Skocz do zawartości
Nerwica.com

Niewyleczona depresja


wyimaginowana

Rekomendowane odpowiedzi

Wytaraskałam się po drugiej nieudanej próbie, kiedy chciałam się zabić. Nie ma chyba nic gorszego, kiedy pojawia się świadomość, że się nie umarło. Że upracie wciąż się żyje. Grudzień, styczeń, luty. Trzeci mija już miesiąc, przestałam chodzić na psychoterapię ze zwględu na to, że miałam już dosyć tego pośpiechu, gdzie psycholog ciągle ode mnie czegoś wymagała. Oczekiwała ode mnie, że w jednej chwili naprawię stosunki z wujostwem u którego mieszkam, z ojcem, którego nie widzę ponad 10lat, poprawie oceny tak, ażeby na semestr dobrze wypaść, a do tego znajdę pracę na popoludnia, bądź weekendy.

Wiem, że nadmiar wolnego czasu zmusza człowieka do myślenia, które nie zawsze działa na korzyść.

Nie mam kontaktu z psychologiem od trzech tygodni. Rzuciłam szkołę, bo uważałam, że nigdzie mi się nie spieszy, a chodzenie do niej przysparza mi wielkiego niepokoju. Jeśli chodzi o farmakologię, to zażywam hydroxyzynę. Pomaga mi spać, w ciągu dnia zażywałam na początku, ale kiedy zaczęłam wracać do życia, to przestałam, żeby trzeźwo w nim uczestniczyć.

 

Oczywiście wszyscy bliscy wokół mnie smędzą, żebym się zabrała do życia jak gdyby nigdy nic się nie stało.

Czuję, że jest ze mną trochę lepiej. Zdarza sie, że coś mnie cieszy, wywołuje zachwyt, tęsknotę i ulgę, że mogę to widzieć, czy przeżywać. Jednak, jako że depresja jest chorobą psychiczną i nie można jej wyleczyć jak zapalenia płuc, czuję że wracają do mnie samobójcze myśli, gdy tylko nie mogę sobie z czymś poradzić. Kiedy nie potrafię się zmierzyć z decyzją, z przerażającą przyszłością.

Obawiam się, że wraca znów taki stan jak kiedyś. Że zaskoczy mnie pewnej nocy, spadnie na mnie przygnębienie i brak wiary. Bezsilność i zwątpienie.

Nie chcę już chodzić na terapię, bo nie cierpię, kiedy psycholog uświadamia mi stan rzeczy, który jest czarny jak smoła.

 

Pytanie mam takie: może wie ktoś z was, z autopsji, jak zrobić, żeby nie czuć się już tak podle i co najważniejsze, nie uciekać w stronę śmierci, której ja się nie boję. A wolałabym się bać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj Kochana.

Wiem jak to jest kiedy całe życie się rozwala, wiem co to znaczy.

Wiem co to znaczy kiedy przestajesz już wierzyć. Kiedy kładziesz się do łóżka i nie widzisz sensu. Leżysz w nim dni, tygodnie, nie masz siły, ochoty wstać. Wiem jak to jest.

Wiem jak boli to że z bliskim nie mamy kontaktów, że dla rodziców/a możemy być niczym. Wiem jak to jest.

Wiem jak to jest kiedy nie możemy znieść pytań bliskich, znajomych, ich wymagań itp. Wiem jak to jest.

Byłam w takim stanie. Było strasznie.

Nie podam Ci złotej recepty. Nie ma. Ale myślę, że powinnaś wziąc normalne leki. Hydroxyzyna - co to jest... Moja znajoma lekarka mówi, że to nawet nie psychotrop. A Ty powinnas je brac. Jakies normalne leki a nie takie "syropki". 2, 3 tygodnie i zobaczysz, będzie lepiej.

Wiem, ze trudno jest narazie przetrwac. Wiem. Ale uwierz, jakies powazniejsze leki (SSRI) Ci pomogą.

Psycholog... dobrze, ze do niej nie chodzisz... Ona nie ma prawa od Ciebie wymagac zebys nagle wszytko zmienila.. Nie ma. Ona ma Ci pomoc, masz moc na nia liczyc a z tresci Twojego posta wnioskuje, ze tak nie jest.

Po tych 2,3tygodniach zobaczysz, wstaniesz... Zaczniesz cos robic... Nie dlatego ze otoczenie bedzie wywieralo presje ale dlatego ze Ty bedziesz tak chciala... I świat zacznie sie usmiechac... Zobaczysz.

Skonsultuj sie, Kochana, z psychiatra, jakims dobrym psychiatra. Powiedz mu o tym co Ci dolega. Powinien Ci zapisac jakis SSRI.. A nie Hydroxyzyne... Czymze ona jest..

Rozejrzyj sie za jakims innym psychologiem. Dobrym, przyjaznym...

Wytrzymaj te kilka tygodni...

A jesli nie mozesz... Popros lekarza o jakas benzodiazepine... Uzalezniaja, owszem... Ale jezeli bedziesz brala krotko 2,3tygodnie do momentu az zacznie dzialac SSRI nie uzaleznisz sie... Obnizaja lęk wiec na Twoj stan tez pomoga...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dziękuję, że odpisałaś. nie jestem w tym momencie w stanie krytycznym, nie tak jak przed popełnieniem samobójstwa, kiedy miałam już wszystko gotowe i trzęsłam się szukając w necie jakiegoś ośrodka interwencji kryzysowej. znalazłam go i poszłam w środku nocy. rano przyszła właśnie pani psycholog i skierowała do psychiatry. psychiatra dopiero się uczyła, nawet mnie nie słuchała, więc nie trudno mi było się wybronić przed szpitalem. w ośrodku wszyscy się zdziwili, dlatego tez chcieli, żebym do nich przychodziła. ale jak tylko mnie wypuścili stamtąd informując dom i szkołę nie wyobrażałam sobie jak to będzie. że będą mnie traktować jak wariatkę, a potem obchodzić się jak ze szkłem i cedzić słowa przez najdrobniejsze sitko.

teraz nie wiem, czy dobrze się stało, że nie wylądowałam w szpitalu. wiem, że jedynie to mogłoby zapobiec temu, że próbowałam drugi raz. jedynie zamknięty pokój czy nawet pasy mogły mnie wtedy powstrzymać.

teraz czuję się jakbym stała na cienkim lodzie. a on zaczyna pękać.

 

 

zastanawiam się, czy psychiatra przepisze mi tak silne leki, podczas gdy mam 19lat. może gdy mnie wysłucha... wtedy powinien uwierzyć, że nie wyolbrzymiam.

bo problem istnieje od dawna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj,

 

Decyzja o zaprzestaniu chodzenia na terapię nie była chyba słuszna. Powinnaś powiedzieć swojej terapeutce, że zbyt wiele od Ciebie wymaga i że to przerasta Twoje możliwości. Jeśli to zrobiłaś, a ona zbagatelizowała Twoje zdanie, warto pomyśleć o zmianie terapeuty - w Krakowie na pewno jest wiele miejsc, gdzie można otrzymać darmową pomoc psychologiczną. Pamiętaj, że psycholog powinien być Twoim pomocnikiem, powinien być dla Ciebie i że ma obowiązek przez cały czas uwzględniać Twoje zdanie. Jeśli nie zgadzasz się z nim, po prostu mu to powiedz. Jeśli masz jakieś poważne zastrzeżenia co do jego pracy, to zastanów się nad zmianą terapeuty. Natomiast postaraj się nie rezygnować z terapii jako takiej.

 

Pytanie mam takie: może wie ktoś z was, z autopsji, jak zrobić, żeby nie czuć się już tak podle i co najważniejsze, nie uciekać w stronę śmierci, której ja się nie boję. A wolałabym się bać.

Niestety, nie znajdziesz prostego i szybkiego rozwiązania swoich problemów. Ale to nie znaczy, że są to problemy nie do rozwiązania. To, z czym się zmagasz (choroba: depresja) dotyka wielu ludzi i wielu z nich całkowicie sobie z tym radzi - po pewnym czasie są szczęśliwi, w pełni realizują się w życiu zawodowym i prywatnym. Aby tego dokonać musieli jednak nie tylko otrzymać pomoc ze strony innych ludzi (bliskich, rodziny, lekarzy, psychiatrów, psychologów) ale także zmobilizować swoje siły wewnętrzne. To jest możliwe! Ty też możesz tego dokonać!

 

Powinnaś regularnie chodzić do psychiatry i psychologa. To na pewno. Istnieją jeszcze spsoby, które mogą Ci pomóc, chociaż oczywiście żaden z nich nie jest magiczny i nie przyniesie natychmiastowej pomocy. Na przykład, na pewno dobrym pomysłem byłoby założenie pamiętnika. Jestem przekonany, że codziennie nawiedzają Cię przykre, natrętne myśli. Spróbuj je opisać, na własny użytek, własnymi słowami. To bywa bardzo pomocne. Dla wielu ludzi jest to sposób na uwolnienie się od ciągłego rozmyślania na przykre tematy: kiedy opiszą to, co ich trapi potrafią potem o tym nie myśleć, lub myśleć mniej. Spróbuj.

 

Koncentruj się też na tym, co w Tobie i Twoim życiu pozytywne. Jeśli wydaje Ci się, że nie ma takiej rzeczy, to zaręczam Ci, że się mylisz. Wypisz sobie na kartce wszystkie swoje pozytywne myśli dotycząca samej Ciebie i Twojego życia. Przypomnij sobie wszystkie komplementy, jakie usłyszałaś w życiu. Żeby Ci pomóc i skończyć pozytywnym akcentem :) zasugeruję Ci już pierwszy komplement: bardzo sprawnie i komunikatywnie opisałaś swój problem a to jest już bardzo wiele! Ludzie w trudnej sytuacji psychicznej mają problem z wyrażeniem swoich myśli i uczuć, natomiast Ty zdajesz sobie radzić z tym znakomicie. A dojrzały styl wypowiedzi wskazuje na Twoje ponadprzeciętne zdolności intelektualne.

 

Jeśli masz jakiś talent artystyczny (umiesz malować, pisać wiersze, opowiadania, rzeźbić, śpiewać) - lub nawet wydaje Ci się (niesłusznie! każdy ma jakiś talent) że trochę Ci go brakuje - postaraj się wyrazić poprzez sztukę swoje emocje. Wszystkie emocje, te pozytywne i negatywne.

 

Jeśli wybierzesz się do psychologa, koniecznie spytaj Go o to, czy medytacja mogłaby być w Twoim przypadku pomocna. Znam wielu ludzi, którzy poradzili sobie z rozmaitymi problemami psychicznymi w dużej mierze dzięki medytacji. Jednak, przed rozpoczęciem medytowania należy uzyskać na to zgodę terapeuty.

 

Na koniec optymistyczna maksyma. Pamiętaj o tym, że:

 

Zdarza sie, że coś mnie cieszy, wywołuje zachwyt, tęsknotę i ulgę, że mogę to widzieć, czy przeżywać.

Wiesz kto to napisał? :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć, ja też leczyłam się na depresję, ale same leki nie wiele mi dały pokonałam ją siłą swojej woli. Jak traciłam sens życia. Wszystko wydawało mi się bezbarwne, ludzie, których mijałam na ulicy byli dla mnie jak kosmici, uświadomiłam sobie, że to choroba i codziennie wmawiałam sobie, że rzeczywistość jest inna to mnie się wydaje to wszystko takie bezsensu, jak miałam myśli samobójcze nigdy się im nie poddałam, bo na taką myśl mój mózg otrzymywał ode mnie odpowiedz- to jest choroba i mam zniekształcony obraz rzeczywistości. Usilnie wmawiałam sobie, że moje samopoczucie wywołuje chemia, która krąży w mózgu. I nigdy nie próbowałam nawet dopuścić do próby samobójczej, a naprawdę nie miałam nieraz wsparcia od nikogo i wydawało mi się, że jestem sama bezsilna na tym świecie i nie ma dla mnie żadnego ratunku. Płakałam z bezsilności, póżniej przychodziła obojętność. Jednak brałam się w garść, zabierałam się za robienie czegoś i tłumaczyłam sobie to jest tylko choroba życie naprawdę może być piękne. Pozdrawiam i życzę dużo optymizmu :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oiom,

witam.

z psychologiem umówiłam się na piątek, ale dlatego, że to ona zadzwoniła, żeby zapytać, co się dzieje. Dostrzegam fakt, że ... chyba nie był jej obojętny mój los, a już na pewno, że zastanawiała się, czy coś się nie stało.

Tak samo wtedy, gdy się mną zajęła i nie chciała wypuścić, bo wiedziała, co sie wtedy stanie, jednak nie miała aż tak wielkiej mocy, żeby mnie umieścić w szpitalu. Gdyby była ze mną w gabinecie u psychiatry na pewno bym tam została.

Jeszcze nie miałam odwagi powiedzieć jej, co nie podoba mi się w naszych rozmowach, chyba właśnie poprzez jej dominację. Przez to, że miała nadę mną ogromną wyższość, bo czuła swoją wartość, a ja czułam, że nie jestem warta nic.

Staram się odpisywać po kolei, co by się nie pogubić w wypowiedzi.

Jeśli chodzi o pamiętnik, to prowadzę od wielu lat, niestety przed tym jak próbowałam się zabić zniszczyłam wszystkie swoje zapiski, ażeby w oczach bliskich zostać taką, jaką mnie widzieli, a nie jaką byłam w środku.

 

Gdy tylko wróciłam do zdrowia fizycznego, na tyle by móc pisać - założyłam nowy zeszyt i kontynuję pisanie. Rzeczywiście czasem czuję ulgę, a czasem po prostu ogromne przygnębienie uświadamiając sobie pewne sprawy.

 

Co do stylu mojej wypowiedzi, a zatem do Twojego komplementu, za który Ci dziękuję, to myślę, że istotą w porozumieniu jest dokładna informacja. Bez niej nie zdiagnozuje się problemu, ani nie da sie dobrej rady. Nie wiem skąd się to u mnie wzięło. Prawdopodobnie z doświadczenia, gdy widząc, że moja matka strasznie cierpi nie dostawalam odpowiedniej ilości informacji, żeby pomóc jej mentalnie, czy choćby skierować się w odpowiednią stronę. Co innego, że należę do ludzi empatycznych, co ułatwia mi twórcze życie. Przechodząc do Twojej kolejnej uwagi: piszę wierszę, co daje mi raz na jakiś czas taki zastrzyk poczucia, że jednak kimś jestem, widząc postępy. Zrobiłam kiedyś album na zdjęcia, świecznik czy wielki obraz z jesiennych liści. To wszystko pokazuje mi samej, że nie jestem prostym człowiekiem, ale w obliczu śmierci tego wszystkiego nie ma.

 

Co do cytatu, to myślę, że jest we mnie pragnienie życia i spełnienia zawsze snutych marzeń. Napisałam ja, ale chyba dyktowała mi to podświadomość.

 

Odpiszesz mi?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj.

Znajdz innego psychiatre, ta, z tego co mowisz byla nic nie warta.

Idz do tej psycholog ktora do Ciebie dzwonila. Z tego co mowisz jest to kobieta z pasja ktora NAPRAWDE chce Ci pomoc

Jesli masz powyzej 18lat (a masz 19 a wiec powyzej 18) bez Twojej wiedzy i zgody psycholog, psychiatra, nikt nie moze poinformowac o terapii, leczeniu Twoich rodzicow a tym bardziej szkoly. Spokojnie.

Co do lekow - masz JUZ 19lat a wiec lekarz moze Ci przepisac normalne leki. Wiekszosci lekow nie przepisuje sie do 18r.z, pozniej juz mozna. Nie wiem czy beda silne, mam nadzieje, ze dobre a nie otepiajace. W przypadku jakis skutkow ubocznych pamietaj, ze zazwyczaj po max.ok. 2tygodniach ustepuje a pozniej jest tylko coraz lepiej takze spokojnie.

Tak na marginesie ja tez sie rozchorowalam majac 19lat. Rzucilam studia (nie bylam w stanie studiowac) i czulam sie jak w "grobie za zycia". Ale 1,5mca na Citalu i jest super :) Czego i Tobie zycze:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

gosiavongosia, do tego psychiatry rzeczywiście nie poszłam już ani razu.

Sprawa z informacją wyglądała następująco: jako że nie mieszkam już z rodzicami, a u wujostwa z moim bratem, pani psycholog po długim naleganiu zdobyla ode mnie przyzwolenie na tel. do brata - koenicznie chciała rozmawiać z kimś, z kim mieszkam. Wtedy już mi wszystko było obojętne, bo stwierdziłam, że sytuacja wygląda jeszcze gorzej niż wcześniej. Mój brat nie odbierał, więc skonsultowała się z wujostwem. Nikt nie wiedział, że jak tylko wyszłam z ośrodka, to znów próbowałam się zabić i znów się nie udało; tym razem ze względu na to, że już po kilkudziesięciu tabletkach, które w połączeniu z alko zaczęły działać, miałam odruchy zwrotne.

Wykonała jeszcze tel. do szkoły w celu rozmowy z pedagogiem szkolnym, co by zwrócić na mnie szczególną uwagę i poprosić nauczycieli o łagodniejsze traktowanie. Dodam, że wtedy grozili mi usunięciem za ilość nieobecności.

 

Jeśli chodzi o leki, to najpierw muszę udać się do internisty po skierowanie, bo nie bardzo mnie stać na prywatne wizyty u psychiatry.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wyimaginowana,

 

To bardzo dobrze, że wybierasz się do psychologa. Taka aktywność Twojej terapeutki - to, że zaniepokoiła się Twoją nieobecnością i postanowiła do Ciebie zadzwonić - na pewno dobrze o niej świadczy. Niestety, osobiste zaangażowanie w sprawy pacjenta nie cech.uje wszystkich psychologów.

Wzajemne zaufanie i otwartość to podstawa relacji psycholog-pacjent, dlatego będzie wspaniale, jeśli szczerze porozmawiasz ze swoją terapeutką. Piszesz, że ona nad Tobą dominuje. Pojawia się pytanie: czy masz ten problem w relacji tylko z tą konkretną osobą? A może takie poczucie - że ktoś nad Tobą dominuje - towarzyszy Ci zawsze w kontaktach z ludźmi, którzy są bardziej pewni siebie niż Ty?

Jeśli rozmowa wprost z psychologiem o pewnych sprawach sprawia Ci trudność, możesz na przykład spróbować do niej napisać i wręczyć jej list podczas Waszego spotkania? Ktoś już pisał o tym sposobie na forum: podobno pomaga.

 

To bardzo optymistyczne, że prowadzisz pamiętnik. Czasami czujesz "ogromne przygnębienie uświadamiając sobie pewne sprawy", ale może właśnie dzięki uświadamianiu sobie pewnych problemów jesteś w stanie sobie z nimi poradzić? Ważne jest to, jaki masz stosunek do pisania pamiętnika - jeśli będziesz traktowała to jako formę oczyszczenia i zrozumienia samej siebie, co pomoże Ci w walce z problemami, to masz szansę na sukces. Gorzej, jeśli pisanie pamiętnika będzie dla Ciebie okazją do przesadnego rozpamiętywania przykrych wydarzeń, katowania samej siebie. Ta sama rzecz dla jednego jest lekarstwem, dla drugiego trucizną. Tak samo jest np. z tym forum - jednym pomaga to zrozumieć chorobę i zdystansować się do własnych problemów, natomiast u innych może pogłębić depresję (zwłaszcza u osób z dużą wrażliwością i empatią, bo takie osoby przejmują problemy innych na siebie). Na pewno potrafisz obserwować samą siebie, widzisz jak reagujesz na inne rzeczy i wiesz, co pogłębia Twój smutek. Możliwe, że sama podświadomie dążysz do pogłębiania tego smutku, na przykład poprzez depresyjną muzykę, filmy, literaturę. Prawdę mówiąc z twórczości Jana Twardowskiego - zazwyczaj optymistycznej i humorystycznej - wybrałaś najbardziej przygnębiający fragment i to w dodatku najbardziej przygnębiającego wiersza.

 

Poezja to świetna forma ekspresji. W Twoim przypadku pisanie może być nie tylko twórczością samą w sobie (sztuką dla sztuki), sposobem na wyrażanie siebie, ale także formą autoterapii. Jeśli ktoś nie będzie potrafił docenić Twojej twórczości, to postaraj się (łatwo się mówi, prawda? :) ) tym nie przejmować. Sama jesteś przecież najlepszym odbiorcą tego, co tworzysz. A Twoja wrażliwość i empatia może być przecież punktem wyjścia dla wspaniałej twórczości - grunt, to znaleźć środki wyrazu.

 

Wydaje się, że w zmaganiach z chorobą poczyniłaś postępy. Po pierwsze przyjęłaś do wiadomości to, że jesteś chora. Rozumiesz też, że próby samobójcze były efektem tej choroby. To naturalne, że obawiasz się, że stan, który popchnął Cię do tej dramatycznej decyzji może powrócić. Ważne, żebyś wypracowała sobie - najlepiej ze swoją terapeutką - taki mechanizm obronny, który zadziała w sytuacji krańcowej. Z tego co rozumiem, w sytuacji ogromnego bólu wewnętrznego zdołałaś znaleźć adres ośrodka interwencji kryzysowej i poszłaś tam. To wymaga wielkiej odwagi i siły wewnętrznej. Czy Twoja terapeutka powiedziała Ci co masz robić, jeśli taka sytuacja się powtórzy? Jeśli - nawiązując do Twojej wypowiedzi - ten lód na którym stoisz, naprawdę zacznie pękać?

 

Niezależnie od wszystkiego nie zapominaj o tym, że "jest w Tobie pragnienie życia i spełnienia zawsze snutych marzeń". :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej

 

gosiavongosia masz rację pisząc ,że z depreji się wstaje, kiedyś doświadczyłam powrotu do zdrowia i udało mi się utrzymać ten stan ponad 2 lata :-)

Traz mam nawrót i do nie dawna myślałam , że to NERWICA miałam ataki lęku itp itd, teraz jednak wątpię sama sobie nie wystawię diagnozy czuje jednak ,ze to depresja i to w dość nasilonym stadium. Zawsze myślałam, że siła to podstawa i nadal tak twierdze, POzytywne myślenie jest NASZĄ JEDYNĄ BRONIĄ.

Tylko,że ja urodzony pechowiec jestem teraz mam ciężki okres w życiu, starciłam prace, myślę że chłop mnie nie kocha, i bummmm czuje się jakby NIC NIE MIAŁO SENSU.

Nie mam myśli samobujczych, ale ciągle mnie męczy pytanie "CZY WARTO, I CZY DAM RADĘ"

Pozdrawiam was serdecznie

 

wyimaginowana jesteś taka młodziutka, napisze Ci historię babaci mojego serdecznego kolegi, ma ona teraz 86 lat, opowiedziała mi że jak była młoda miała, KRYZYS, tak mocny,że organizm odmówił jej posłuszeństwa miała wtedy może 18 może 20 lat, położyli ją w szpitalu i wszyscy mysleli ze umrze ona też, jednak tak się nie stało, przyszedł do niej lekarz którego twarz do tej pory pamięta i powiedział jej słowa które dały jej siłę do tego by zadbac o siebie i cos zrobić dla siebie " Wspomnie Pani moję słowa, będzie jeszcze Pani się ŚMIAĆ, TAŃCZYĆ, MIEĆ DZIECI" i tak się stało ma teraz 5 wnuków i 2 prawnuków.

wyimaginowana - zobaczysz i ty też staniesz na nogi :-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oiom,

Nie, przeszkadzała mi jedynie jej dominacja, do czego doszłam właściwie przedwczoraj. Że to było istotą tego, że trochę się przed nią zamknęłam. Obojętni mi są ludzie, nawet ci pozornie bliscy, podczas gdy widzę, że : tym to życie jakoś idzie. Też inna sprawa, że nie rozmawiam z nimi, a ona tak emanowała pewnością siebie, aż zalatywało zarozumiałością. Może to tylko ja jestem takim odbiorcą.

Rozmawiając zawsze odpowiadałam na pytania wyczerpująco. Nigdy nie padło takie, jak podobają mi się te spotkania, więc i ja nie wchodziłam na ten temat. Zresztą sądziłam, że nie mogę mieć do niej pretensji o to, że ode mnie wymaga.

Jeśli chodzi o tematy, które poruszam w pamiętniku, czyli często to, co jest mi przeszkodą, to rzeczywiście zauważam pewne nieprawidłowości, chociażby taką, że robię za opiekunke rodziny i całą odpowiedzialność biorę na siebie. Nie robie tego wbrew sobie, ani po to by komuś pomóc. Robię to odruchowo. Widzę ten błąd, który uświadomiła mi akurat terapeutka, ale kompletnie nie wiem, jak się go pozbyć. Dodam jeszcze, że nie potrafię nie troszczyć się o najbliższych, cedzić informacje tak, żeby ich nie zaniepokoić, czy nie zranić. Prosty przykład, kiedy terapeutka dodatkowo chciała skontaktować się z moją matką, a ja nie chciałam tylko dlatego, że kompletnie by się załamała dowiadując się, że niewiele brakowało, żeby mnie już nigdy nie było, co zapewne skutkowałoby w tym, że znów zaczęłaby obficie się upijać.

Tak więc jestem w takiej wielkiej kropie O i najlepiej bym się tego nie tykała, choć powiem, że życie rodzinne przysparza mi chyba najwięcej trosk. Cały horror zaczął się w domu, który matka nazywała azylem. Jak klatka śmierci.

Jeśli chodzi o podświadome pogłębianie depresji, to oczywiście mnie dotyczy. Szczególnie właśnie na tle muzyki i literatury, jednak nie wyobrażam sobie słuchać disco polo, podczas gdy czuję, że coraz ciężej ze mną. Teraz to czuję.

Wybrałam ten wiersz dlatego, że ma mądrą treść ubraną w piękne słowa. Chciałabym, kiedyś tak napisać, choć nie mam kompleksów, co do mojej twórczości. Piszę od kilku lat i wiem, że potrzebny jest warsztat, to też widzę postępy, co zachęca mnie do dalszego pisania.

Oczywiście większość moich wierszy jest o zabarwieniu pesymistycznym, co pomaga rozładować mi tę czarną rozpacz.

Zwykle ludzi, którzy to czytają nie rusza tak pointa, jak właśnie odzworowanie uczucia. Niewazne :]

Co do tego, że przyjmuję, że to jest choroba - to właśnie nie bardzo. Nie zostałam "powołana do życia" dlatego, że chcialam i uważam, że mam wolny wybór : chcę żyć, czy nie. Ponadto dlaczego chęć do życia określana jest jako norma, a niechęć jako coś nienormalnego?

Poszłam wtedy do tego ośrodka, bo wiedziałam, że jak mnie ktoś nie zatrzyma, to znów to zrobię i zrobiłam. Jak stamtąd wyszłam.

Powiedziała mi wtedy, że jakby coś się działo, to żebym od razu przyszła i działo się cały czas, ale nienawidziłam życia i jak przeżyłam to znienawidziłam je jeszcze bardziej. Siebie za to, że nawet nie umiem się zabić, a życie za to, że tyle problemów sprawia odebranie sobie jego.

 

Wczoraj miałam podły nastrój. Najpodlejszy chyba od tamtego czasu.

A teraz siedze jak na szpilkach, bo chyba obawiam się, że zbeszta mnie, że rzuciłam szkołę i jeszcze nie mam pracy + że przestałam do niej przychodzić.

 

gosiavongosia, skoro rzeczywiście tak jest, to ułatwia mi to dostęp.

A... wiesz, że nie wszyscy z tego wychodzą? Bo ja mam właśnie taką świadomość.

bedewere, wow, komplement: jesteś taka młodziutka :). No. Jestem. A czuję się jak emeryta.

I zawsze marzylam o tym, żeby być mamą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bedewere, to niesamowite ale mogłabym opowiedzieć podobną historię, gdyby nie wiek, nawet liczba wnuków i prawnówków się zgadza :D Medycyna wciąż się rozwija, a na nerwice i depresję choruje coraz więcej osób.

 

 

Dwa lata, chiałabym móc również tego doświadczyć, u mnie trwało to zaledwie dwa miesiące, w których odczułam ulgę, spokój, uwolnienie od negatywnych myśli, gdyby mogło trwać to wiecznie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj,

 

Rozmawiając zawsze odpowiadałam na pytania wyczerpująco. Nigdy nie padło takie, jak podobają mi się te spotkania, więc i ja nie wchodziłam na ten temat. Zresztą sądziłam, że nie mogę mieć do niej pretensji o to, że ode mnie wymaga.

To chyba nie jest kwestia pretensji. Ty po prostu masz prawo czuć, że ktoś zbyt wiele od Ciebie wymaga. Masz prawo o tym otwarcie powiedzieć i możesz być pewna, że nie zostanie to odebrane jako pretensja. Psycholog jest pomocnikiem, a nie szefem więzienia: powinien doradzać, przekonywać, namawiać, nawet krytykować (ale nie oskarżać!) natomiast nie ma prawa żądać. Dlatego też nie ma prawa Cię "zbesztać" za to, że rzuciłaś szkołę. Może to natomiast skrytykować. Myślisz, że w praktyce czujesz różnicę między krytyką a atakiem?

 

Jeśli chodzi o tematy, które poruszam w pamiętniku, czyli często to, co jest mi przeszkodą, to rzeczywiście zauważam pewne nieprawidłowości, chociażby taką, że robię za opiekunke rodziny i całą odpowiedzialność biorę na siebie. Nie robie tego wbrew sobie, ani po to by komuś pomóc. Robię to odruchowo. Widzę ten błąd, który uświadomiła mi akurat terapeutka, ale kompletnie nie wiem, jak się go pozbyć. Dodam jeszcze, że nie potrafię nie troszczyć się o najbliższych, cedzić informacje tak, żeby ich nie zaniepokoić, czy nie zranić. Prosty przykład, kiedy terapeutka dodatkowo chciała skontaktować się z moją matką, a ja nie chciałam tylko dlatego, że kompletnie by się załamała dowiadując się, że niewiele brakowało, żeby mnie już nigdy nie było, co zapewne skutkowałoby w tym, że znów zaczęłaby obficie się upijać.

Ten przykład z Twoją matką świadczy o Twojej wrażliwości i empatii. Nie wiem, czy mówienie o całej sytuacji Twojej mamie może Ci pomóc, czy nie - sama znasz najlepiej jej charakter i problemy z którymi się zmaga, więc możesz przewidzieć jej reakcje.

To, że nie potrafisz nie troszczyć się o swoich bliskich nie świadczy o Tobie źle. Nie sądzę też, żeby Twoja terapeutka oczekiwała od Ciebie, że pozbędziesz się tej troski. Tutaj są dwie różne rzeczy, których nie powinno się mieszać: troska a poczucie winy. Troska o najbliższych jest naturalna i pozytywna (to objaw zdrowia psychicznego, a nie choroby) natomiast dobrze jest uporać się z poczuciem winy. Nie odpowiadasz za to, że Twoja matka ma tego rodzaju problemy.

 

W tym momencie mogę Cię pocieszyć - gdybyś była w takiej sytuacji psychicznej, w jakiej jesteś obecnie, ale mieszkałabyś ze swoją matką, usłyszałabyś pewnie piękny psychologiczny slogan: "musi Pani zmienić środowisko!". Ty, jak rozumiem, nie mieszkasz już w swoim domu rodzinnym, który był dla Ciebie "jak klatka śmierci". Ten problem masz więc przynajmniej częściowo rozwiązany.

 

Jeśli chodzi o podświadome pogłębianie depresji, to oczywiście mnie dotyczy. Szczególnie właśnie na tle muzyki i literatury, jednak nie wyobrażam sobie słuchać disco polo, podczas gdy czuję, że coraz ciężej ze mną. Teraz to czuję.

Kto jak kto, ale ja do słuchania disco polo nie zamierzam Cię namawiać. ;) Może po prostu powinnaś na jakiś czas odpocząć od dołującej twórczości. Na pewno słyszałaś, że po tym jak Goethe opublikował "Cierpienia młodego Wertera" wielu młodych, wrażliwych ludzi kompletnie się załamywało. Zdarzały się nawet samobójstwa. Tak, sztuka odziaływuje na nas w wielkim stopniu. A co najgorsze, człowiek smutny usilnie szuka kontaktu z równie smutną sztuką, co tylko pogłębia jego smutek - typowe błędne koło.

 

Co do tego, że przyjmuję, że to jest choroba - to właśnie nie bardzo. Nie zostałam "powołana do życia" dlatego, że chcialam i uważam, że mam wolny wybór : chcę żyć, czy nie.

Co do Twojego wolnego wyboru - zgoda. Twoje życie, Twoja sprawa. Wiadomo, że prędzej czy później zrobisz z nim to, co będziesz chciała. Wydaje mi się, że jesteś bardzo wrażliwa na punkcie swojej wolności i nie lubisz, kiedy ktoś mówi Ci co masz robić, a czego robić nie powinnaś. Takie moralizatorstwo w stylu "nie Ty sobie dałaś życie, więc nie masz prawa go sobie odbierać" pewnie do Ciebie nie przemawia. Nie ma w tym niczego złego. Tylko, kiedy myślisz o wolnej woli i o wolności musisz pamiętać o jednym: istnieja wolność zewnętrzna (brak przymusu z zewnątrz) ale istnieje też wolność wewnętrzna (wtedy, kiedy sama nie stanowisz zagrożenia dla swojej wolności, kiedy podejmujesz działania i decyzje dobrze przemyślane, racjonalne). Pytanie: czy w przerażającym smutku, wielkim cierpieniu wewnętrznym, jesteś w stanie podejmować właśnie takie dobrze przemyślane decyzje będące emanacją Twojej wolności?

 

Ponadto dlaczego chęć do życia określana jest jako norma, a niechęć jako coś nienormalnego?

Strasznie nie lubię określeń w stylu "normalne", "nienormalne". Mało kto potrafi je zdefiniować. Generalnie współczesna nauka (w tym psychiatria) uważa, że jedną z podstawowych cech zdrowego człowieka jest instynkt samozachowawczy. Jeśli więc ktoś dąży do samounicestwienia, to według psychiatrów jest to objaw choroby.

 

Poszłam wtedy do tego ośrodka, bo wiedziałam, że jak mnie ktoś nie zatrzyma, to znów to zrobię i zrobiłam. Jak stamtąd wyszłam.

Powiedziała mi wtedy, że jakby coś się działo, to żebym od razu przyszła i działo się cały czas, ale nienawidziłam życia i jak przeżyłam to znienawidziłam je jeszcze bardziej. Siebie za to, że nawet nie umiem się zabić, a życie za to, że tyle problemów sprawia odebranie sobie jego.

 

Pytanie, jaki jest Twój stosunek do życia? Czy jest on stały, od dawna taki sam? Czy też w dużej mierze zależy od Twojego nastroju w danej chwili, w danym okresie Twojego życia? Opisywałaś swój stan sprzed ostatnich kilku miesięcy, ale nie pisałaś o sobie sprzed choroby. Czy zawsze patrzyłaś na świat, ludzi, samą siebie, w taki sposób jak robisz to obecnie?

 

Jeśli któreś z moich pytań jest zbyt intymne, po prostu o nim zapomnij. Może zresztą w ogóle nie przychodzisz tutaj po to, żeby pisać o sobie - wtedy zignoruj wszystko to, co piszę. Najważniejsza jest przecież prawdziwa terapia u psychologa. To, co jest tutaj to tylko koleżeńska pomoc. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że widzę taką różnicę, jednak zbyt wiele ludzi jest koło mnie, którzy mnie właśnie atakują. Myślę, że nie są w stanie pojąć, że może ich dotyczyć taki problem. Mówię o rodzinie.

Rzeczywiście nie odpowiadam za to, że matka ma problemy z alkoholem i nie tylko, ale zawsze staram się ją tłumaczyć. Na ost. wizycie terapeutka chciała, żebym się trochę pogniewała na swoich rodziców - jak to określiła. Nie cierpię manipulacji. Nawet jeśli miałaby mi pomóc.

 

Jeśli chodzi o mieszkanie, to wyprowadziłam się jak tylko nadarzyła się okazja, czyli w momencie, kiedy kończyłam gimnazjum pod pretekstem znalezienia lepszej szkoły w krakowie. Podejrzewam, że gdybym tam została pare mies. dłużej również doszłoby do próby samobójczej. Jak widać śmierć mnie goni.

 

Myślę, że będąc w stanie totalnego rozpadu nie jestem w stanie podjąć odpowiedniej decyzji. Za to mogę ostateczną, która na pewno źle nie wpłynie na moje życie, bo już go nie będzie. Nie wiem, jak TAM jest, ale mam nadzieje, że nie odczuwa się żalu itp. złych uczuć. Jeśli chodzi o rodzinę, którą bym tu zostawiła - wiadomo, że każdy samobójca jest egoistą. Przynajmniej w obliczu śmierci.

 

Myślę, że w takim stanie w jakim byłam mój instynkt samozachowawczy został zachowany, gdyż udałam się w miejsce, gdzie mogłam doznać ukojenia. Jednak jeszcze nie było mi to dane.

 

Odkąd zaczęły się problemy w domu, miałam wtedy 9lat spostrzegłam, że życie to coś trudnego. Coś co uwikłane jest w nieszczęściu. Przekonywałam się o tym z roku na rok, kiedy to po każdym dramacie mówiłam sobie, że swoje przeżyłam i niemożliwe jest, żebym mogła doświadczyć jeszcze więcej. Kiedy to znów działo się coś okropnego. Wtedy zwątpiłam i wątpie po dziś dzień. Nie czuję sie bezradna, bo życie jest w moich rękach. Czuję się bezbronna, bo wiem już, że cokolwiek nie zrobię, którędy nie pójdę, to znów coś na mnie spadnie. I aż boję się pomyśleć, co tym razem.

 

Nie ukrywam, że zawsze miałam plany, które wybiegały gdzieś w odległe czasy. Rodzina i te sprawy. Czyli było dobrze i życie postzegalam jako jakiś fajny epizod. Domek, pies, mąż i dzieci. Jednak zaraz potem przychodziła świadomość, że chyba zbyt idealizuje to wyobrażenie.

 

Nie tylko koleżeńska pomoc, bo jak się okazuje potrzebowałam tego.

 

A powiedz mi, kim jesteś? :) Na to odpowiedz na priv.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że będąc w stanie totalnego rozpadu nie jestem w stanie podjąć odpowiedniej decyzji. Za to mogę ostateczną, która na pewno źle nie wpłynie na moje życie, bo już go nie będzie. Nie wiem, jak TAM jest, ale mam nadzieje, że nie odczuwa się żalu itp. złych uczuć. Jeśli chodzi o rodzinę, którą bym tu zostawiła - wiadomo, że każdy samobójca jest egoistą. Przynajmniej w obliczu śmierci.

Taka decyzja o tyle wpłynie na Twoje życie, że je ostatecznie zakończy. Czyli pozbawisz się kilkudziesięciu lat, podczas których masz szanse na przeżycie wielu bardziej lub mniej przyjemnych chwil. Na pewno zdajesz sobie z tego sprawę. Na pewno też w Twoim życiu są pozytywne zjawiska - nawet teraz - które powodują, że jest ono lepsze od niebytu.

 

Odkąd zaczęły się problemy w domu, miałam wtedy 9lat spostrzegłam, że życie to coś trudnego. Coś co uwikłane jest w nieszczęściu. Przekonywałam się o tym z roku na rok, kiedy to po każdym dramacie mówiłam sobie, że swoje przeżyłam i niemożliwe jest, żebym mogła doświadczyć jeszcze więcej. Kiedy to znów działo się coś okropnego. Wtedy zwątpiłam i wątpie po dziś dzień. Nie czuję sie bezradna, bo życie jest w moich rękach. Czuję się bezbronna, bo wiem już, że cokolwiek nie zrobię, którędy nie pójdę, to znów coś na mnie spadnie. I aż boję się pomyśleć, co tym razem.

Mimo młodego wieku zostałaś ciężko doświadczona przez życie. To pewne. To wyjaśnia też w znacznej mierze Twoje obecne położenie. Natomiast nie jest przecież tak, że zostałaś przez los naznaczona piętnem cierpienia. W życiu musiały spotykać Cię też pozytywne zjawiska i jeszcze wiele takich przed Tobą. Problem polega na tym, że raczej nie dostrzegasz teraz tego, co pozytywne. Leki, psychoterapia są po to, aby to zmienić. Tutaj, na forum, masz wiele dowodów na to, że to jest możliwe. Chyba warto więc spróbować?

 

Nie ukrywam, że zawsze miałam plany, które wybiegały gdzieś w odległe czasy. Rodzina i te sprawy. Czyli było dobrze i życie postzegalam jako jakiś fajny epizod. Domek, pies, mąż i dzieci. Jednak zaraz potem przychodziła świadomość, że chyba zbyt idealizuje to wyobrażenie.

Marzenia o domu, psie, mężu i dzieciach nie są przecież nierealne, ani zbyt wyidealizowane. To, czy je zrealizujesz zależy przecież od Ciebie samej. Chodzi o to, żebyś nie pozbawiła się szansy na realizowanie wszystkich swoich marzeń z tego powodu, że nagromadziło się w Twoim życiu wiele problemów i wiele bólu. Tym bardziej, że jako osoba zdolna, wrażliwa i empatyczna jesteś w stanie dać światu wiele pozytywnego i myślę, że są takie chwile kiedy szczerze w to wierzysz. Byłaby to więc duża strata: i dla świata, i dla Ciebie.

 

Nie mam odpowiednich kompetencji do tego, aby udzielić Ci kompleksowej pomocy. Od tego jest psychoterapeuta. Staram się tylko namówić Cię do tego, żebyś sama sobie dała szansę. Na razie Ci się to udaje. Mogłaś zupełnie się poddać, a jednak: kontynuujesz terapię, szukasz pomocy, przyszłaś na forum. Wszystko to świadczy o tym, że świadomie lub nie, wierzysz w to, że Twoje życie nie jest tak straszne jak czasami Ci się wydaje. I ta wiara jest teraz najważniejsza. Na jej podstawie można podjąć szereg działań, które poprawią Twoje położenie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rzeczywiście są rzeczy, których w niebycie na pewno nie będzie. Chociażby wspomniany już przeze mnie zachwyt, czy uczucie szczęścia doświadczone w objęciach ukochanego. Jednak nie zdarzyło się jeszcze nic, co wynagrodziłoby wcześniejsze lata, albo chociaż wystarczająco je przykryło.

 

Terapeutka, z którą jestem dzisiaj umówiona nie przekonała mnie, że warto tutaj zostać. Czeka mnie rozmowa, która zadecyduje, czy będę do niej wciąż przychodzić, czy zrezygnuję z wizyt i zacznę żyć jak ostatnio - na chybił - trafił. Na początku bardzo dobrze się czułam bez tych spotkań, ale nie bez przyczyny znalazłam się na tym forum. Bo w ciągu ostatniego tygodnia, z dnia na dzień czuję jakby ubywało ze mnie siły. Nie wiem, co będzie za tydzień.

I tak właśnie zaczyna się "ten" stan. Co najgorsze - nie boję się śmierci, a widzę w niej kres zła.Na tym forum rzeczywiście są ludzie, którzy wyzdrowieli i wiadomo czemu nie ma tych, którym się nie udało.

 

Chodzi o to, żebyś nie pozbawiła się szansy na realizowanie wszystkich swoich marzeń z tego powodu, że nagromadziło się w Twoim życiu wiele problemów i wiele bólu. Tym bardziej, że jako osoba zdolna, wrażliwa i empatyczna jesteś w stanie dać światu wiele pozytywnego i myślę, że są takie chwile kiedy szczerze w to wierzysz. Byłaby to więc duża strata: i dla świata, i dla Ciebie.

 

Może gdyby był ktoś, dla kogo byłabym Kimś... Są ludzie, dla których jestem ważna, ale nie niezastąpiona. I nawet mam kota, który mnie kocha, jednak i on podczas mojej nieobecności siada na obcych kolanach.

 

Gdyby zdrowie mi wtedy pozwalało na pewno użyłabym innych środków, żeby tylko nie być. Kiedy czas choroby minął - życie na moment stało się obojętne. Nie działo się nic dobrego, ani nic złego. Jednak, kiedy nie dzieje się nic złego - dla mnie to jest dobry czas. Niestety czas ten nie trwał długo i znowu wszystko sie sypie bez końca.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rzeczywiście są rzeczy, których w niebycie na pewno nie będzie. Chociażby wspomniany już przeze mnie zachwyt, czy uczucie szczęścia doświadczone w objęciach ukochanego. Jednak nie zdarzyło się jeszcze nic, co wynagrodziłoby wcześniejsze lata, albo chociaż wystarczająco je przykryło.

Ważne, żebyś nie była niewolniczką swojej przeszłości. Zależy Ci na wolności, więc postaraj się uwolnić również od swojej przeszłości. Przeszłość jest o tyle ważna, że może nas czegoś wartościowego nauczyć. Przyszłość jest o tyle ważna, że możemy się trochę do niej przygotować, zaplanować ją. Niestety, ludzie często nie potrafią docenić teraźniejszości, skupić się na niej. Znasz podstawy nauk buddyzmu? Buddyści starają się żyć tu i teraz, unikają tego zawieszenia pomiędzy tym co było, a tym, co będzie. Masz kilka godzin do stresującego wydarzenia. Przez te trzy godziny możesz siedzieć i koncentrować się na tej przykrej rzeczy, która Cię czeka. Przykre będzie wtedy więc nie tylko to wydarzenie, ale i te godziny, które Cię od niego dzielą. Możesz też spróbować o tym nie myśleć - skoro nie możesz tego zmienić - i spróbować skoncentrować się na chwili teraźniejszej. Sprawić sobie drobną przyjemność. Pójść na spacer, pobawić się z kotem, zrobić sobie gorącą kąpiel. Przez kilka chwil nie być niewolniczką tego co było, albo tego co będzie. Wiem, że to się bardzo łatwo pisze - zapomnieć o przykrych wydarzeniach, skoncentrować się na chwili obecnej, sprawić sobie przyjemność. Wierzę jednak, że jesteś w stanie "wskoczyć" na taki poziom samoświadomości, żeby tego dokonać, chociaż na chwilę.

 

Terapeutka, z którą jestem dzisiaj umówiona nie przekonała mnie, że warto tutaj zostać. Czeka mnie rozmowa, która zadecyduje, czy będę do niej wciąż przychodzić, czy zrezygnuję z wizyt i zacznę żyć jak ostatnio - na chybił - trafił. Na początku bardzo dobrze się czułam bez tych spotkań, ale nie bez przyczyny znalazłam się na tym forum. Bo w ciągu ostatniego tygodnia, z dnia na dzień czuję jakby ubywało ze mnie siły. Nie wiem, co będzie za tydzień.

To naturalne, że w pierwszej chwili bardzo dobrze się czułaś bez spotkań u terapeuty. Skoro czułaś, że terapeutka zbyt wiele od Ciebie wymaga, a spotkania uświadamiały Ci wiele smutnych rzeczy, ta ulega, którą poczułaś przestając tam chodzić jest uzasadniona. Tylko, czy ta sytuacja nie przypomina łykania niesmacznych lekarstw: odstawiasz niesmaczne lekarstwa, więc przez chwilę czujesz się lepiej, ale po pewnym czasie one przestają działać i jest coraz gorzej i gorzej...?

 

Postaraj się nie zapominać o ewentualnej możliwości zmiany terapeutki. To nie jest tak, że skoro jeden człowiek nie potrafi Ci pomóc, to żaden inny nie będzie w stanie tego zrobić. Nie musisz wybierać pomiędzy terapią u tej osoby, a życiem "na chybił trafił". Są też inne rozwiązania.

Jest też psychiatra, do którego - jak pisała gosiavongosia - nie musisz mieć skierowania. Ten, u którego już byłaś, chyba nie udzielił Ci jakiejś zdecydowanej pomocy. Sama napisałaś, że ten psychiatra dopiero się uczył. Nie jestem lekarzem i nie powinienem tego oceniać, ale hydroxizina którą bierzesz, to - według encyklopedii leków - lek na uspokojenie. Na stany lękowe, stany napięcia, nadpobudliwość, a nie na depresje. Być może antydepresant poprawiłby Twój nastrój, ustabilizowałby go, sprawiłby, że nie wpadniesz w "ten" stan ciemnej odchłani - na ten temat powinien wypowiedzieć się dobry psychiatra.

 

Może gdyby był ktoś, dla kogo byłabym Kimś... Są ludzie, dla których jestem ważna, ale nie niezastąpiona. I nawet mam kota, który mnie kocha, jednak i on podczas mojej nieobecności siada na obcych kolanach.

Znalezienie kogoś, dla kogo będziesz niezastąpiona może nie być od razu takie łatwe. Szczególnie obecnie, kiedy pewnie unikasz ludzi. Może więc to jest dobry powód, żeby spróbować wyjść z tej trudnej sytuacji i zostać na tym padole łez? Dać sobie szansę, żeby poznać kogoś, dla kogo będziesz Kimś?

 

Powodzenia u terapeutki. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Więc napuszczam wody do wanny i włączam muzykę. Masz rację, że jest w stanie mnie to zająć. Zresztą lubię dbać o ciało, sprawia mi to przyjemność, poza tym jest czasochlonne.

 

Nie rozważam wizyty u innego psychologa, bo nie chcę przechodzić kolejnej drogi poprzez opowiedzenie mu, co się stało.

Co do psychiatry, to poszukam czegoś w necie i udam się w poniedziałek czy we wtorek.

 

Nie szukam kogoś, dla kogo byłaby niezastąpiona. Nie rozglądam się i nie piszę ogłoszeń w necie, ale jest we mnie resztka nadziei, że pojawi się ktoś taki w niedalekiej przyszłości i osłoni mnie jak bańka mydlana, przed tą depresją.

 

Trzymaj się ciepło.

 

[*EDIT*]

 

Po rozmowie. Wciąż nie odważyłam się powiedzieć, że dwa razy nie udało mi się siebie zabić, nie raz. Jak można być takim palantem? Może we wtorek z nią o tym porozmawiam, bo dowiadując się o powrocie myśli samobójczych, jako ostatecznym rozwiązaniu, zdecydowała, że spotkamy się już we wtorek.

 

Nie wspomniałam wprost, że za wiele ode mnie wymaga w jednej chwili. Dałam jej do zrozumienia mówiąc, że nie chodząc do szkoły, czuję mniejszy niepokój, a także, że wszyscy wokół twierdzą, że wrócę do "dawnego życia" na pstryknięcie palcami. Nie była zachwycona, że rzuciłam szkołę, ale przyjęła to do wiadomości. W końcu to ja czuję, ile jestem w stanie znieść, a kiedy zaczyna mnie wszystko przerastać.

 

Również ona sama zaproponowała mi wizytę u psychiatry z wieloletnim doświadczeniem, który przyjmuje w tym samym ośrodku. Zapisała mnie na czw. na 15.00.

 

Odpowiedziałam jej na pytanie, jak chciałabym, żeby wyglądała ta najbliższa przyszłość. Teraz chciałabym mieć pracę - obojętne mi to- mogę być nawet odśnieżarką, od września chciałabym kontynuować szkołę zaocznie, ale - nie wiem, czy dotrwam do września...

 

Dowiedziawszy się, że prowadzę pamiętnik zaproponowała, żebym założyła drugi zeszyt i prowadziła zapiski o tym, co dobre. Stwierdziłam, że to dobry pomysł, ale zanim wróciłam do domu - zdążyłam zmienić zdanie, że pomysł jest beznadziejny, bo przecież w tym zeszycie piszę również o tym, co dobre. Zwykle ogranicza się to do podziwu natury, kota itp. Ale jest.

 

Rozmowę skończyła jak zawsze ona, pomimo iż została na nocnym dyżurze, co świadczyło o tym, że z nikim już nie jest umówiona. Jeszcze zanim na dobre się oddaliłam czując jak na łeb spadają mi ogromne krople z rynien, zastanowiłam się, dlaczego właściwie nie poprosiłam o to, żeby porozmawiała ze mną dłużej. Jednak nie wróciłam już.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj,

 

Po rozmowie. Wciąż nie odważyłam się powiedzieć, że dwa razy nie udało mi się siebie zabić, nie raz. Jak można być takim palantem? Może we wtorek z nią o tym porozmawiam, bo dowiadując się o powrocie myśli samobójczych, jako ostatecznym rozwiązaniu, zdecydowała, że spotkamy się już we wtorek.

Jeśli powiedzenie o tym terapeutce (o drugiej próbie) sprawia Ci trudność, to może spróbujesz jakoś się do tego przygotować? Na przykład, zwizualizujesz sobie tę sytuację, wyobrazisz sobie, że siedzicie razem w pokoju a Ty to mówisz. Brzmi trochę infantylnie, ale nawet wielcy mówcy przygotowują się w ten sposób do trudnych rozmów i wystąpień publicznych. Pamiętaj też, że możesz (a może nawet powinnaś?) powiedzieć swojej terapeutce jak wiele kosztowało Cię to wyznanie, że nie przyszło Ci to z łatwością.

 

Zastanawiam się, czy Ty mówiłaś już komuś o tej drugiej próbie samobójczej? Czy masz w swoim życiu kogoś, z kim możesz otwarcie porozmawiać o swoich problemach? Jakąś przyjaciółkę, przyjaciela, członka rodziny? A jeśli nikt o tym nie wie, to może w Twoim najbliższym otoczeniu jest ktoś, kto zasługuje na to, żeby mu zaufać i z nim porozmawiać?

 

Najważniejsze, że do niej poszłaś i że zamierzasz iść kolejny raz. Ważne też, że wybierasz się do psychiatry. To już są ewidentne sukcesy. Ta bariera pójścia do psychologa i dla psychiatry dla wielu jest nie do przełamania, a Tobie się to udaje. Ważne, żebyś zauważyła ten progres.

 

Odpowiedziałam jej na pytanie, jak chciałabym, żeby wyglądała ta najbliższa przyszłość. Teraz chciałabym mieć pracę - obojętne mi to- mogę być nawet odśnieżarką, od września chciałabym kontynuować szkołę zaocznie, ale - nie wiem, czy dotrwam do września...

Piszesz, że jest Ci obojętne jaką znajdziesz pracę. Jesteś tego pewna? Chodzi mi o to, czy uwzględniasz swoje możliwości? Może być na przykład tak, że Twój obecny stan powoduje, że bardzo źle się czujesz w otoczeniu innych ludzi (to częste przy depresji) i wolałabyś raczej pracę nie wymagającą częstych kontaktów z innymi? A może masz szanse znaleźć taką pracę, która jednak będzie sprawiała Ci przyjemność, będzie dotyczyła Twoich zainteresowań? Wiem, że nie jest łatwo znaleźć pracę i nie możesz specjalnie wybrzydzać, ale warto zwrócić uwagę na ten aspekt.

 

Dowiedziawszy się, że prowadzę pamiętnik zaproponowała, żebym założyła drugi zeszyt i prowadziła zapiski o tym, co dobre. Stwierdziłam, że to dobry pomysł, ale zanim wróciłam do domu - zdążyłam zmienić zdanie, że pomysł jest beznadziejny, bo przecież w tym zeszycie piszę również o tym, co dobre. Zwykle ogranicza się to do podziwu natury, kota itp. Ale jest.

Twojej terapeutce chodzi pewnie o to, żebyś nauczyła się dostrzegać też te dobre strony życia. Drugi zeszyt w zamyśle miał to pewnie podkreślić i zaakcentować. Rzecz jednak nie jest przecież w zeszycie, tylko w tej umiejętności. Zwróć uwagę, że nawet relacjonując jedną wizytę u psychologa, możesz podkreślić tylko negatywne jej aspekty (o tym zapomniałam.... tego nie powiedziałam....) lub też pozytywne (odważyłam się tam pójść.... dałam radę.....). Nikt nie będzie wymagał od Ciebie dostrzegania samych pozytywów, ale ważne żebyś widziała, że są dwie strony księżyca: ciemna, ale i jasna.

 

Rozmowę skończyła jak zawsze ona, pomimo iż została na nocnym dyżurze, co świadczyło o tym, że z nikim już nie jest umówiona. Jeszcze zanim na dobre się oddaliłam czując jak na łeb spadają mi ogromne krople z rynien, zastanowiłam się, dlaczego właściwie nie poprosiłam o to, żeby porozmawiała ze mną dłużej. Jednak nie wróciłam już.

Ta chęć dalszego prowadzenia rozmowy to dobry znak, nie sądzisz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry.

 

Kompletnie nie wiem, jak się za to zabrać. Jako że ona nic o tym nie wie, ja muszę poruszyć temat. Rzeczywiście spróbuję sobie przećwiczyć tę rozmowę, zwizualizować.

 

O tym drugim razie wie mój były chłopak. Znalazł mnie wtedy i w miare szybko podał węgiel. Przekleństwo. Teraz jednak nie mamy ze sobą dobrego kontaktu. Nie mam też nikogo, z kim mogłabym o tym pogadać.

 

Obojętne mi jaka to będzie praca. Mam raczej wstręt do bliskich, a póki ktoś nie wie, co się dzieje i nie zadręcza mnie, to mi nie przeszkadza. Ja sobie wtedy zakładam kolorową maseczkę i wszystko staje się "normalne". Jeśli chodzi o wybór pracy, to nie chodzi o to, że nie ma w czym wybierać, ale ja mam nieskończone liceum. I to jest bariera.

 

Ta chęć dalszego prowadzenia rozmowy to dobry znak, nie sądzisz?

 

Tak. Dobry.

 

Co mam jeszcze do dodania, to że wczoraj zadzwonił do mnie mój drugi brat, o ktorym jeszcze nie wspominałam i zaproponował, żebym się do niego przeprowadziła. Mama mu powiedziała, co się dzieje. Niestety on mieszka w pokoju jakieś 16m kw. i jeszcze ja i mój kot. Nie byłoby łatwo. Poza tym... nie ufam mu, boję się go.

 

Półtora roku temu po jednej z domówek, którą zrobiliśmy jak byliśmy u mamy chciał mnie zgwałcić. Oboje byliśmy nieźle zalani, ja już poszłam spać i obudziło mnie jak na mnie wszedł. On miał więcej siły. Krzyczałam wtedy najgłośniej jak umiem, bo przeciez matka była tuż za ścianą. Nie udało mu się wyłącznie dlatego, że nie mógł poradzić sobie z moim paskiem. Poobijał mi twarz i nagle doszło do niego, co robi. Powiedział wtedy, że jak przestane krzyczeć, to mnie puści. Chwila minęła zanim opanowałam ten wrzask i mnie puścił. Jak się okazało moja mama wtedy bardzo mocno zasnęła, bo całą noc nie zmrużyła oka. Jednak pomimo iż miałam tam małe obrażenia, małe rozcięcie pod okiem, sińce itp. to w psychice mam uraz do dziś. Bo skrzywdziła mnie osoba najbliższa, której bezgranicznie ufałam. Teraz już nikomu nie ufam bezgranicznie.

 

Jak zadzwonił powiedział też, że bez względu na to, co było - kocha mnie najbardziej na świecie, bo jestem jego jedyną siostrą i zabiłby się, gdyby "coś" mi się stało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na pewno ta sytuacja z Twoim bratem istotnie wpłynęła na to, jak patrzysz na innych ludzi. Takie wydarzenie byłoby wstrząsem dla każdego. Nie dziwi mnie więc, że nie umiesz teraz nikomu bezgranicznie zaufać. Ważne natomiast, żebyś w ogóle była w stanie zaufać i żebyś nie patrzyła na każdego innego człowieka jak na kogoś, kto chce Cię skrzywdzić. Pisałaś o swoim byłym chłopaku, z którym jak rozumiem byłaś związana po całej tej sytuacji z bratem - to jest dowód na to, że jakoś uporałaś się z tamtym wydarzeniem. Przynajmniej na tyle, żeby zbudować relację z innym człowiekiem.

 

Mieszkanie z kimś, komu nie ufasz i kogo się boisz na pewno nie jest dobrym pomysłem. To jest szczególnie ważne, żebyś czuła się bezpiecznie w domu, żebyś wiedziała, że nic Ci tam nie grozi. Tylko, z tego co rozumiem, tam gdzie teraz mieszkasz też nie czujesz się zbyt komfortowo. Jest cień szansy żeby to zmienić? Umiesz nazwać to, co powoduje, że Twój obecny dom nie jest Twoim prywatnym azylem, że nie czujesz się tam w pełni bezpieczna i odprężona?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wyimaginowana, ta sytuacja z bratem to na pewno podstawowa przyczyna Twoich problemów. Dzieciństwo w domu gdzie był alkohol to kolejne. Przeszłość masz bardzo sprzyjającą problemom psychicznym (ja np. miałem o niebo lepiej a problemy i tak są). Ze swoich doświadczeń i prób naprawy siebie mogę polecić, żeby spróbować zmienić myślenie na takie: To co było, nie było w żaden sposób kontrolowane przeze mnie i nie zależało ode mnie. Byłam dzieckiem, nie miałam możliwości wyboru. Teraz mogę o sobie decydować, wybierać, żyć tak jak ja chcę. Myślę, że pomiędzy tą przeszłością a teraźniejszością warto postawić niewidzialny mur. Ten mur mówi, że tamto co było już minęło, nie wróci. Nie możesz tego zmienić, ale zdajesz sobie sprawę, że to nie była Twoja wina, że tak się działo, bo Ty nie decydowałaś. Myślę, że przez taki sposób myślenia uda Ci się tak jak mi przestać winić siebie za to co działo się w środowisku, w którym żyłaś. Nie ma w tym Twojej winy, że inni są nieszczęśliwi, Ty masz prawo do szczęścia. Oni też mieli. Myślę, że z czasem zaczniesz bardziej się lubić, ufać sobie, i szanować siebie. Wtedy samo przyjdzie zaufanie do innych ludzi, bo będziesz pewna, że masz silną podstawę swojej osobowości i nie będzie tak łatwo Cie zranić. Łatwiej będzie zaufać. Tak mi się wydaje. Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oiom,

każdego traktuję jako potencjalnego złoczyńcę, dopiero poznając osobę przekonuję się do niej. Ale myślę, że to mi nie szkodzi. Czuję się dzięki temu pewniej.

 

Mieszkanie, w którym mieszkam to miejsce, gdzie czuję się bezpiecznie, ale niekomfortowo. Na szczęście mam swój pokój i w każdej chwili mogę się odizolować. Nie zawsze jednak udaje mi się uniknąć przykrych sytuacji. Szepty, które słysze przez ścianę i niemiłe uwagi. Mogę głośno włączyć muzykę, ale co z tego skoro tamto słyszałam?

Wujostwo też przysparza mi wielu innych problemów, mianowicie pogarsza moje stosunki z ojcem, z którym i tak mam dosyć złe. Ojciec jak dzwoni to odbiera mój wujek, a na pytanie: "co słychać?" zaczyna na mnie skarżyć, że siedzę całe dnie w pokoju, że nie da się ze mną porozmawiać, że nie chodzę do szkoły. Więc, kiedy ja dostaję słuchawkę czuję się jakby bombardowało mnie kilka samolotów, choć to tylko mój ojciec, który dostał zbyt wiele zbędnych informacji, o które nawet nie zapytał.

 

Jak już znajdę tę pracę, to planujemy wyprowadzić się stąd z moim bratem i wynająć we trójkę mieszkanie. Wtedy czułabym się bezpiecznie i jak sądzę bardziej komfortowo.

 

 

wojtala, zdarzyło się w moim życiu jeszcze coś, co przyczyniło się do obecnego stanu. Podczas, gdy miałam 10-11 lat molestował mnie facet mojej matki. Kiedy się zorientowała nie zrobiła kompletnie nic w stronę, żebym czuła się dostatecznie dobrze. Wręcz przeciwnie stwierdziła, że ja go prowokowałam (!). A ja nawet nie wiedziałam do czego to wszystko służy.

Niewiele się zmieniło, bo do tej pory jest z tym facetem, przez którego nie raz musiałam wzywać policję w środku nocy, a widuję go za każdym razem, gdy do niej przyjeżdżam.

Rzygać mi się chce jak go widzę i nóż mi się w kieszeni otwiera, kiedy widzę go kompletnie pijanego, podczas gdy on bezustannie lustruje moje ciało. Obawiam się, że kiedyś przerośnie mnie to wszystko i chwycę za nóż.

 

Walczyłam z tym wszystkim od lat i zdaję sobie sprawę z tego, że to przeszłość, ale wraca w myślach w teraźniejszości wyraźne są skutki znowu nie fizyczne, a psychiczne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wyimaginowana, uh z tego co piszesz dla Twojej matki zdecydowanie ważniejszy jest on niż Ty. Skoro ona tego nie zauważa jest egoistką. To nie Twoja wina, że ona taka jest, ale jej też nie zmienisz. Ojca też nie zmienisz. Możesz zmienić tylko siebie, to czy się z nimi kontaktujesz, w jakim środowisku przebywasz. Moim zdaniem nie uda Ci się zbudować muru dopóki jesteś z nimi w kontakcie, bo przeszłość staje się teraźniejszością. Myślę, że powinnaś jasno powiedzieć jej że nie chcesz mieć kontaktu, przynajmniej na jakiś czas. Takie moje zdanie jest...To bardzo chora sytuacja i bardzo delikatna, ale pamiętaj że to Ty jesteś tutaj najważniejsza a nie Oni i to Ty masz być szczęśliwa bo chcesz :) Ja wiem, że dasz radę, ale uważam że zmiana środowiska jest konieczna bo w tej sytuacji za dużo jest toksyczności.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×