy. A uwolnić sie można, chcociazby wyprowadzić, wyjechać - to bardzo pomaga.

niektórzy użytkownicy którzy ze mną rozmawiają poza forum pewnie czytając to zrozumieją, dlaczego to trudne w moim przypadku. mogę dokładniej to opisać, ale na PW (jeśli Cięto interesuje). tak samo to:

 

teraz to najlepsza byłaby psychoterapia/ psycholog. ale to jest poza moim zasięgiem obecnie.
Jesteś niepełnoletni czy ubezwłasnowolniony ? :shock:
dlaczego trudne to na PW tylko mogę wytłumaczyć.

 

Odwrotnie, zeby byc kimś trzeba mieć wysoka samoocenę. Stanowiska, tytuły, szacunek innych nie są do niczego wtedy potrzebna :P bo sam siebie szanujesz :P
niska samoocena ma jakieś źródło, np. doświadczanie pogardy od innych ludzi. problemy z rodziną.

 

wiadomo nie od dziś, że jak Ci się coś uda, np. osiągać w czymś dobre wyniki, to wtedy samoocena rośnie. chyba się zgodzisz?

i nie chodzi o bezmyślną pogoń za tytułami, pracocholizm i stawianie kasy najwyżej w hierarchii.

ja mam parę rzeczy w których jestem dobry, ale na razie nie mogę tego realizować. ale może niedługo bedę mógł, tylko że to trwa.

 

-- 25 paź 2012, 16:23 --

 

inbvo, najpierw popracuj nad poczuciem własnej wartości a dopiero potem bierz się za dziewuchy. Optymistyczne podejście do życia i zdrowa pewność siebie to podstawa. Nie wydaje mi się, żeby ktoś był w stanie podrywać kobietę będąc spiętym, myśląc o tym co ma powiedzieć ..już nie wspomnę o samej przyjemności obcowania. Rób to dla własnej przyjemności, bądź sympatyczny i uśmiechnięty, ciesz się rozmową, tą chwilą a przyszłość zostaw na później ;)

 

Najwrażliwszą strefą erogenną kobiety jest jej ucho, także mów dużo i na interesujący ją temat, opowiadaj, pobudzaj wyobraźnię ..kobiety najbardziej lubią fajnie pogadać :)

 

..aa, i nigdy nie rób z siebie bankomatu, św mikołaja czy faceta na pstryknięcie. Kobiety nie szanują takich mężczyzn. Znaj swoją wartość i niech ona też ją zna.

jak wyżej. termin na poprawę poczucia własnej wartości to 10 lat. w tym okresie czasu trzeba: zdobyć pracę i jakąś pozycję w niej, wynieść się z domu (ciekawe dokąd?? i to jest kolejny problem), odgrodzić się od rodziny. wtedy mogę zacząć myśleć inaczej o sobie. inaczej otoczenie mi nie pozwoli.

 

tylko że np. od rodziny nigdy się do końca nie uwolnisz. nie mówcie że nie..

 

gdybym miał na to czekać to najbliższy 'podryw' w wieku 33 lat.

 

wiem że się nie zgodzicie, wiem że to wielu urazi a inni uznają za głupotę. ale zastanówcie się dobrze nad tym... bez pracy, bez mieszkania? i człowiek który niczym się nie zajmuje... skąd ma mieć poczucie własnej wartości? mocą samego faktu istnienia - owszem, jak się było w dzieciństwie dobrze traktowanym, docenianym. jak się nie było, to trzeba swoją wartość sobie udowodnić jakoś.

 

po ostatnich próbach podryw dla przyjemności w grę nie wchodzi, to raczej wydaje mi się ciężka przeprawa. to mi wykrzywiło jeszcze bardziej myślenie.

 

[edit] no weź zastanów się na czym tę pewność siebie budować, jak się było jej 10 lat regularnie pozbawianym... na lekach??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to odstaw komputer, rusz dupe i zajmij się czymś! Znajdź pracę, kształć się, rób coś ze sobą. Uprawiaj sport, popracuj nad sylwetką, zadbaj o siebie. Myślisz, że mieszkanie czy samochód dostaje się w prezencie? Kobiety nie szukają bogactw tylko zaradnego faceta, który zapewni byt rodzinie.

 

Ciekawy jestem czy Ty chciałbyś związać się z zaniedbaną laską, nierobem, dłubiąca w nosie pesymistką, ślęczącą cały dzień przed kompem i użalającą się nad swoim losem.

 

Jak nie masz siły, czujesz się źle fizycznie i psychicznie to idź do lekarza i bierz leki ..a potem działaj człowieku!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

beladin, kolega chyba cierpi na powszechną polską przypadłość, która ja osobiście ochrzciłam "zespół niemożności". Niczego nie można, nic się nie da, nic się nie uda - a jak mu udowodnisz, że nie ma rzeczy niemożliwych - wtedy odpowie: ale to jest trudne, albo wgl to możliwe, ale nie teraz przecież, może za 10 lat ... leki nie dla niego, hipnoza nie dla niego, wyjazdy nie dla niego, terapia też nie dla niego itd bez końca. Wszyscy mogą, tylko on nie :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to odstaw komputer, rusz dupe i zajmij się czymś! Znajdź pracę, kształć się, rób coś ze sobą. Uprawiaj sport, popracuj nad sylwetką, zadbaj o siebie. Myślisz, że mieszkanie czy samochód dostaje się w prezencie? Kobiety nie szukają bogactw tylko zaradnego faceta, który zapewni byt rodzinie.

 

Ciekawy jestem czy Ty chciałbyś związać się z zaniedbaną laską, nierobem, dłubiąca w nosie pesymistką, ślęczącą cały dzień przed kompem i użalającą się nad swoim losem.

 

obiecałem sobie że nie będę odpowiadał na takie posty. ale zrobię wyjątek. SKĄD WIESZ ŻE NIC NIE ROBIĘ? w sensie pracy itp. ZNAJDŹ MI MOJĄ WYPOWIEDŹ KTÓRA NA TO WSKAZUJE. bo pewnie po czymś to wnioskujesz.

 

MÓWISZ ŻE NIC NIE ROBIĘ A NIE MASZ O TYM POJĘCIA.

 

o pracę się staram. mam jedno miejsce gdzie się staram i to nie jest złe miejsce. tylko że właśnie - według moich informacji to potrwa. najpierw to trzeba studia skończyć, albo przynajmniej ten rok.

 

nie jestem idiotą który niczego nie potrafi. ale nie jest tak że każdy od ręki mnie zatrudni i da taką pensję żebym mógł się wynieść.to jest możliwe ale w perspektywie dalszej. dlatego mówię że to potrwa.

 

I NIE NAPISAŁEM NIGDZIE ŻE KOBIETY SZUKAJĄ BOGACTW!

 

sportu nie uprawiam, może powinienem.

 

-- 25 paź 2012, 17:17 --

 

beladin, kolega chyba cierpi na powszechną polską przypadłość, która ja osobiście ochrzciłam "zespół niemożności". Niczego nie można, nic się nie da, nic się nie uda - a jak mu udowodnisz, że nie ma rzeczy niemożliwych - wtedy odpowie: ale to jest trudne, albo wgl to możliwe, ale nie teraz przecież, może za 10 lat ... leki nie dla niego, hipnoza nie dla niego, wyjazdy nie dla niego, terapia też nie dla niego itd bez końca. Wszyscy mogą, tylko on nie :bezradny:
wybacz brutalną szczerośc, ale gdybym myślał że nie można to bym już dawno poszedł na dziwki.

 

dlaczego nie potrafisz zaakceptować tego że nie mam zaufania do hipnozy i nie chcę żyć na lekach?

 

na psychoterapię chcę iść, ale boję się że ktoś się o tym dowie w rodzinie i mnie z domu wywalą, mówiąc dosadnie. bo tego nie zrozumieją. tacy ludzie. na NFZ iść nie mogę, a prywatnie to kasy mam mało.

 

tak, za 10 lat, jak będę miał pracę i własne mieszkanie to może coś będzie inaczej. to nie trudne do zrozumienia.. przecież nie dorobisz się od razu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciekawy jestem czy Ty chciałbyś związać się z zaniedbaną laską, nierobem, dłubiąca w nosie pesymistką, ślęczącą cały dzień przed kompem i użalającą się nad swoim losem.
a skąd wiesz jak wygląda kolega i co robi i czego nie robi.
beladin, kolega chyba cierpi na powszechną polską przypadłość, która ja osobiście ochrzciłam "zespół niemożności". Niczego nie można, nic się nie da, nic się nie uda - a jak mu udowodnisz, że nie ma rzeczy niemożliwych - wtedy odpowie: ale to jest trudne, albo wgl to możliwe, ale nie teraz przecież, może za 10 lat ... leki nie dla niego, hipnoza nie dla niego, wyjazdy nie dla niego, terapia też nie dla niego itd bez końca. Wszyscy mogą, tylko on nie
też na to cierpię, ale to nie jest konieczne polska przypadłość w bogatszych krajach dostaliśmy by mieszkania od państwa i żyli na zasiłku i tez pewnie dalej marudzili że mało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dlaczego nie potrafisz zaakceptować tego że nie mam zaufania do hipnozy i nie chcę żyć na lekach?
Akceptacja nie ma nic do rzeczy. Po prostu determinacji w Tobie nie widzę, zeby cos zmienić. A bez tego dupa raczej :?
na psychoterapię chcę iść, ale boję się że ktoś się o tym dowie w rodzinie i mnie z domu wywalą, mówiąc dosadnie. bo tego nie zrozumieją. tacy ludzie. na NFZ iść nie mogę, a prywatnie to kasy mam mało.
Czemu na NFZ nie możesz ? przeciez jako student jesteś ubezpieczony ? Poza tym, jak Cie zdomu wywalą, to będzie na plus dla Ciebie: będziesz mógł sie usamodzielnić, iść na terapię, wyjść z toksycznej rodziny... a ponieważ sie uczysz, to beda musieli na Ciebie płacić. Więc bedziesz mógł sie utrzymać. Zrobili Ci taka wodę z mózgu, że nawet nie widzisz, że poza domem byłoby Ci o wiele lepiej.
tak, za 10 lat, jak będę miał pracę i własne mieszkanie to może coś będzie inaczej. to nie trudne do zrozumienia.. przecież nie dorobisz się od razu...
Nie trzeba sie dorobić, żeby walczyć o swoje, mieć własne zdanie, nie dać sie poniewierać rodzinie, wyjść z domu... to wszystko ma sie za free.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Poza tym, jak Cie zdomu wywalą, to będzie na plus dla Ciebie: będziesz mógł sie usamodzielnić, iść na terapię, wyjść z toksycznej rodziny... a ponieważ sie uczysz, to beda musieli na Ciebie płacić. Więc bedziesz mógł sie utrzymać. Zrobili Ci taka wodę z mózgu, że nawet nie widzisz, że poza domem byłoby Ci o wiele lepiej.

no nie chcę osądzać tego, bo nie wiem gdzie mieszkasz i na jakich zasadach, ale może być tak, że Ty sobie siedzisz w mieszkaniu które masz na własność, gdzie Ty stanowisz reguły i masz już pracę.

A ja mieszkam z toksyczną rodziną która nie pozwala mi oficjalnie wychodzić nigdzie tylko na uczelnię. jak gdzieś idę to muszę to uzasadnić dokładnie.

w otwarty konflikt nie wejdę póki pracy nie dostanę.

 

i każesz mi się pewnie wynieść, teraz jak mam 1000 spraw na głowie jednocześnie. i jeszcze mi konflikt potrzebny.

 

Czemu na NFZ nie możesz ? przeciez jako student jesteś ubezpieczony ?
bo muszę mieć skierowanie od lekarza rodzinnego, który jest kumplem mojego ojca i by się sprawa wydała.

i co mam ojcu powiedzieć? "idę na terapię bo mam problemy z głową"? on myśli że nie mam żadnych. wybuchnie awantura.

 

Akceptacja nie ma nic do rzeczy. Po prostu determinacji w Tobie nie widzę, zeby cos zmienić. A bez tego dupa raczej :?
to mi powiedz co mam zrobić, tylko konkretnie. albo inaczej: co Ty byś robiła na moim miejscu?

 

Nie trzeba sie dorobić, żeby walczyć o swoje, mieć własne zdanie, nie dać sie poniewierać rodzinie, wyjść z domu... to wszystko ma sie za free.
jak uważasz.

 

no ale na jedno pytanie nie odpowiedziałaś: na czym budować samoocenę? bo nie na fakcie istnienia i życia.

 

nie wiem czemu to co piszę tak Cię irytuje. w ogóle to pełno w Twoich postach jakiegoś braku wyrozumiałości. w realu boję się rozmawiać z takimi ludźmi. i boję się takich kobiet.

 

-- 25 paź 2012, 20:17 --

 

Poza tym, jak Cie zdomu wywalą, to będzie na plus dla Ciebie
i pomyśl sobie jakbyś się czuła jakby Cię wywalił ktoś z domu.

potem napisz to jeszcze raz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Znalazłam fajny artykuł, który mówi o tym, na czym człowiek buduje swoją pewność siebie, okazuje się, że nie na żadnych dobrych cechach, tylko na skuteczności w działaniu, jak ktoś będzie chciał, to niech czyta sobie:

 

------------------------------

 

DOROTA KRZEMIONKA: Ja jestem piękny, ja jestem silny, ja jestem mądry, ja jestem dobry. I ja sam to wszystko odkryłem! - ironizuje Stanisław Jerzy Lec. Identycznie myśli osoba o wysokiej samoocenie. Dobrze jest tak o sobie myśleć?

BOGDAN WOJCISZKE [psycholog]: To zależy. Z punktu widzenia posiadacza wysokiej samooceny jest to korzystne, ale z perspektywy innych niekoniecznie. Wszystko ma swoje jasne i ciemne strony. Osoby z wysoką samooceną mają lepsze osiągnięcia, wyższe poczucie kontroli, sprawstwa, lepiej się czują. mmej jest u nich objawów psychopatologicznych, szczególnie depresji.

Czy samoocena sprzyja osiąganiu coraz wyższych celów, czy to osiągnięcia budują nam wyższą samoocenę?

Kali Trzesniewski z University of California w Davis twierdzi, że ci, którzy w okresie dorastania mają wysoką samoocenę, dalej w życiu zachodzą: w wieku dwudziestu kilku lat mają lepsze wyniki na studiach, wyższe zarobki, mniej konfliktów z prawem etc. Takie wnioski wysnuto na podstawie eksperymentu z udziałem tysiąca Nowozelandczyków. Prowadzono badanie podłużne: analizę samooceny i aktualnego stanu osiągnięć badanych powtórzono po 10 latach od pierwszego badania. Niestety, podobnych danych jest niewiele - eksperymenty trwają bardzo długo.

A ciemne strony samooceny?

Czasami osoby o wysokiej samoocenie przeceniają siebie i swoje możliwości, wykazują upór, który zwykle jest zbawienny, ale czasem trzyma nas przy działaniach skazujących na klęskę. Samoocena może sprzyjać podejmowaniu zadań przerastających nas i trwaniu przy nich, nawet gdy nie dają efektów.

Czy to największe zagrożenie, jakie niesie zbyt wysoka samoocena?

Nie. Większość ciemnych stron samooceny wiaze się z odbiorem danej osoby przez innych. Ludzie o wysokiej samoocenie są często odbierani jako zadufani w sobie aroganci, którzy ignorują innych. Kiedy pojawia się zagrożenie, ludzie reagują różnie, zależnie od samooceny. Ci o niskiej wycofują się, rezygnują i utwierdzają się w przekonaniu, że niewiele potrafią. Ci o wysokiej starają się odbudować zagrożone poczucie wartości poprzez własne osiągnięcia, koncentrują się na działaniach. Ale z tym często łączy się też ignorowanie uczuć innych ludzi.

Ludzie z wysoką samooceną mogą też deprecjonować wyniki innych, by udowodnić sobie, że są lepsi...

Jest sporo danych pokazujących, że osoby wysoko postawione na drabinie społecznej, które mają powody, by lepiej o sobie myśleć, mają tendencję do myślenia o innych gorzej. A wydawałoby się, że nie mają powodów. Przecież ich poczucie własnej wartości rzadziej bywa zagrożone. Jednak myślenie, że inni są gorsi ode mnie, więc ja jestem lepszy, to najłatwiejszy sposób podbudowania swojej samooceny. Takie myślenie u osób o wysokiej samoocenie pojawia się często automatycznie, bezwysiłkowo i bezwiednie. Mają taki nawyk.

Niska samoocena tak naprawdę nie oznacza, że myślimy o sobie negatywnie, ale że po prostu nie wiemy, co o sobie myśleć...

Rzeczywiście. Badania m.in. dr Dianne Tice, psychologa społecznego z Florida State University, pokazały, że istnieje asymetria w tej materii. Osoby o wysokiej samoocenie mają zupełną jasność co tego, że są świetne i przypisują sobie prawie wyłącznie pozytywne atrybuty. Wysoka samoocena jest jednoznacznie pozytywna. Natomiast ci o niskiej samoocenie są w ocenie siebie bardziej neutralni i ambiwalentni. Dostrzegają w sobie i plusy, i minusy, a zarazem są mniej pewni posiadanych cech, mniej przekonani o trafności sądów na swój temat. Są ostrożniejsi w wychwalaniu siebie. Widzą siebie w sposób bardziej zróżnicowany.

I zapewne są bliżsi prawdy. Zdecydowana większość z nas ma - a przynajmniej tak deklaruje - pozytywną ocenę własnej osoby...

Rozkład wyników samooceny jest ciekawy: tak przesunięty w prawo, w kierunku pozytywnych wartości, że to aż wydaje się niemożliwe. Praktycznie nie ma osób z bardzo niską samooceną. Tym samym odbiega on od tzw. rozkładu normalnego, jaki uzyskujemy, gdy badamy jakąś cechę - na przykład inteligencję czy ekstrawersję - w dużej populacji. Większość osób ma wyniki średnie, mało jest osób ze skrajnie wysoką bądź niską inteligencją. Natomiast z samooceną jest inaczej: wszyscy mają ją bardziej lub mniej pozytywną.

To wskazuje, że samoocena nie jest cechą, lecz wielkim złudzeniem, któremu ulegamy. Przypomina pod tym względem inne psychologiczne przekonania, na przykład poczucie kontroli, sensu życia, bycia akceptowanym przez innych. Wygląda na to, że coś odkształca te przekonania, coś je deformuje. Tym czymś są prawdopodobnie motywy. Nie tylko myślimy o sobie raczej dobrze, ale też pragniemy tak myśleć. Jesteśmy trochę twórcami własnej samooceny. Mamy przekonanie o własnej wartości, podobnie jak mamy złudzenie, że życie ma sens, że wszyscy nas akceptują, że kontrolujemy to, co się dzieje. To jednak jest raczej wyraz naszych pragnień.

Łudzimy się, że jest z nami tak dobrze, jak chcielibyśmy, by było.

I oczywiście nie korygujemy tego złudzenia...

Nie. Co więcej, ci, którzy je mają, lepiej sobie radzą. To złudzenie po coś jest potrzebne.

Czemu ono służy?

Są trzy tropy, które to wyjaśniają. Pierwszy z nich mówi, że samoocena chroni nas przed śmiertelnym lękiem. Jak twierdzą w swojej teorii Sheldon Solomon, Tom Pyszczynski i Jeff Greenberg jesteśmy jedynym gatunkiem, który jest świadomy swojej śmiertelności, co wzbudza w nas trwogę. Aby sobie z nią poradzić, produkujemy światopogląd, cały system przekonań, który daje obietnicę nieśmiertelności. Tu skuteczne są np. religie. Drugim buforem chroniącym przed tym lękiem jest wysoka samoocena. Badania potwierdzają, że osoby z wysoką samooceną boją się śmierci mniej. Z drugiej strony wzbudzenie trwogi przed śmiercią nasila potrzebę potwierdzania sobie samooceny. Tyle tylko, że trudno uwierzyć, by samoocena była odpowiedzią tylko na ten jeden, specyficzny lęk. Co więcej - badania pokazały; że samoocena spada ludziom po siedemdziesiątce, czyli wtedy, kiedy lęk przed śmiercią rośnie.

Może więc, jak zakłada teoria socjometru Marka Leary’ego, samoocena ochrania nas - ale nie przed śmiertelną trwogą, lecz przed wykluczeniem społecznym. Jest wskaźnikiem statusu społecznego i sygnalizuje prawdopodobieństwo przynależności bądź odrzucenia przez innych. Problem w tym, że w większości badań nad wykluczeniem społecznym grożono uczestnikom ostracyzmem, ale nie wiadomo było, za co to wykluczenie. W eksperymentach ludzie w grupach najczęściej rozwiązywali zadanie, do kolejnego zadania mieli przejść tylko niektórzy i uczestnicy nagle dowiadywali się, że ich nie wybrano. Zostali wykluczeni, ale nie wiedzieli dlaczego. Co więcej, wyglądało na to, że zostali odrzuceni z powodów zadaniowych, a nie z powodu braku aprobaty. A to już nie zgadza się z założeniami koncepcji. Co więcej, bycie w grupie nie jest naszym jedynym zadaniem w życiu. Trudno więc uwierzyć, że ewolucja dała nam mechanizm specjalizujący się tylko w tym jednym kierunku.

Jeśli nie te dwa tropy, to jak wyjaśnić rolę samooceny?

Wiele wskazuje, że samoocena jest niezbędnym narzędziem, pozwalającym nam osiągać różne cele, Potwierdzają to badania dotyczące dwóch wymiarów spostrzegania społecznego. Wymiar wspólnotowy obejmuje takie cechy, jak: uczciwość, lojalność i bezinteresowność. Dominuje w percepcji innych ludzi i ich intencji. Drugi wymiar - sprawczy - dotyczy efektywności działań i takich właściwości jak: inteligencja, skuteczność, siła woli. Sprawdzałem w badaniach, co ludzie myślą o swojej wspólnotowości i sprawczości. Na podstawie tych ocen przewidywałem ich samoocenę. Okazuje się, że głównym, a w zasadzie jedynym czynnikiem pozwalającym przewidywać poziom samooceny są cechy sprawnościowe.

Uczciwość, moralność, lojalność nie liczą się? Przecież wydaje nam się, że właśnie takie cechy pozwalają dobrze o sobie myśleć.

Ulegamy złudzeniu, że zależy nam na wspólnotowości. Myślimy, że to, czy siebie cenimy i lubimy, zależy od tego, czy jesteśmy życzliwi i dobrzy dla innych. Padamy ofiarą złudzenia, że siebie lubimy za to, za co tak naprawdę lubimy innych łudzi - ale to złudzenie. Jedynie sprawczość buduje nam samoocenę. I to ma sens. Wydaje się bowiem, że samoocena jest kapitałem, który posiadamy i który decyduje o możliwościach naszego działania.

O czym decyduje ten kapitał? Co za niego mamy?

Pozwala nam skutecznie działać, realizować zamierzone cele. Dlatego informacje o sprawczości bardziej wpływają na samoocenę niż wspólnotowość, a rozkład samooceny jest tak skrzywiony. Samoocena jest uogólnionym poczuciem sprawczości. Taka rola samooceny tłumaczy, dlaczego tak jawna deformacja w ocenie siebie jest jednak adaptacyjna i nie zanika, Co więcej, samoocena działa na zasadzie pozytywnego sprzężenia zwrotnego: im bardziej wierzymy, że jesteśmy w stanie coś osiągnąć, tym bardziej się staramy, ponawiamy próby, nie zrażamy się porażkami itd. Samoocena pomaga nam dalej zajść, służy sprawczości.

Zawsze służy?

No, może nie zawsze. Mam przypuszczenie - które trudno zweryfikować - że wysoka samoocena pomaga w realizacji wyborów, ale może być niekorzystna w momencie podejmowania decyzji. Choć sądzę, że znaczna większość naszego życia to faza realizacji celów, a nie podejmowania decyzji. Podejmujemy je gdzieś na początku dorosłego życia, a potem, mając tyle lat co ja, jesteśmy już tylko uwikłani w to, na co się zdecydowaliśmy. Jeżeli przyjąć, że taka jest struktura naszego życia, to lepiej zawyżać swoje możliwości.

Większość życiowych decyzji podejmujemy w okresie 17-25 lat... To może lepiej, że w tym wieku, jak pokazują badania, wiele osób ma niższą samoocenę? Nie porywamy się dzięki temu z motyką na słońce.

Być może sprzyja to temu, żeby decyzje były realistyczne. Gdybyśmy je podejmowali w wieku czterdziestu lat, przecenialibyśmy swoje możliwości.

Jeśli tylko sprawczość decyduje o naszej samoocenie, jeśli moralność się nie liczy... to smuci taka kondycja natury ludzkiej.

Może trochę, choć nadzieja jest w tym, że sprawczość dotyczy osiągania celów, a nie tego, jakie to są cełe. Zbitka pojęciowa w naszych umysiach podpowiada, że chodzi o sprawne realizowanie własnych celów. Niekoniecznie. Kobiety są niezwykle sprawne w osiąganiu celów wspólnotowych, gdzie liczy się dobro innej osoby. Potrafią zająć się dziećmi, pomagać, wspierać.

Żeby komuś pomóc, musimy wierzyć, że umiemy, wytrwamy. Ale dlaczego tak unikamy myślenia własnej wspólnotowości, moralności?

Kiedy wydajemy jakiś ogólny sąd o sobie, to natychmiast przypominają nam się epizody, które temu zaprzeczają. Jak powiem, że jestem inteligentny, to zaraz nasuwają mi się głupstwa, które były moim udziałem. To pozwala doprecyzować sąd, ustalić granice jego prawdziwości. Problem w tym, że w dziedzinie sprawczości negatywne rezultaty są mało diagnostyczne dla zdolności. Wiadomo, że każdemu może się noga powinąć, na przykład nie trafi na pytanie czy też poczuje się gorzej i chwilowo otępieje. W dziedzinie sprawności sukcesy mają większe znaczenie niż porażki. W moralności jest odwrotnie, tu porażki są bardziej diagnostyczne. Wystarczy, że raz skłamię i przekreśla to wiele sytuacji, gdy mówiłem prawdę. Potrzeba dziesiątków cnotliwych uczynków, by zniwelować jeden grzech. Dlatego przypominanie sobie epizodów niemoralnych zachowań ma katastrofalne skutki. Ludzie, których prosiliśmy o podkreślanie swoich zalet moralnych, pod koniec dnia mieli obniżoną samoocenę. Nie mogli uwolnić się od myśli o niecnych postępkach. Dlatego wolimy nie myśleć o sobie pod tym kątem. Z góry zakładamy, że jesteśmy moralni, może nawet najmoralniejsi ze wszystkich ludzi na świecie.

I potrafimy siebie o tym przekonać. Mamy wiele sposobów na podbudowanie samooceny. Który z nich jest najczęściej używany w Polsce?

Wydaje mi się, że złe myślenie o innych. To najprostszy sposób, by poprawić sobie samopoczucie. Na szczęście najczęściej dotyczy to bliżej nieokreślonych grup, a nie konkretnych osób, np.: Rosjanie są nieuprzejmi, a Czesi tchórzliwi. W ogóle lekarze są do niczego, ale mój jest całkiem niezły. Mamy narodową skłonność do myślenia, że świat jest gorszy od nas. I w tym kontekście z nami jest całkiem nieźle. Możemy zachować pozytywną samoocenę.

Skąd się bierze taka a nie inna samoocena?

Wbrew pozorom trudno odpowiedzieć na to pytanie. Nadal niewiele wiemy. Z jednej strony wydaje się, że jest ona uwarunkowana osobowościowo. To znaczy, że wpływają na nią cechy osobowości, takie jak: neurotyzm, ekstrawersja i sumienność. Im wyższa ekstrawersja, a szczególnie sumienność, tym wyższa samoocena. Z neurotyzmem zaś samoocena wiąże się ujemnie - im mniej neurotyzmu, tym lepiej o sobie myślimy. Ten związek jest tak silny, że niektórzy uznają to za jeden wymiar, oznaczający zbyt dużo lęków i niewiary we własne siły. Choć dodać trzeba, że wspomniane cechy mają rozkład normalny, a samoocena, jak mówiliśmy, nie. Musi więc działać jeszcze jakiś czynnik, który pozwała nam cenić siebie, niezależnie od genetycznych uwarunkowań.

Może miłość rodziców?

Tak, ona może być tym pierwotnym odchylaczem. Większość rodziców kocha swoje dzieci, troszczy się o nie i traktuje jak kogoś wyjątkowego, wyjątkowo ważnego. Co więcej, pozwalają nam trenować sprawczość, uczą nas różnych rzeczy. Myślę, że to doświadczenie i miłości, i sprawczości daje nam kopa.

Czy można zmienić samoocenę?

Na pewno więcej tu stabilności niż zmienności, ale to nie oznacza, że samoocena jest niezmienna. Jesteśmy na początku drogi w badaniach na ten temat. W ekonomiczno-społecznych badaniach niemieckich mierzono na przestrzeni 15 lat stałość różnych rzeczy, takich jak poczucie szczęścia, cechy osobowości. Okazało się, że najstabilniejsza jest waga człowieka, szczęście już znacznie mniej, osobowość jest trwalsza niż szczęście i mniej trwała niż waga. Podobnie jest z samooceną. Na pewno można ją zmienić i myślę, że wiele form terapii do tego zmierza. Osoby o niskiej samoocenie uważają, że inni źle je oceniają. Terapia, na przykład poznawcza, pozwala zmienić takie przekonania, przerwać błędne koło.

A co Pan myśli o podręcznikach czy warsztatach, które mają w trzy dni poprawić nam samoocenę? Wystarczy stanąć przed lustrem i powtarzać: jestem wspaniała. Czy to nie budzi - poprzez dysonans - przeciwnego efektu?

Niekoniecznie. Na warsztatach możemy zobaczyć, że nie tylko my mamy problemy. Możemy usłyszeć, że niektórym wiedzie się gorzej niż nam. Co do podręczników i afirmowania siebie, to jak pokazały badania Williama Swanna, twórcy teorii autoweryfikacji, efekt zależy od tego, czy skupiamy się na poznaniu, czy na uczuciach. Zgodność bądź dysonans dotyczą sfery poznawczej. Osoba o niskiej samoocenie bardziej skłonna jest wierzyć komuś, kto mówi o niej źle, wyżej ocenia wiarygodność tak mówiącego. Natomiast emocjonalnie potrzebuje i akceptuje pozytywne opinie na swój temat - chłonie je jak gąbka. Szczególnie dotyczy to cech sprawczych. Kiedy poprosiliśmy ludzi, by pomyśleli o swoich pozytywnych stronach i zapisali je, to okazało się, że znacznie częściej myśleli i wypisywali cechy sprawcze niż wspólnotowe.

Jakie rekomendacje płyną z całej tej wiedzy o samoocenie?

Badania pokazują, że największy problem mamy z zauważeniem swojej skuteczności, uwierzeniem w nią. Dlatego tak dobrze działa biofeedback, obiektywnie pokazujący, jak nam idzie. Dzięki temu możemy nauczyć się na przykład relaksacji. Ba, jesteśmy w stanie wyuczyć się w ten sposób prawie wszystkiego, tylko musimy mieć wiarygodną informację i na niej się skupić. Problem z osobami o niskiej samoocenie polega na tym, że nie zauważają, że im dobrze idzie wtedy, kiedy naprawdę idzie im dobrze. Lepiej widzą swoje porażki. Zmiana tego sposobu spostrzegania jest kluczem. Dobrze byłoby sobie zapewnić możliwość, by docierały do nas informacje o pozytywach, o sukcesach. Niestety, negatywy często bardziej przyciągają naszą uwagę. Trzeba uczyć się skupiać na pozytywach.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"bo muszę mieć skierowanie od lekarza rodzinnego, który jest kumplem mojego ojca i by się sprawa wydała.

i co mam ojcu powiedzieć? "idę na terapię bo mam problemy z głową"? on myśli że nie mam żadnych. wybuchnie awantura."

Żeby pójść do psych*** (końcówkę sam sobie wybierz) nie potrzebujesz żadnego skierowania o ile dobrze pamiętam, a on ciebie wyśle dalej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"bo muszę mieć skierowanie od lekarza rodzinnego, który jest kumplem mojego ojca i by się sprawa wydała.

i co mam ojcu powiedzieć? "idę na terapię bo mam problemy z głową"? on myśli że nie mam żadnych. wybuchnie awantura."

Żeby pójść do psych*** (końcówkę sam sobie wybierz) nie potrzebujesz żadnego skierowania o ile dobrze pamiętam, a on ciebie wyśle dalej.

no ale w papierach w zus ślad zostanie, prawda? tata bywa w zusie z racji pobierania renty. więc się wyda zaraz.

 

nie ma o czym dyskutować: musiałbym się przyznać że idę, gdzie idę i po co idę.

to jest niewyobrażalny wstyd, strach jak zareagują.

jak to niby uzasadnię.? ojciec może by to jakoś zniósł, ale baaaardzo trudno. bo dla niego problemu nie ma chociaż usiłuję mu uświadomić że jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to jest niewyobrażalny wstyd, strach jak zareagują.
Wstyd... moja poprzeczka wstydów leży od pewnego czasu kilka stopni wyżej i przyznanie się do problemów, słabości nie byłoby wstydem, ot życie, nie każdego rozpieszcza.
jak to niby uzasadnię.?
Nie wiem, nie wiem co ci dolega, nie czytałem twoich postów, jeśli to JUŻ teraz coś poważnego, a ty się wahasz, bo... wstyd to poczekaj jeszcze kilka lat, to sam się przekonasz czy było warto...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×