Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica i jej nawroty. Proszę o pomoc!


qqrydziana

Rekomendowane odpowiedzi

Moja historia zaczęła się 2 lata temu na drugim roku studiów i zaczęło się dość niepozornie.

Najpierw miałam jakieś dziwne mrowienia, drętwienia, duszności. Lekarze mówili, że może tarczyca, były badania i wszystko ok. Później podejrzenia padły na niedobory magnezu. Okazało się, że faktycznie mam niedobory witaminowe i lekarz zalecił branie witamin. Nie pomogło. Później było jeszcze gorzej. To było przed przedostatnim egzaminem (praktycznym). Wykładowczyni zrobiła małą jazdę i nie wiedzieliśmy do samego końca kto do niego podejdzie. W ramach relaksu poszłam z koleżanką na spacer w moje ulubione miejsce. Siedziałyśmy i gadałyśmy sobie to o tym to o tamtym i nagle poczułam się jakbym miała się dusić, mrowienie w kończynach, lęk. Myślałam, że to ze względu na to, że nie wzięłam leków na alergie. Szukałyśmy apteki ale w pobliżu już nic nie było otwarte a że było coraz gorzej i zaczęłam się mocno bać stwierdziłam, że idę do domu i wypiję wapno, że może coś pomoże. Nie pomogło. Było coraz gorzej, problemy z oddychaniem. Pojechałam na izbę przyjęć. Musiałam dość długo czekać zanim mnie przyjęto. W czasie w którym lekarz wypisywał papierki zaczęłam jeszcze mocniej mrowieć, zaczęło mi wykręcać dłonie, nogi, palce, zdrętwiał mi język. Lekarz uznał wtedy, że mam zaawansowaną nerwicę, że powinnam być na leczeniu, że normalnie założono by mi na głowę worek żebym się uspokoiła, ale że jestem bardzo przestraszona i że podadzą mi lek na uspokojenie. Podano mi tabletkę po czym wszyscy się rozeszli. Bałam się zostałam sama i nie wiedziałam co może jeszcze się stać. Nie mogłam mówić i ruszać się, nie wiedziałam jak prosić o pomoc, kiedy próbowałam poprosić pielęgniarkę, żeby ze mną posiedziała bo się bardzo boję, stwierdziła, że mój stan jest naprawdę bardzo poważny i że muszę się leczyć a że ona nie ma na to czasu. Po jakimś czasie skurcz zaczął puszczać i moje kończyny wróciły do normalności. Pojawił się straszny ból. Kazali wrócić mi do domu i iść spać. Wróciłam do domu ale bałam się zasnąć. Rano poszłam na egzamin. Okazało się, że mogę go napisać ale nie było to takie łatwe. W trakcie egzaminu pisemnego musiałam co chwilę wychodzić bo miałam straszne napady lęku. Nie wiem czego się bałam. Po prostu bałam się, było mi duszno, czułam się jakbym miała zaraz umierać. Już myślałam, że nie pozwolą mi napisać tego egzaminu ale jednak pozwolili i napisałam go dobrze.

Zostałam sama na mieszkaniu studenckim. Został jeszcze jeden egzamin, który miał być 4 dni później. Doszło do takiego stanu, że bałam się być sama w domu, ale bałam się z niego wyjść. Przez myśl przechodziło mi to, że wyskoczę oknem, bo nie wiem co mam z sobą zrobić. Bałam się. Zrobiłam się bardzo agresywna, nie potrafiłam wyrazić myśli. Mój przyjaciel (właściwie były chłopak) przestraszył się i postanowił przyjechać. Nie chciałam go widzieć, bo twierdziłam, że wszystko jest ok. Postanowił, że zostanie i po egzaminie pomoże mi się przeprowadzić i pojedzie ze mną do domu. Tak zrobił. Po ostatnim egzaminie wsiedliśmy w busa. Zaczęłam się strasznie denerwować, bus był pusty. Było gorąco a ja ciągle zmieniałam miejsce bo się bałam,że się uduszę. Wszędzie było mi raz duszno, raz zimno. Znowu doszło do hiperwentylacji. On się przeraził. Kazał zatrzymać się kierowcy i poszedł do apteki po leki ziołowe, niby jakieś uspokajające. Kiedy przyniósł te tabletki uspokoiłam się, że może jak je wezmę to nie umrę ale wcale nie było lepiej. Czułam się nadal źle, za to spokojniej.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce od razu poszłam spać. Nie mogłam liczyć na pomoc rodziców, którzy uważali, że histeryzuje i ze mam się uspokoić. Poszłam do lekarza na następny dzień (psychiatry), który (właściwie ona) powiedziała mi, że to nic wielkiego, że mam sobie sama radzić i ze ona mi da tabletki, które mogę łykać zawsze jak będę czuła potrzebę. Nigdy nie zjadłam tylu tabletek. Nie pomagało. Bałam się jeździć samochodem, bałam się jeździć autobusem, tramwajem, kiedy byłam na moście (np autobus tam stawał) bałam się, że się zawali, że spadnę, że tam utknę i nie wysiądę i że się uduszę. Zamieszkałam w tym czasie z moim przyjacielem (już właściwie nie byliśmy parą) bo on chciał mi pomóc. Doszło do tego, że przestałam wychodzić z domu ale nie mogłam siedzieć w nim sama bo się bałam. Kiedy musiałam zostać sama co chwile wydzwaniałam do niego i pytałam kiedy będzie, a kiedy był w domu to pytałam go ciągle jak daleko jest to szpitala i jak długo będzie jechać tu karetka. Nie dawałam mu żyć i pewnie dlatego na siłę umówił mnie najpierw na EEG (było ok chociaż lekarka stwierdziła, że widać, że boję się np głęboko oddychać- trudno się dziwić po tych hiperwentylacjach) a później na wizytę do lekarza. Nie chciałam iść, ale się uparł i mnie tam zawiózł. Lekarka bardzo miłą i powiedziała mi wtedy, że najgorszą rzeczą jaką mogłam usłyszeć od poprzedniej lekarki było, że mam radzić sobie sama, bo się nie da. Już wiedziałam, że się nie da, bo się nie udawało. Powiedziała, że powinnam zapisać się na psychoterapię, zapisała mi leki (citabax) po których się bardzo źle czułam na samym początku. Dawka była zmieniana. Początkowo 10, później dłuższy czas 20 ale po jakimś czasie brałam 30. Po dłuższym okresie zeszło znów do 20. Pod koniec 2009 po ponad roku (właściwie 1,5 roku) lekarz postanowił mi odstawić leki, żebym spróbowała żyć bez nich. Udało się się jakiś czas, ale ostatnio znowu zaczyna być tak samo. Mam lęki. Boję się znów jeździć samochodem, boję się wychodzić z domu, kiedy jestem w sklepie z kimś (w markecie) chcę jak najszybciej iść do wyjścia. Jest gorąco i ciągle mam wrażenie, że się duszę, mam odrętwiałe ciało. Kiedy ostatnio zabrano mnie na wycieczkę panicznie się bałam (wysokości, miejsca, wąskich krętych schodów) dosłownie wszystkiego.

Przez chorobę straciłam życie towarzyskie (bałam się wychodzić z domu, a znajomi nie rozumieli co się ze mną dzieje, mówiąc, że jestem egoistką, że ludzie mają większe problemy i że mam się zebrać do kupy) więc łykałam leki a życie towarzyskie ograniczyłam do minimum. Z rodzicami wcale nie rozmawiałam na ten temat. Mój obecny chłopak (jesteśmy razem od ponad roku) nie widział mnie w stanach tragicznych, ale teraz kiedy zaczyna się to wszystko dziać nie może tego zrozumieć i traktuje to na zasadzie takiej, że mam się pozbierać, że jestem z nim i nie ma się czego bać. Jemu też przestałam mówić co się dzieje. Nie widać tego, ale boję się cały czas (spotęgowały to ostatnie wydarzenia związane z obroną) Ostatnio wylądowałam ze strasznymi bólami brzucha w szpitalu. Nie widzieli, czy to zapalenie przydatków a może wyrostek okazało się jednak że to nic z tego. Później stwierdzono, że może jelita. Boję się jeść. Unikam jedzenia, bo boli mnie brzuch i boję się, że to nie jelita (idę na badania w sobotę) tylko nerwica... czy to możliwe?

Jestem chora na coś, z czym nie potrafię sobie poradzić. Nie mam żadnego wsparcia. Czuję się okropnie. Ostatnio myślę, że nie dam sobie rady i myślę, że popełnię samobójstwo chociaż panicznie boję się śmierci ale z drugiej strony kiedy myślę, że będzie znowu jak było to nie chcę żyć.

W piątek idę znowu do lekarza. Pewnie znowu będę jeść leki. Ostatnim razem kiedy je brałam nie czułam się całkiem dobrze. Bałam się tego, co mi się przytrafiło i tego, że się to powtórzy, takie życie zdeterminowane przez lęk... Czy tak ma wyglądać całe moje życie? Jak mam funkcjonować?

 

Proszę o pomoc. Napiszcie jak wy sobie radzicie? Czy wam się udaje? Czy miewacie nawroty po odstawieniu leków?

 

 

 

Nie wiem, co mam z sobą zrobić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1. Zapisz się na psychoterapię poznawczo-behawioralną. Spis terapeutów znajdziesz tu:

http://www.pttpb.pl/index.php?option=com_content&view=category&layout=blog&id=19&Itemid=38

2. Przeczytaj książkę J.Wolpe "Wolni od lęku"

3. Naucz się i stosuj SYSTEMATYCZNIE jakąś metodę relaksacyjną. Ja polecam metodę progresywnej relaksacji mięśni wg. Jacobsona. Stosowanie systematyczne to stosowanie codzienne, przez kilka tygodni, w początkowym okresie nawet kilka razy dziennie.

4. Nawet nie myśl o samobójstwie, tylko o kuracji.

 

Powodzenia. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W mojej okolicy nie ma żadnego psychoterapeuty. Chyba, że będę dojeżdżać te 80 km.

Już dzwoniłam wcześniej w poszukiwaniu psychoterapeuty. Chciałam się zapisać na taką terapię. Ceny mnie zabiły...

 

Kupiłam książkę. Jak tylko dojdzie to ją zacznę czytać. :)

 

Co do metod relaksacyjnych hmm mój psycholog kazał opanować mi technikę prawidłowego oddechu ale jakoś mi z tym nie wyszło....

 

Heh. Powodzenie będzie potrzebne, bo jak narazie to tylko skutecznie przegrywam tą wojnę....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×